sobota, 22 lipca 2017

Rejs. W iluzje czy rzeczywistosc?

Przez dluzszy czas nie mielismy okazji gdzies sie razem wybrac, ciagle cos stalo na przeszkodzie. W biezacym miesiacu udalo nam sie to nieco nadrobic.
Ustalilam, ze w jedna z niedziel w koncu zrealizujemy moj plan na wycieczke - niespodzianke. Nie robilam jakichs wielkich planow, bo im wiecej planuje tym bardziej to nie wychodzi. Poszperalam po necie i znalazlam wycieczke stateczkiem po zatoce, dotarlam do rozkladu jazdy i okazalo sie ze pierwszy rejs doskonale wpasowuje sie w poczatek naszego dnia. Zastanawialam sie jak zorganizowac nasz lunch. Wziasc cos ze soba czy tez cos tam sobie kupimy? Jak na zyczenie przeczytalam na ich stronie ze mozna zrobic sobie poltoragodzinny przystanek na wyspie i pozwiedzac co tam maja, a potem zabrac sie na lad (czy tez wieksza wyspe zwana UK, poki co), nastepnym kursem. Doskonale. Mialam na skladzie grila jednorazowego uzytku, latem zawsze dobrze go miec, zorganizowalam kielbasy, cebule, chleb, ser i musztarde oczywiscie i lunch na wyspie gotowy. Jedynie piwa braklo, no ale bylismy zmotoryzowani. Byleby jakas pogoda w miare byla.
D nie mial pojecia gdzie jedziemy. Pytal tylko czy bedzie duzo wspinania sie. 'Nie, plasko jak to tylko mozliwe.' - oznajmilam. Spotkalismy sie rano, wskoczylismy w moj samochod i w dluga. Gdy juz dojechalismy do portu D nadal nie mial pojecia co jest grane i gdy mu powiedzialam ze odplywamy o 11.15 myslal, ze zartuje. Wydawalo mu sie ze pojdziemy na spacer po 'super ciekawym' porcie. Niedoczekanie. W koncu uwierzyl gdy zobaczyl bilety. Weszlismy na stateczek cali podjarani, z wielkimi rogalami.
- To jest normalnie zajefajne - stwierdzil i zaczelismy sie chichrac.
Woda byla w miare spokojna wiec rewolucje zoladakowe nam nie grozily. Oboje nie jestesmy specjalnie wytrzymali wiec przynajmniej nawet w tym bylibysmy blisko siebie.




Rejs przebiegal cudownie i podziwialismy widoki. Dowiedzielismy sie ze na wyspie nie ma nawet kawy wiec znow podziekowalam mojej intuicji za tego grila w plecaku. D zakupil dwie kawy na lajbie i po chwili bylismy na wyspie.



Cieszylismy sie jak dzieci. Zdazylismy juz zglodniec wiec najpierw poszlismy znalezc miejsce na grila. Rozlozylismy kocyk, po kilku probach udalo sie odpalic grila i ... zaczelo padac. Nie przeszkadzalo nam to. Bylo tak fajnie razem ze moglo sobie lac. Kocyk wkrotce powedrowal na nasze glowy i bylo bardzo przytulnie. Deszcz nie byl zbyt obfity wiec kielbaski wkrotce byly gotowe. Jedynie kawy zrobily sie zimne szybciej niz by sie chcialo. I chyba deszcz do nich wplynal pomimo pokrywek. To tez nam nie przeszkadzalo. Chyba bysmy nie zauwazyli ze pijemy sama deszczowke. Zjedlismy wszystko jak leci i nawet D nie marudzil, ze za duzo. Trudno nam bylo uwierzyc, ze to sie dzieje naprawde. Nie dane nam bylo, poki co, spedzac tak czas z ta druga osoba.
Mialam troche wody do zgaszenia grila, plus resztki kawowej deszczowki, ale chcialam jeszcze przyniesc wody i zgasic porzadnie, bo gril mial wyladowac w kuble na smieci. Wzielam wiec butelke i poszlam nad brzeg po wode. Prawie przy tym polamalam nogi bo kamienie byly cholernie sliskie. Zajelo mi to chwile ale udalo sie. Przy okazji wywolalam niezly harmider wsrod gniazdujach tam mew i tylko czekalam na jakis atak bombowy. Obylo sie bez tego. Posprzatalismy i poszlismy zwiedzac wyspe. Znalazlo sie tam duzo zakamarkow bardzo odpowiednich by zaspokoic zapotrzebowanie na pocalunki.
Nadszedl czas na zlapanie lajby i powrot, ktory byl jeszcze lepszy bo sporo zobaczylismy. Zdolalismy takze skonsumowac cala czekolade z orzechami.
Dotarlismy na brzeg, poszlismy na spacer i na dobra kawe z dobrym ciachem. Potem nastepny spacer.
Zblizal sie wieczor wiec trzeba bylo wracac. Z ciezkim sercem.
Te momenty sa najgorsze, gdy wracamy do swoich domow udajac ze bylo sie gdzies zupelnie indziej i probujac zamaskowac zapach grila na ciuchach. Powrot do rzeczywistosci? Fakt, czesto mamy wrazenie ze dzien razem to tylko piekny sen. Bo zyjac przez lata na pustyni to jest jak fata morgana oazy.  A moze ten rejs byl rejsem do rzeczywistosci? A ta niby brutalna rzeczywistosc jest naszym wlasnym tworem, stworzonym czesto na wlasne zyczenie, matrixem, do ktorego uciekamy, bo boimy sie zyc zgodnie z soba, z naszym rzeczywistym JA.
Tak wiec wracamy do domow i wyciagamy wszelkie zdolnosci aktorskie jednoczesnie zyjac tym czym glowa i serce przepelnily sie w ciagu wspolnego dnia. Czyms z czego nie chcemy zrezygnowac za zadne skarby. Bo to jest wlasnie nasze rzeczywiste JA.

Czarna Kawa

czwartek, 20 lipca 2017

Brzoza

Dawno nie pisalam bo brakowalo czasu, weny i motywacji i nie wiem czego tam jeszcze. Dzieje sie duzo ale nic na skale swiatowa. Byc moze na szczescie.
Remont jeszcze w toku, prawie skonczony. Robie z doskoku, kiedy mam czas.

Mam sentyment do niektorych drzew, ale do brzozy chyba szczegolny. Kojarzy mi sie z wakacjami, dziecinstwem, pieknym szelestem i blyszczacymi liscmi. Najlepszy relaks byl zawsze na trawie pod brzoza. I tam tez rosna najlepsze czerwone kozaki. Na brzoze latwo sie tez wchodzi. I mozna robic notatki na jej korze.

Dawno temu wspomnialam D ze swita mi pomysl dekoracji co poniektorych miejsc w domu ozdobnymi galeziami, brzozy najlepiej. Taka luzna mysl. Mialoby sie to wiazac z wyprawa do jakiegos lasu. Z doza ryzyka bo za noszenie przy sobie ostrych narzedzi mozna miec tutaj powazne klopoty. Nigdy wiecej mu o tym nie wspomnialam bo sama nie wiedzialam jeszcze czy tego na pewno chce. Az tu pewnego dnia przesyla mi zdjecie galezi brzozy z tekstem 'Patrz co mam dla ciebie'. Najpierw oczy mi wyskoczyly z orbit, potem zrobil mi sie wielki rogal, serce zabilo mocniej i zdolalam wymowic 'nie wierze!' Zdaje sie ze diamenty wywoluja takie reakcje u kobiet, u mnie powoduja to galezie brzozy. Albo wiertarka.
'Sa idealne. Dokladnie o to mi chodzilo. Jestes wielki jak zwykle'.
Po chwili zadzwonil caly w skowronkach:
- Co ty na to?
- Boze, rewelacja. Czy ty wiesz ile to dla mnie znaczy? Skad ty to masz?
- Jeden z moich klientow przyjechal i mial kupe tych drzew i galezi na pace przywalone gratami. Spytalem co z tym robi. Powiedzial ze wyciol ze swojego ogrodu i do wywalenia. To mowie ze znam kogos kto takich szuka i robi z nich rozne rzeczy. Wiec wytargalismy pare galezi spod tych gratow. Powiedzial zebym dal ci jego namiary i mozesz sobie podjechac po wiecej. Ale to chyba zbyt ryzykowne...
- Normalnie wierzyc mi sie nie chce. Mysle ze tyle mi wystarczy.
- Gotowe do odbioru. Musimy teraz jakos to przeniesc do ciebie. Jedno jest spore, nie wiem gdzie to zmiescisz, moze trzeba najpierw pociac.
- Nie, nic nie tnij. Cos wymysle, na strych wrzuce tymczasowo. Musze pomyslec jak to wykorzystac i gdzie przeciac. I ca za piekne kolory to ma. Srebrne i zlote! Marzenie.
- Ciesze sie ze ci sie podoba. - pekal z dumy.

Galezie zostaly przetransportowane w 3 ratach. Najpierw ja zabralam kilka z warsztatu, potem D przywiozl pare dluzszych. Na koniec zostalo drzewko w calosci, sporej dlugosci. D je przewiozl do mnie i wspolnymi silami wtargalismy je na strych uzywajac nie znanych wczesniej technik. Lezy tam czekajac na swa kolej a ja codziennie mysle co z tego stworzyc.
Moze to przesadzone, ale mam to gdzies: tak oto moj ukochany, ktory sprawia ze czuje sie z nim jak w domu rodzinnym, przynosi mi jedne z najlepszych fragmentow z dziecinstwa. Weird or what?

Czarna Kawa

wtorek, 2 maja 2017

Za pozno

Kijowy kwiecien minal, ale maj nie zaczal sie zbyt pieknie. D mial w sobote impreze rodzinna ktora wprawila go w dol. Troche mniej lub bardziej krewnych mu sie zjechalo, a co jeden to bardziej skrecony. Poczul sie jak w cyrku dziwakow i dziwactw. Od zony poczynajac na tesciach syna konczac. Z znow obskakiwal gosci praktycznie sam bo Pulcheryja w swej zaradnosci nie bardzo wiedziala co robic. Jedno jest pewne, ten facet tam poprostu nie pasuje, co mu juz nie raz mowilam. Odstaje jak kciuk w gipsie. Marzyl o fajnej rodzinie, zyjacej w jakichs w miare normalnych relacjach a zrobil sie cyrk. Mozna by ksiazke napisac ale nie warto. Czasem sie wkurzam na niego ze nie pierdzielnie tym wszystkim i wszystkimi, a czasem najzwyczajniej jest mi go zal i przykro mi ze musi w tym bagnie tkwic. Pewnie nikt nie ma rodziny doskonalej, ja tez nie, ale wszystko ma swoje granice. Czasem jest tego za wiele i D to dobija. Nie dosc ze rodzina zrypana (tak sie zlozylo ze z jego wlasnej rodziny zostaly jedynie 2 kuzynki i jedynie z nimi ma jakies normalne relacje) to jeszcze po tym wszystkim zostaje w domu z zona o zrypanym berecie, z ktora nie da sie nawet normalnie gadac i ktora staje po stronie wszystkich tylko nie meza.
Wczoraj byl dzien wolny wiec nie dalo sie spotkac, przez co caly ten weekend byl jeszcze gorszy.
Dzisiejsze buziaki i przytulanie i rozmowy i wspolny lunch pomogly jak zwykle.

- Mam wrazenie, ze tylko te chwile razem pozwalaja mi byc soba i daja poczucie normalnosci. To jest jak azyl, oaza. - powiedzial dzisiaj.
- Gdybys byl sam to moglbys sie tak czuc praktycznie caly czas.
- Tak za toba tesknilem, funkcjonuje z dnia na dzien wciaz myslac o tobie. O tym co robisz, jak sie czujesz, o tym jak wygladasz, jak sie smiejesz, jak robisz dla nas lunch, o naszych wspolnych chwilach, o nas wogole. To mnie jakos trzyma. Jedynie czas z toba ma sens. Reszta to jakies... nie wiem nawet co.
- Wiem jak to jest kochanie, czuje dokladnie to samo choc pewnie inne rzeczy na to wplywaja. Ale uczucie jest takie samo.
- Moglym wyciagnac jakas walizke, spakowac podstawowe rzeczy, wyciagnac troche kasy z banku i pojechac w cholere do innego miasta, panstwa, na inny kontynent, albo inna pieprzona planete. Znalezc sobie jakas prosta prace od do i miec swiety spokoj. I ciebie. Musi byc fajnie moc tak zrobic.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Musialbys to zrobic by to poczuc i sie przekonac. Nie chcialbys wrocic za zadne skarby. Jak sie poczuje lepsze to na gorsze juz sie nie chce wrocic. I nie chodzi tu o rzeczy materialne. One maja sie nijak do lepszego stanu psychicznego i emocjonalnego. Do poczucia bycia soba i bycia wolnym od debilizmow jakie cie otaczaja na co dzien.
- To nie fair, ty powinnas byla mnie ostrzec. Powinnas nosic przy sobie ostrzezenie rzadowe. Jak przyszlas i chcialas zebym cie pocalowal, powinnas byla powiedziec: 'sluchaj, zanim sprawie ze sie zakochasz, powinies wiedziec pare rzeczy...'
- Hahahaha... sprawie!
- Tak! Ty mnie omotalas! Czarownica! Zmusilas mnie! Nie mialem nic do powiedzenia.  - zaczal mnie laskotac.
- Aaaaaa! Bede krzyczec! Faktycznie musze byc niezla skoro cie zmusilam do zakochania.
- Bez ostrzezenia o tym kim i jaka jestes!
- Gdybym tylko wiedziala... Dowiedzialam sie dzieki tobie. I to tez jest nie fair przystojniaku. I ty tez mnie nie ostrzegles ze zwariuje na twoim punkcie. - po raz kolejny pogladzilam jego zarost, moja fiksacje.
- Teraz juz wiemy.
- Za pozno...
- Za pozno... Zanim cie poznalem nie wiedzialem ze da sie inaczej, lepiej, nie wierzylem ze to mozliwe. Teraz wiem i nie da sie wrocic do czasu kiedy nie wiedzialem i zylem w blogiej nieswiadomosci. Nie chce tam wrocic. Teraz jest juz za pozno. I nie dalo sie inaczej.
- Nie ma mowy. To wlasnie ta 'lepszosc' z ktorej nie da sie zejsc na nic gorszego.
- Nie da sie.

Czarna Kawa

środa, 19 kwietnia 2017

Kwietnia ciag dalszy

Pierwsze dwa tygodnie kwietnia spotykalismy sie codziennie, nie bylo to proste ale udalo sie. W drugi weekend udalo sie nawet urwac na pare godzin i spedzic czas na lonie natury. Nawet pogoda dopisala.
Potem byly swieta, ktore jakos znioslam. Bylam bardziej zajeta drobnym malowaniem i poprawianiem wygladu schowka w kuchni niz swietami. W dupie mam takie swieta. Jedynie w niedziele uznalam ze niech B przyjdzie na obiad, rzuce kawalkiem miesa i niech syn ma jakies tam swieta. Mogl sie rozlozyc z tata na kanapie i wszyscy ogladalismy Hotel Transylvania zajadajac sie czekolada. Napilam sie wina do obiadu i przysnelam w fotelu na chwile i takie byly moje swieta. Przynajmniej syn byl zadowolony wiec to jest big plus.

Poniedzialek byl wolny wiec sie nie moglismy spotkac, udalo sie tylko chwile pogadac. Tym razem D znosil swieta z trudem. Nie brzmial zbyt wesolo. Tez zabijal czas majsterkowaniem i praca w ogrodzie wyobrazajac sobie jak by moglo byc... I patrzac, a raczej starajac sie nie patrzec, jak zona napycha sie czym popadnie i wpieprza jego czekolade po kryjomu a potem mowi 'ja tylko kawalek wzielam' i probuje z niego robic idiote. Albo mowi: 'otworz to jajko czekoladowe, zjem swoja polowke'. Powiedzial zeby cale zezarla, co sie bedzie rozdrabniac. Jej setna dieta cud i tak juz poszla w pizdu, bo przytyla zamiast schudnac.

'Musialem uslyszec twoj glos' - powiedzial przez tel.

We wtorek z rana, przed praca, musialam wstapic do warsztatu na 5min tylko po to bysmy mogli sie przytulic i tym razem by to D poczul sie lepiej. Ze mna bylo nie najgorzej.

W tym tygodniu Pulcheryja ma urlop wiec spotkania sa utrudnione bo moze wpasc do warsztatu w kazdej chwili, a jak nie ma tam D to dzwoni do usraniej smierci. Mimo to udalo nam sie wczoraj zjesc lunch u mnie, a dzis D udalo sie przyjsc do mnie rano gdy Pulcheryja pojechala na jakies zakupy. Oczywiscie dzwonila jak byl u mnie bo go nie znalazla w warsztacie i zmyslil jakas historie o tym gdzie pojechal i po co. Akurat skonczylismy sie kochac wiec nie przeszkodzila specjalnie. Heeee....

D przyszedl dzis, usiedlismy przytuleni na kanapie i D zaczal mnie calowac namietnie.
- Musze isc na gore A, chocby po to by sie przytulic, poczuc cie cala.
- Oczywiscie kochanie, choc, idziemy.
Poszlismy do sypialni, rozebralismy sie i w samej bieliznie wskoczylismy do lozka. Wtulilismy sie w siebie, objal mnie od tylu, a ja przywarlam calym cialem do niego. Bosko.
- Boze, jak cudownie. - stwierdzil.
- Tego nam bylo trzeba przez swieta.
- Nie moge nawet za duzo o tym myslec. Dola dostane.
- Lepiej cieszyc sie chwila.
- Nie wiem co robic, czy tylko sie tulic czy cos wiecej.
- Jak chcesz kochanie.
- Tak trudno sie oprzec, ale potem boli. I tak trudno sie oprzec jak widze ten seksowny kark, ramiona, dotykam cie...
Ledwo skonczyl i juz sie kochalismy. Nie dalo sie tego nie zrobic. Szczegolnie przed dlugim weekendem w rozlace. Lecz widzialam bol w jego oczach.
- Przytul sie prosze, musze miec cie blisko. - mowil.
- Jestem z toba i przy tobie kochanie. Nawet jesli jestesmy osobno to i tak jestesmy razem.
- Boze, jak ja cie kocham - powiedzial gdy przytulalismy sie po.
- Czuje to, w kazdej komorce.
- Musze ci cos powiedziec.
- Slucham.
- Jesli odejde nagle, kopne w kalendarz i nie dostane szansy spotkania sie z toba i wszystko co robimy teraz wyjdzie na jaw, bo wszystko co mam od ciebie zostanie znalezione, chce zebys wszystkim powiedziala o nas. Prawde o tym jak sie kochamy i jak byc powinno. Mozesz isc i zapukac do drzwi [jego domu] i powiedziec jak bylo. Mozesz nawet w lokalnej gazecie opisac, nie obchodzi mnie co ludzie beda o mnie myslec. Wole zeby znali prawde.

Lza mi sie zakrecila w oku.

- Jak odejdziesz to napewno nie bedzie cie to obchodzic.
- Mozesz zrobic co chcesz. Nie mysl ze ja bym nie chcial czy cos. Wrecz przeciwnie. I mam to gdzies co ludzie pomysla o niej.
- Ona bylaby ta biedna poszkodowana.
- Niezupelnie, jesli prawda o niej wyjdzie na jaw.
- Mam badzieje ze nie pojdziesz sobie bez pozegnania, nieladnie tak.
- Postaram sie ale wiesz ze gwarancji nie ma. Chcialem tylko zebys to wiedziala.
- Ok, bede pamietac jakby co. Nie moge za bardzo o tym myslec, bo zas dola dostane.

Jutro rano spotkamy sie gdzies poza domem dla bezpieczenstwa. Krazownik Pulcheryja krazy. A popoludniu D wyjezdza juz do syna i wraca w niedziele. Zobaczymy sie dopiero w poniedzialek. Zona nalegala by zostac tam do poniedzialku ale D sie wykrecil. Potem ona ma wolny poniedzialek i wtorek wiec zobaczymy jak bedziemy mogli sie spotkac.
Poki co sie trzymam i mam zamiar wyjechac z synem w weekend gdzies w cholere zeby nie tkwic w 4 scianach.

- I bede dzwoni i pisal smsy kiedy tylko bede mogl. Biore zapasowa naladowana baterie do naszej komorki. - zapewnil.
- Poprosze. Nie dam rady bez tego.

Czarna Kawa

Rozmowy z dusza, cz. 4

Nastepne dni, tygodnie, miesiace...

- D ci sie podoba, prawda?
- Zaczyna mi sie podobac za bardzo. Wiesz co? Szukam czegos przez co przestalby mi sie podobac i nie moge nic znalezc.
- I nie znajdziesz. Wiem co mowie. Poznaj go lepiej w ten 'standardowy' sposob.
- Ale jak? Co mam mu powiedziec? 'Hej, chcialabym cie lepiej poznac'? Zenada. Dajmy sobie spokoj, przejdzie mi.
- Nie przejdzie.
- Przejdzie, dam sobie tydzien, dwa i przejdzie.

Po dwoch tygodniach...

- Nie przejdzie! Nie przejdzie! - skandowala Dusza.
- Przez ciebie nie moge przestac o nim myslec. Ale przejdzie, poczekam jeszcze.

Po miesiacu...

- Nie przeszlo, nie?
- Kurde, nigdy mnie tak dlugo nie trzymalo. Zawsze pare dni, tydzien, moze dwa i spokoj. Ty chyba nie chcesz zeby przeszlo.
- Oczywiscie,  ze nie. Czekam az sie poddasz.
- Dlaczego?
- Bo chce doswiadczyc bliskosci z jego Dusza poprzez ciebie.
- Ale dlaczego akurat z jego?
- Bo jest wyjatkowa, ciagle do siebie wracamy, przyciagamy sie. Pamietasz jak go zobaczylas po raz pierwszy?
- Pamietam. Czas stanal w miejscu. Lub przestal istniec.
- Dokladnie tak bylo. Czas tak naprawde nie istnieje, nie taki jak w ludzkim pojeciu. Spotkanie z nim, z jego dusza pozwolilo ci to odczuc. A ja wreszcie moglam tego doswiadczyc przez ciebie. Piekne uczucie...
- To prawda... ale to dlaczego wtedy nic nie mowilas, nie dzialalas?
- Mowilam, poczulas ze czas stanal w miejscu i czulas moja radosc, energia zawirowala.
- Tak bylo... - zamyslilam sie.
- A potem znow posluchalas Rozsadku.
- No tak, pamietam jak pomyslalam: 'Wow, co za facet... ale ech tam, zejde na ziemie, jestem z B' i na tym sie skonczylo.
- No wlasnie. Wybralas inna sciezke.
- Ale skad mialam wiedziec ze to ty? To sie dzieje za szybko, jedno male odczucie i ja mam sie zorientowac o co chodzi?
- Wszyscy teraz wszedzie pedza. Nie maja czasu na refleksje i zatrzymanie sie i wglebienie sie w odczucia. Sa one odrzucane i biegniesz dalej, do nastepnych zajec.
- No w sumie tak. No dobra, ale zaraz, chwila. Jak to ma byc. Ty chcesz doswiadczac go przeze mnie, wciagasz mnie w to wszystko i masz gdzies to ze ma zone? Ze to ja bede musiala swiecic oczami jakby cos? Masz gdzies wszelkie normy moralne?
- Znow te fakty... normy... jestem ponad to. Tam skad pochodze nie ma norm moralnych. Jest milosc, ta prawdziwa. Normy moralne to wymysl czlowieka, substytut milosci. Zasady jakie wymyslil czlowiek by czuc sie bezpieczenie gdy braknie milosci. A te ludzkie twory zawodza, Dusze nie podporzadkowuja sie normom moralnym ani zadnym innym.
- No tak...
- Ale to osobny dlugi temat.
- Chyba nie umialabym sie teraz na tym skupic. Ale zaraz, przeciez do tej pory jakos zylas ze mna bez niego. Nie doswiadczajac jego Duszy, znaczy.
- I cale to 'zycie' prowadzilo do niej.
- To troche przesadzone jest.
- Czyzby?
Cale zycie, wydarzenie po wydarzeniu, decyzja po decyzji, przelecialo mi przed oczami. Ciezko bylo zaprzeczyc.
- Czego zawsze pragnelas, chcialas? Znalazlas to?
- Nie, nigdy. Prawda jest ze wszystkie wydarzenia,  decyzje prowadzily mnie tutaj. Nigdy nie czulam ze Polska to moj dom. Moja rodzina, dom rodzinny, owszem, ale nie Polska. Rownie dobrze moglam sie urodzic w Afryce. Polska nigdy nie byla dla mnie miejscem docelowym. Tak myslalam od dziecka, odkad zdalam sobie sprawe z istnienia innych krajow.
- Jak myslisz, dlaczego?
- Bo chcialas byc z D?
- Tak.
- Czyli jestem jakas marionetka dla ciebie? Srodkiem transportu? Nie mam nic do powiedzenia?
- Oczywiscie ze masz. Mozesz zdecydowac inaczej.  Wiele razy decydowalas inaczej.
- Ale kazda decyzja nie zgodna z toba prowadzi do ciemnej dupy. Tez mi wybor. To tyranstwo jest. Zamordyzm.
- Ja to ty, a ty to ja. Problemem jest ze wciaz sie oddzielasz, udajesz ze mnie nie ma i ze skladasz sie tylko z Rozsadku. Bo otoczenie tego oczekuje. Przyznalas, ze gdy mnie sluchasz dzieje sie szczescie. To jest zamordyzm? Tyranstwo? Jestes szczesliwa jak mnie sluchasz wiec w czym problem? Oczywiscie, ze mozesz mnie nie sluchac, ale wtedy nie mam wplywu na to co sie dzieje...
- Tak, tak, wiadomo co wtedy. Ciemna strona ksiezyca.
- Sama widzisz.
- Jeszcze pozniej do tego wroce, bo cos mnie w tym wkurza, ale to potem.
- Ok. Ja mam czas.
- To napewno. Czyli twierdzisz ze wszystko prowadzilo do D?
-Tak.
- Jezu, to za wiele jak dla mnie. Pewnie jak go poznam to okaze sie ze jest dupkiem, bo tak to juz jest w moim zyciu, i tyle bedzie z twoich teorii i wszystko wroci do normy.
- Wiesz ze nie jest dupkiem.
- Wlasnie ze nie WIEM. CZUJE tylko ze nie jest.
- Dla mnie to to samo. Czuc i wiedziec.
- Dla mnie nie.
- Jeszcze nie.
- Moze kiedys bedzie.
- Jest tylko ze w to nie wierzysz.
- Dziwisz sie? W dzisiejszych czasach, gdy wszystko musi byc czarno na bialym, empirycznie zbadane i udowodnione? A wszystko poza tym to widzi mi sie?
- Mnie nic nie dziwi. Ale mozesz to zmienic u siebie i dla siebie. Daj mu jakis sygnal, zagadaj.
- A dlaczego ty nie dasz? Jego Dusza wie ze tu jestes to dlaczego nie ma sygnalu z jego strony?
- D jest za bardzo pograzony w swoim Rozsadku. Nie slucha i zaglusza sygnaly od swojej Duszy.
- Acha, to z pewnoscia uwierzy, ze ty chcesz z nim byc. Powiem mu: 'Wiesz, moja dusza chce byc z twoja wiec choc, bedziemy razem albo cos.' Jasne, wszystko czego pragne to byc uznana za czuba, dac okazje D by opowiadal wszystkim we wsi kawal o tym z jakim to ufo mial do czynienia.
- Wiadomo ze nie wszystko nie zawsze mozna mowic.
- To niby jak mam zagadac? Na piwo zaprosic? Prosze cie. Dajmy se spokoj.
- Nie... to nie wyjdzie. On nie przepada za piwem.
- O prosze, to wielce ulatwia sprawe. Nawet nie moge sie z nim zakumplowac, widuje go raz na ruski rok. A wymyslanie pretekstow to nie w moim stylu.
- Daj mu jakies sygnaly nastepnym razem jak sie z nim zobaczysz. Wiesz, te takie kobiece.
- Ta, zamacham mu rzesami jak jakas panienka. Dzizes... do czego to dochodzi. A co jesli on bardzo kocha swoja zone?

Milczenie. Mowilo ono wiecej niz tysiac slow.

Czarna Kawa

czwartek, 6 kwietnia 2017

Rozmowy z dusza, cz. 3

Na drugi dzien...

- Zaufac ci?
- Acha.
- Nie wiem... boje sie.
- Sprobuj.
- Hmmm....
- Wiesz dobrze, ze chcesz sprobowac.
- No chce, ale sie boje.
- Czego?
- Ze mnie zawiedziesz.
- A jak sie czujesz jak myslisz o posluchaniu mnie?
- Dobrze. Milo. Bezpiecznie. Ale cos powoduje ze sie tez boje.
- Bo zaczynasz myslec zamiast czuc. Jak myslisz i probujesz to racjonalizowac to sie zaczynasz bac. Jak dajesz sie poniesc odczuciu - strach znika.
- Mowia ze tylko glupcy sie nie boja.
- Boja sie ci ktorzy duzo mysla a malo czuja.
- Hmmm.... dobra... sprobuje.
- Super.
- Ok, przyznaje, ze jak pomysle o D to od razu czuje ze go znam.
- Znasz. A co czujesz?
- Spokoj, dobro, pewnosc, zaufanie, bezpieczenstwo a nawet milosc. Meskosc. Jest bardzo meski. Prawdziwy mezczyzna.
- Wlasnie.
- Ale jak mam byc tego pewna? Ze to nie tylko moje 'zwidy'. Ze nie wmawiam sobie tego?
- Tu nie chodzi o te szeroko pojeta pewnosc oparta na faktach. To jest Rozsadek. Ustalilismy, ze on zawodzi. Rozsadek mowi o tym co widzisz, nie o tym co czujesz.
- Nie rozumiem.
- Odrzuca odczucia jako 'widzi mi sie', ustala jakies fakty, ktore nie koniecznie sa tym czego szukasz i potrzebujesz i wmawia ci ze to jest to czego szukasz.
- No... cos w tym jest. Tak bylo. I wyszlo do dupy.
- Bo caly czas zagluszalas czucie.
- Zgadza sie. Czyli mam caly czas wierzyc temu co czuje?
- Zdecydowanie tak.
- O Boze...
- Co?
- To trudne jest.
- Bo cale zycie robilas odwrotnie. Musisz sie przestawic.
- Ja cie sune....
- Co?
- To dlatego wszystkie moje dotychczasowe zwiazki byly o kant kuli?
- Oczywiscie ze tak.
- Ja pierdziele... gdybym kierowala sie tym co czuje a nie tym co mysle, byloby zupelnie inaczej.
- Uhm...
- Ale musisz przyznac, ze czasem kierowalam sie odczuciem.
- Czasem tak.
- Jak np wybralam kierunek studiow. To byl strzal w 10. I nie mialo to nic wspolnego z Rozsadkiem.
- Tak, to byl dobry wybor.
- No. Albo jak jezdzilam konno jak wariatka - piekne czasy.
- Super bylo. Bo mnie posluchalas.
- No. Albo jak poczulam, ze musze zakonczyc zwiazek z A, a potem z drugim A. Co za blogosc to byla.
- Dzieki mnie.
- Albo jak zdecydowalam sie wyjechac do UK. Nie moglam sie powstrzymac. Najlepsza decyzja mojego zycia.
- Dzieki.
- O zesz w morde...
- Widzisz co sie dzieje jak mnie sluchasz?
- Widze. Szczescie sie dzieje.
- Ot i co.

Czarna Kawa

środa, 5 kwietnia 2017

Rozmowy z dusza, cz. 2

Kilka miesiecy pozniej...

Trzeba bylo zrobic przeglad rejestracyjny. Umowilam sie, pojechalam. D zaproponowal ze mnie odwiezie do domu bo lalo i bylam z dzieckiem. Wrocilam do domu i zaczelam cos robic w kuchni. I zaczelo sie. Zaczela sie rozmowa. Wtedy jeszcze nie do konca wiedzialam z kim lub z czym, ale zaczelo mi switac, ze to glos z najglebszych glebi. Dzis twierdze ze to Dusza, wszechwiedzaca, zrodlo wszelkich odpowiedzi na wszystko.

- Ten D... fajny jest - mowi Dusza.
- No... fajny. I co?
- Nic, fajny.
- No ok, fajny. Biore sie do roboty.
- Ok.
Po dluzszej chwili:
- I przystojny jest.
- No jest.
- W twoim typie.
- Zgadza sie.... wez przestan, daj spokoj juz. Biore sie za obiad.
- Ok.
Za jakis czas:
- Lubisz go.
- Lubie. I co?
- Nic... Fajny, przystojny, w twoim typie, lubisz go...
- Oj tam, oj tam, heeee... bardzo smieszne.
Milczenie.
- Hahaha, taaa, dobre. Co jeszcze wymyslisz? - pytam.
- Nic nie wymyslam, takie sa fakty.
- Porypalo cie? Mnostwo jest fajnych, przystojnych, w moim typie... no moze nie to ostatnie. Tych jest malo. Ale on ma zone! A ja dziecko i meza!
- Meza?
- No tak... meza mozna wyciac. Ok, ale on ma zone! A ja dziecko! Nie, nie wiem czy mozna go wyciac... nie... tak... nie...
- Wiesz dobrze czy tak czy nie.
- No w sumie tak...
- Nie, nie w sumie. Tak czy nie?
- TAK! TAK! Zadowolona?
- Tak. Ustalone.
- Tak, taka prawda. Wyciac. Taki maz to nie maz. Do dupy jest.
- A D jest fajny.
- Pierdzielisz, nie znam go.
- Znasz.
- Ze co?
- Tzn. ja go znam ale to tak jakbys ty go znala.
- Ta, przeciez go widze 2 razy w roku. Co ty pieprzysz?
- Przestan myslec, zacznij czuc.
- Ale... ale to szalenstwo, musze myslec.
- Byc moze o tym jak zrobic obiad. Przypala sie.
- O kurwa! Przez ciebie! Zawracasz mi dupe tym czary mary.
Milczenie. Skonczylam przypalac i usiadlam.
- D jest super!
- NIE ZNAM GO!
- ZNASZ GO!
- Niby jak?
- Poczuj go.
- To jakies szalenstwo.
- A gdzie cie twoj Rozsadek zaprowadzil?
- Hmmm....
- No gdzie?
- Do dupy. Do ciemnej dupy.
- Ha! Otoz to! Jestesmy w domu.
- Rozsadek mnie zawiodl. Rozczarowal. A potem opuscil.
- Taki on juz jest. Chcesz z nim dalej gadac?
- Nie, mam go dosc. Ok, to co chcesz mi powiedziec?
- Ze go znasz, poczuj go.
- No... faktem jest, ze czuje jakbym go znala.
- Nie jakbys. Ty go ZNASZ.
- To nieco radykalne. Skad ta pewnosc?
- Ja i jego Dusza spedzilismy kawal czasu razem, ze tak to ujme. Ladnych kilka zyc.
- To tez dosc radykalne, jak ja mam w to wierzyc?
- Zaufaj mi.
- Ha! Zaufac! Tobie! Bo masz jakies widzi mi sie oparte na niczym? Na powietrzu? Mam ci zaufac?
- Nie musisz jesli nie chcesz. Masz do wyboru. Mnie lub Rozsadek. Nic poza tym.
- Zajebisty wybor. Rozsadek ktory jest debilem lub ty... uluda jakas.
Milczenie.
- He! Niedorzecznosc... ide spac. - i poszlam, mamroczac pod nosem.

Czarna Kawa

Rozmowy z dusza, cz. 1

4 i pol roku temu...

Zrobilam zakupy i chowam wszystko do szafek. Zupelnie bez sensu i z nikad imie i nazwisko D pojawia mi sie w glowie. Nie, nie slysze zadnych glosow. Poprostu. Pojawia sie jak jakas nagla mysl. D.... ignoruje. Znowu. D..... ignoruje. Cos lub ktos nie odpuszcza i cisnie jeszcze dobitniej: D....!!! Bylo to juz tak natretne ze stanelam na srodku kuchni i mamrocze do siebie:
- Co jest kuzwa?! Co D...? O co chodzi do cholery? Co z tego ze D.....? Zaraz... czy termin przegladu nadciaga? Nie.... nie, to za kilka miesiecy. Bez sensu.

Przestalo. Wrocilam do swoich spraw.  Wieczorem pomyslalam o tym chwile: 'Co to bylo? Dlaczego D.... ni z gruszki ni z pietruszki? Ledwo go znam.'

Czarna Kawa

Ciag dalszy

Jechalam dzis rano do pracy, podziwialam piekne widoki. Zawsze czulam radosc mogac podziwiac takie krajobrazy. Ale nie ostatnio i nie dzis. Patrze na te widoki i mnie skreca, bo nie moge sie spakowac i wyjechac na weekend z kochajacym mezem i dzieckiem/dziecmi. Bo nie mam zycia takiego jakbym chciala. Dlaczego nie moglam spotkac takiego D we wlasciwym czasie i miejscu? Skreca mnie bo nie moge wyjechac na piekny weekend z D.
Z reguly pograzam sie w myslach i cichym warczeniu silnika jadac samochodem. Ostatnio zadko slucham muzyki. Irytuje mnie w kolko to samo durne wycie. I z reguly podskakuje wystraszona jak D nagle zadzwoni. I z reguly mowie: 'Znow mnie obudziles'. Tak bylo i dzis. Powrocilismy do wczorajszej rozmowy i znow sie rozkleilam, bo za kazdym razem jak pomysle o tym co mnie dusi i meczy i zaczynam o tym mowic  - rycze albo dostaje szalu. D tez sie rozkleil i przepraszal 100 razy za to jak ja sie czuje. A ja tlumaczylam, zeby nie przepraszal, ze to nie jego wina, ze sie pokochalismy, ze tak do siebie pasujemy, ze znalezlismy to czego zawsze szukalismy i nie moglismy przejsc obok tego obojetnie. Ze nie nasza wina ze tak nas stworzono, ze jestesmy jacy jestesmy i nie umiemy sie bzyknac i pozegnac. Ze nie mam zalu do niego tylko do mojego zasranego zycia. Do moich wlasnych wyborow i decyzji. Ze to jak sie czuje nie jest lista zazalen do niego tylko wyjasnieniem mojego samopoczucia/nastroju.
D czuje sie winny, a ja obarczam wina siebie i moje pieprzone zycie. Ale nie da sie o tych rzeczach gadac przez telefon, trzeba sie spotkac.
Spotkalismy sie po mojej pracy, u mnie. Apetyt nam odebralo, a to sie nie zdarza czesto. Zaczelismy od przytulenia sie, usiedlismy na kanapie i rozmawialismy. D drzal caly, bal sie ze to koniec. Pytal ze lzami w oczach czy chce to zakonczyc, czy chce sie rzadziej spotykac, czy moze chce bysmy byli tylko przyjaciolmi, czy zaluje ze przyszlam do niego i poprosilam o pocalunek. Na wszystko padla odpowiedz 'nie, na litosc boska, gdybym cokolwiek z tego chciala to bys natychmiast o tym wiedzial'. Spytalam o to samo. Odpowiedzial 'nie, jakze bym mogl, nie byloby mnie tu teraz'. No wlasnie, a ja mialabym moc?
- Tak bardzo sie balem ze cie stracilem, ze nie bedziesz chciala sie ze mna juz widziec - lzy mu kapaly.
- Jakze bym mogla? Nie umiem tak D. Co innego gdybysmy sie pozarli, nawrzucali sobie. Nie pasowali do siebie, robili sobie swinstwa i na zlosc. Wtedy byloby latwo. Nie chce cie widziec i juz. A tak? Mam cie nie widziec bo cie za bardzo kocham? Jakim cudem mialabym poczuc sie lepiej? Ledwo przezywam dni bez ciebie, a co mialabym zrobic wogole bez ciebie? Bog mi swiadkiem ze jesli cie braknie z jakiegos powodu to bede koczowac pod drzwiami psychologa az mnie wpusci. Bo nie dam rady. Teraz ledwo zipie, a co dopiero jakby cie braklo. Nie, kochanie, nie stracisz mnie. Chyba ze przez swoja glupote, a to ci nie grozi. Uspokoj sie teraz, caly drzysz. - przytulilam go mocno i wycalowalam.
Nienawidze sie za to ze moje doly doprowadzaja go do takiego stanu. Ale nie umiem przed nim udawac, ze czuje sie ok. Jest jedynym facetem ktory ma mnie od A do Z, wszystko. Jedynym przed ktorym nie umiem nic schowac, udawac. Moglabym ubrac sie w zbroje, przytroczyc maczuge, dwa miecze, mlot, topor, dwie tarcze, dwie kopie, sztylety, zasiasc na wielkim i ciezkim rumaku i zaprzasc go do armaty. Potem stanac przed D pewna ze moge sie za tym wszystkim schowac. I co sie dzieje? Najpierw wszystko ze mnie spada, jak na kreskowce, nagle, z wielkim hukiem, a male elementy zbroi turlaja sie brzeczac, potem okazuje sie ze armata byla z gliny i deszcz ja wlasnie rozpuscil, a na koniec spadam z konia zsuwajac sie powoli na bok, bo popreg byl nie dopiety. A kon pierdzi i patrzy na mnie z mina pt. 'Jezu, co za wstyd'. Tak sie czuje jak chce ukryc swoje doly i smutki przed D.
Poryczelismy razem i na przemian i nam ulzylo. Do nastepnego razu. Dalismy rade cos zjesc, sklecilam jakies klapsznity na szybko.
Jutro bede sie widziec z D tylko na chwile. Musze siedziec z synem w domu i czekac na pewna dostawe. Korzystam jednak z tej okazji ze nie potrzebuje samochodu i rano odstawiam go do D celem wymiany odblasku i zarowek migaczy. Nie bylo kiedy bo samochod byl potrzebny.

Czarna Kawa

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Boli

Spotkalismy sie w niedziele, tylko na chwile. Wtedy to po raz kolejny naszla mnie ta mysl, ktorej nienawidze: 'Po co to? Po co sie spotykac na chwile? Jaki jest tego sens? Gdzie i do czego to prowadzi? Do niczego.' Wrocilam do domu i bilam sie z uczuciami i myslami. Chce sie spotykac z D, spedzac z nim czas, ale gdzie to zmierza? Nigdzie. Codzienne spotkania, telefony, od czasu do czasu wieczorne wyjscia i  calodniowe wycieczki. To juz nie starcza, za malo. Naturalna koleja rzeczy jest zyc razem, mieszkac. A to sie nie stanie. Im dluzej jestesmy w zwiazku tym jest mi trudniej to zniesc. Myslalam, ze sie przyzwyczaje. Nie zupelnie. Czasem da sie to zniesc, a czasem jest to nie do zniesienia. Kiedys bylo jakos latwiej, teraz zaczyna byc tego za wiele. To tak jakby ktos wykrecal mi stopniowo reke patrzac ile jeszcze wytrzymam, zatrzymujac sie przy kazdym 'podkreceniu' ale nigdy sie nie cofajac. Pyk o jeden stopien - spoko, wytrzymala. Pyk - tez spoko znosi. To jedziemy dalej. Pyk - o, zacisnela zeby. Pyk - wykrzywila sie z bolu. Pyk - zajeczala z bolu. Pyk - teraz na prawde boli. Pyk - kuzwa, ale rypie, w zyciu bym nie pomyslala. Pyk - juz nie moge, ale musze wytrzymac. Pyk - dobra, dam rade. Pyk - nie, kurwa, nie dam rady, rycze w rekaw D. Pyk - znajde ostatki sil, te pochowane po kieszeniach, wszelkie rezerwy, te o ktorych nie wiedzialam, zapomniane i zakurzone, zardzewiale z pajeczynami, wyskrobalam je paznokciami i zebrala sie szczypta. Musi starczyc. Rozciagne to jakos i rozsmaruje cienko jak cieple maslo na kromce. I wytrzymam bo chce.

Dzis rano spotkalismy sie na godzinke. Myslalam, ze moj kryzys przejdzie, ze bedzie lepiej jak sie z nim zobacze. Ale nie bylo. Zobaczylam go i pyyyyyk.... zabolalo jeszcze bardziej. Bo go widze a nie moge z nim byc. Rownie dobrze moglby byc zawsze za szyba. Jak jakas wymarzona rzecz na wystawie sklepowej bez mozliwosci zakupu. Uczucie to jest coraz mocniejsze. Moge dotknac, zobaczyc, nacieszyc sie chwile ale nie miec.
Czasem nie ma juz radosci przy spotkaniu. Jest za to smutek, a potem poczucie pustki. Jakbym go stracila na zawsze. Nie do zniesienia. Wykreca mnie to. Nie tylko ramie, ale cala od srodka.
Dzis rano walczylam by sie nie rozkleic. Zaczal opowiadac co tam w pracy i nawet udalo mi sie sluchac. Staralam sie jak moglam. 
- Co jeszcze chcialabys uslyszec?
- Nie mam pojecia co chcialabym uslyszec. - odpowiedzialam przybita patrzac przed siebie. Nie umiem przed nim udawac.
- Mam sie zamknac? - od razu wiedzial o co chodzi.
- Nie, nie, mow dalej. - wolalam by to on mowil.
Opowiadal dalej, a ja czulam jak mi w gardle gula staje, tak jak to sie dzieje na chwile przed placzem. Kurwa, nie, nie moge. Walcze z gula ktora pojawia sie i znika z 5 razy. W koncu chyba stwierdzila ze nic nie wskora i poszla w cholere, ale zdazyla dac znac brodzie by zaczela drgac a oczy zaczely robic sie wilgotne. Kurwa. Nawet wlasnego ciala nie moge kontrolowac. Mam tu przed soba faceta ktorego kocham nad zycie i nie moge z nim byc jak nalezy. Moglam byc z wszelkimi dupkami jakich w zyciu spotkalam, do wyboru do koloru, ale nie z tym wlasciwym. O nie, milosc i szczescie to za wiele dobra w moim zyciu. Zbyt wielkie wymagania. I nie w modzie. Dzis sie kasy wymaga, domow, samochodow. W zla epoke trafilam chyba. Milosci i szczescia nie ma na skladzie. Moge popatrzec na wystawe i jeden egzemplarz ale jest napis 'brak towaru'. Slucham D i te wszystkie mysli biegaja mi po glowie. W koncu sie udalo i te wyskrobane i rozciagniete resztki sil starczyly. Tak mi sie wydawalo gdy D powiedzial:
- Okazuje sie ze na weekend do syna pojedziemy nie w piatek ale w czwartek i chyba zostaniemy do poniedzialku zamiast do niedzieli. 
PYK. Staram sie kontrolowac bol ale czuje ze tych sil juz bardziej nie rozciagne.
- Acha...
- Poniedzialek jest wolny wiec pewnie bedzie chciala [zona] tam zostac dluzej, ale nie wiem jeszcze.
- Ten miesiac staje sie coraz lepszy... - mowie cicho i z trudem sie kontroluje.
- Wiem...
Sil brako. Lzy zaczely kapac. 
- Wiem, niektore tygodnie sa do bani.
- Nie, nie chodzi o lepsze czy gorsze tygodnie, chodzi o ogol, jest mi coraz ciezej D.
- Zauwazylem ze tak jest. 
- Ja nie zyje, ja funkcjonuje. Jestem jak zombi. Co to za zycie?
- Co chcesz zrobic? 
- A co mam zrobic? Nie umiem i nie chce tego przerwac. Co by nie zrobic to jest do bani. Utknelam i wale glowa w mur. Po raz kolejny. Gorsze tygodnie czy weekendy tylko sie dokladaja ale zrodlem problemu jest co innego, dobrze wiesz. - mowilam przez lzy.
- Wiem. - przytulil mnie. - chcialbym miec taki przelacznik ktory wszystko zmieni.
Wyrzucilam z siebie pare rzeczy, o ktorych tu napisalam. 
- Nic nie da sie zrobic, mozna jedynie o tym pogadac. - stwierdzilam. - A i to nie zawsze, nie ma czasu, nie ma okazji...
- A czy to pomaga?
- Na jakis czas. Do nastepnego razu. Przynajmniej tyle.
Pogadalismy ale tylko o czubku gory lodowej. Wiecej jutro jak bedzie mozliwosc.
D tez przez to wszystko dostal dola. 'Mam wrazenie ze sprawiam ze jestes bardziej nieszczesliwa niz szczesliwa'. - powiedzial potem przez tel. Sama juz nie wiem. Nienawidze sie rozklejac bo to go doluje, przez to watpi w siebie. 
Pewnie pogadamy, przytulimy sie i bedzie lepiej do nastepnego razu. 

Czarna Kawa 

środa, 29 marca 2017

Kwiecien

Kwiecien plecien poprzeplata...
Nie tylko pogode. Nastroj tez. Bedac w takim zwiazku jak moj doly od czasu do czasu sa nie do unikniecia, ale obawiam sie kwiecien bedzie jednym wielkim dolem. Bronie sie jak moge ale nie jest latwo.
Najpierw syn ma 2 tygodnie wolnego z racji Wielkanocy. To powoduje ze moja dostepnosc w pracy bedzie nieco ograniczona (co powoduje mniej kasy) oraz spotykanie sie z D takze bedzie utrudnione, a czasem niemozliwe. Potem D i Pulcheryja wyjezdzaja na weekend do syna (wszystko kreci sie wokol zarcia oczywiscie), a w nastepny weekend syn z rodzina przyjezdza do nich. Tak wiec przez 2 weekendy z rzedu kontakt bedzie mierny albo zadny.
Nie wazne jak bardzo rozumiem ze takie wydarzenia musza miec miejsce i D musi sie widziec z rodzina, ma to kolosalny wplyw na moje emocje. I to nawet nie o zazdrosc chodzi. Owszem jest, sklamalabym piszac ze jej nie ma. Ale gra drugoplanowa role. Co najbardziej mnie dotyka to to, ze D bedzie daleko stad, pare godzin jazdy. Nie wiem dlaczego, ale ta odleglosc mnie dobija. Gdyby to bylo gdzies blizej to bym tego tak nie przezywala. Wydaje sie to wogole bez sensu, bo nawet jak jest na miejscu to w weekendy mamy niewielki kontakt (chyba ze czasem uda nam sie spotkac lub zorganizowac jakas wycieczke) wiec nie powinno miec znaczenia gdzie D przebywa fizycznie. Nie jest tak ze jak jest tu na miejscu to mamy kontakt non stop a jak wyjezdza to musimy slac listy za pomoca golebia i czekac sto lat na odpowiedz. Odleglosc nie ma wiekszego wplywu na zmiany w kontaktach. Sa one bardziej ograniczone ale nie to mnie boli. Jedyne co mnie wykancza to fakt, ze D nie jest fizycznie gdzies blisko, na rzut beretem.  Za cholere jasna nie wiem dlaczego tak jest i nie umiem tego wytlumaczyc. Jak wyjezdza czuje pustke. Co najmniej jakby zniknal na zawsze. Z tym mam najwieksze trudnosci. Gowniane uczucie.
Dziwne jest tez to ze kiedys sobie z tym lepiej radzilam niz teraz. Chyba im dalej w las tym wiecej drzew.
Mam nadzieje, ze gdy D wyjedzie na weekend to uda mi sie tez gdzies z synem wyjechac na 2-3 dni. Zesram sie tu w 4 scianach. Nie mam kuzwa zamiaru siedziec przybita i patrzec w sciane. Palma mi odbije. Trudno jest mi nawet skoncentrowac sie na pracach remontowych. Ciezko sie zebrac jak cisnie i boli.
Synowi tez sie naleza jakies atrakcje, przygody.

No i Wielkanoc, nie takie wielkie halo jak Boze Narodzenie wiec lzejszego kalibru. Eks ma wolne w Wielkanoc wiec pewnie bedzie marudzil o wspolnym obiedzie. Bedziemy siedziec przy stole bez slowa, przezuwajac jakies mieso i gapic sie w sciane blednym wzrokiem. A ja bede odliczac minuty do jego wyjscia. Zajebiste swieta. Chyba sie zalamie. Albo zarezerwuje lot na Ksiezyc. Kwiecien - jak nie urok to sraczka.

Mam nadzieje ze w maju uda nam sie zorganizowac wycieczke na caly dzien. I w czerwcu tez. Mam pomysl na czerwiec. Na maj jeszcze nie.

Przynajmniej na jutro jest dobry plan, ja robie soczyste steki na lunch a D robi deser. Dzis zrobilismy zakupy na te okazje. Miejmy nadzieje ze plan sie powiedzie.

Czarna Kawa

poniedziałek, 20 marca 2017

Co jest?

Ja juz lepiej dzis nic nie ruszam.
D dal mi wyrzynarke i pile tarczowa, na zawsze, bo dostal od kogos z rodziny i sa mu niepotrzebne, ma swoje. Cena? Milion buziakow za sztuke, jak zwykle. Nowki nie smigane. Wyrzynarka wahadlowa, z opcja podlaczenia odkurzacza. Normalnie miodzio. Marzenie by zrealizowac moj pomysl na stolik szpulowy. Zabralam sie do roboty. Ciela ze hej, piekne gladkie krawedzie, mucha nie siada, odkurzacz zabieral wiekszosc syfu. Doszlam do polowy dzisiejszego zadania gdy wyrzynarka najpierw nie reagowala na wlacznik a gdy juz zareagowala i ruszyla z kopyta to zaczela sie krztusic jak diesel na benzynie lub traktor domowej roboty. Juz nie wrocila do normy. Probowalam jeszcze ja reanimowac, cos tam jeklo, steklo, poruszyla ostrzem pare razy jak w agonii i tyle bylo ja slychac. Zima. Kaplica. Dawno nie bylam tak zawiedziona. Nie mam pojecia czy cos sie da z tym zrobic. Musze sie skonsultowac z mechanikiem. Jesli sie nie da to mam prawo do zwrotu buziakow.

Tyle roboty na dzis, pora na prysznic. W lazience okazalo sie ze kurek zimnej wody w umywalce nie dziala. Kurde, cholera jasna, juz mam troche dosc. Mamroczac pod nosem poszlam po narzedzia. Rozkrecilam kurek ale do polowy. Dalej ni hu-hu. Nie drgnie. A wcale stary nie jest. Zobaczymy czy pan D cos poradzi. Jeszcze dzis sie dowie na co jutro ma sie szykowac.
Chyba dobrze ze nie przetestowalam pily tarczowej.

Piszac to leze w lozku i mysle ze lepiej bedzie jak juz tu zostane do jutra. I mam nadzieje ze to nie trwa 24 godziny, a jutro nie bedzie dalszego ciagu.

Czarna Kawa

sobota, 18 marca 2017

Remont

Remont mieszkania w toku. Robie kiedy moge i kiedy mam czas, nie mam ostatecznego terminu wiec nie pali sie. Skoncze kiedy skoncze. No i musi byc w ramach budzetowych.
Tzw living room skonczony, brakuje mi tylko jakiegos dywanika, nie moge znalezc stosownego. Poszukiwania trwaja. Lazienka zrobiona, potrzebowala odswiezenia, nowego prysznica i pare innych detali.
Kuchnia w trakcie, prawie skonczona. Szafki wymagaja 'podrasowania' co wlasnie robie. Nie wiem jaki fachowiec je montowal ale chyba przedszkolak zrobilby to lepiej. Dolne nie mialy tylnej scianki ('piekna' sciana robila wrazenie) wiec pojechalam z D do hurtowni drewna i kupilam materialy za grosze. D zapakowal je do swojego samochodu i juz nastepnego dnia pierwsza szafka byla zrobiona. Tylko jedna bo potem musielismy sie zajac soba nawzajem... znow kochalismy sie dlugo i namietnie.
Dzis zalatwilam dwie nastepne szafki. Z ostatnia potrzebuje meskiej pomocy D.
Pokoj syna jest ok, tylko zmienic listwy przypodlogowe, pomalowac drzwi i kaloryfer.
Potem chyba zrobie przedpokoj, gora i dol, plan mi juz majaczy w glowie. A na koncu moja sypialnia, na ktora wogole nie mam pomyslu. Przyjdzie z czasem. Tam potrzebna jest jakas strategia bo sufit jest do dupy. Bedzie syf wiec wymiana 'dywanu' w przedpokoju na samym koncu.
Jest co robic. Na szczescie to lubie i mam pomoc D.

Dzis kuchnia byla jednym wielkim bajzlem, z wiorami drewna praktycznie wszedzie. B wrocil z synem z wycieczki, mowie mu by nie wchodzil do kuchni bo syf sie wszedzie rozniesie. Na to on:
'To herbaty sie nie napije?'  Co za pajac. Gdyby tu jeszcze mieszkal to wlasnie wywiazala by sie awantura bo bajzel w kuchni a on chce herbaty. Nie wazne ze trzeba jakis remont zrobic, on moze zyc w jaskini, z rozwalajacymi sie kanapami, syfiasta tapeta i wybrakami na kazdym kroku. Niech sobie zyje, beze mnie. Stwierdzilam, ze musze czesciej taki syf robic bo szybciej poszedl w cholere na swoja herbatke.
Boze jak pieknie jest bez tego chodzacego nieporozumienia. Swiety spokoj i w koncu to mieszkanie jakos wyglada i bedzie wygladac.

Czarna Kawa

poniedziałek, 13 marca 2017

Dzien jeden z wielu

Chcialabym moc czasem opisac historie jakie zdarzaja mi sie w pracy. Jakby wszystko zebrac do kupy to niezla komedie mozna by zrobic. Ale nie moge bo sa to wydarzenia z zycia roznych ludzi i obowiazuje mnie poufnosc i tajemnica zawodowa. Z niektorych sytuacji mam ubaw przez tydzien. Sa tez i nie smieszne i smutne ale te smieszne wynagradzaja wszystko. Lecz robie notatki z tych lepszych i byc moze opisze za x lat.
Sa tez dni kiedy wszystko od rana do wieczora idzie nie tak jak trzeba, pod gorke i pod prad i jeszcze lawina leci. Takie dni kiedy wszystkie babinki z balkonami wychodza na ulice i barykaduja przejscia i przejazdy. Musze tez kiedys taki dzien opisac, bo zdarzaja sie dosc regularnie. I mnie i D.
W weekend odkrylam ze tylny odblask w samochodzie jest pekniety, plus male pekniecie zderzaka plus otarcie. 'Kurwa. Fucking jebing.' - powiedzialam sobie glosno. Ja nie ryplam nigdzie, eks-maz tez nie (przyznaje sie do takich czynow) wiec ktos mi gdzies. Nie mam pojecia gdzie, diabli wiedza kiedy to sie stalo. Poslalam fotke do D i juz oczywiscie dzis rano wszystko zorganizowal.
Dzis rano wogole wygladalo na to ze moze to byc jeden z tych dni (poniedzialki tak lubia) ale jakos rozeszlo sie po kosciach.
U mnie cicho, niewiele roboty. Wyprawilam syna do szkoly. To poszlo gladko. Potem D poprosil mnie bym mu poslala paczke, cos komus sprzedal. Jego Pulchnaryja znajdzie 10 powodow by tego nie zrobic.  Zaoszczedzilismy tym sposobem czas na pozniejsze spotkanie. Nie ma sprawy, mam luz i czas. Pojechalam do warsztatu po te paczke. Taka wizyta jest zawsze okazja do obowiazkowych buziakow ale tym razem tuz przede mna zajechala jakas klientka z zepsutym zamkiem bagaznika. D spojrzal blizej na moj rozwalony odblask, wzial mnie na chwile do warsztatu podczas gdy klientka czekala przy samochodzie. Udalo sie schowac za drzwiami pare buziakow, dostalam pudlo z przesylka i tasme do zaklejenia, kase i adres. Zdazyl jeszcze mi powiedziec:

- Zamowilem odblask i specjalny klej, skleje ten zderzak i wzmocnie go troche od srodka, wypoleruje troche. Musimy poczekac na dostawe.
- Dziekuje kochanie. Wkurzajace to jest.
- Nic nie poradzisz, dupki sie zdarzaja.
- Gdybym ja to zrobila to bym sie wkurzyla na siebie i juz. A tak.... wrrrr....
- Nie matrw sie, zrobie i bedzie ok. Dostalem smsa, ze nalezy mi sie jakis zwrot ze skarbowki, ponad £900, i mam wejsc na jakas strone w necie zeby to dostac. Smierdzi mi to, musze zadzwonic do ksiegowego. Namieszal cos czy co...
- Hmmm... lepiej zadzwon. Skarbowka nie wysyla smsow, chyba ze od ciebie kase chca. Pierwsze slysze.
- No, podejrzane. O, prawie zapomnialem, mam tu ten stolik dla ciebie - gwoli wyjasnienia, jest to wielka drewniana szpula na ktora nawija sie kable elektryczne. Od dawna szukalam czegos oryginalnego co mogloby pelnic role stolika przykanapowego. D zapodal pomysl o szpuli, bo kolega ma firme instalacji elektrycznych i takich szpul maja na tony. Bardzo mi sie pomysl spodobal wiec wykulal jedna od kolegi. W sam raz, na jakies 40cm wysoka.
- Super, bomba, przerobie to sobie na stolik jakiego nie ma nikt.
- No, mozesz tu przyciac, to zakleic, potem polakierowac... - zaczal tryskac pomyslami jak zwykle.
- Musze usiasc i pomyslec co i jak. Tez mam pare pomyslow. Ok, lece, zajmij sie klientem.
- Bagaznik sie jej nie zamyka, zobacze co jest grane.
- Dobra, dzieki! Buziak!

Probowalam wcisac szpule do bagaznika, ale nic z tego, bagaznik za maly. Polozylam ja wiec na tylnym siedzeniu bo mi sie siedzen nie chcialo skladac. W ten sposob zasyfilam dopiero co odkurzone siedzenie wiorkami drewna. Kurde.
Zabralam caly majdan do domu, a D juz majstrowal przy zamku. Zapakowalam paczke, zakleilam, zaadresowalam i jade na poczte. Tam okazalo sie ze koszt to nie 2.85 jak myslal D ale 4.95 bo pudlo jest nie male tylko srednie. Nie wazne ze waga do 2kg. Kurde... Nic to, zaplacilam, poszlo. Koszt przesylki i tak pokryty. Potem D dzwoni i pyta czy moglabym zawiezc mu kase do banku. Pulchnaryja znajdzie wymowke, bo parking jest 200m od banku. Za daleko. Gdyby to byla knajpa to co innego. Powiedzialam mu zeby nawet jej nie prosil, jak moge to mu rozne sprawy zalatwie z przyjemnoscia, a ja nalezy pominac i przestac sie pluc na darmo. Nie ma sprawy, jade do warsztatu po kase. Znow pare buziakow i przy okazji mowi:

- Wszystko sie chrzani od rana. Pogmeralem przy tym bagazniku, zamkal sie ale teraz nie chce sie otworzyc. Co za bydle. Francuski zlom.
- Hehe, Francuz w poniedzialek rano to zly omen.
- A potem mam w innym Francuzie wymienic zarowki, bede potrzebowal slownik przeklenstw.
- Mozesz na mnie liczyc, zrobie ci liste nowych po polsku jak wyczerpiesz te po angielsku.
- Przyda sie na pewno.

Umowilismy sie ze przyjdzie do mnie ok 10.30, a do banku jechalam tuz przed 10. Wchodze i kolejka oczywiscie. Tempo slimacze. Stoje wieki cale. Co za beznadziejny bank. Wyszlam w koncu o 10.20. W sama pore. Pojechalam na umowione miejsce po D, bo z reguly zostawia swoj samochod gdzies indziej, nie moze zawsze stac pod moim domem bo to zbyt oczywiste i ryzykowne. Po drodze do mnie chowa sie na tylnym siedzeniu a potem dyskretnie przemyka do domu.
W koncu razem. Przytulanki i buziaki.

- Jak tam bagaznik?
- Udalo sie naprawic. Zobaczymy na jak dlugo. Pare przeklenstw pomoglo.
- To dobrze. Duzo jeszcze masz dzisiaj?
- Zabiegi konserwujace w VW i przewody hamulcowe w Oplu.
- Te ktore lubisz robic ladnie i zgrabnie.
- Nie inaczej. - usiadl na krzesle w kuchni - choc tu do mnie, musze sie przytulic.
- No ja mysle. - usiadlam mu na kolanach i przywarlismy do siebie jak przyssawki. Pocalowal mnie delikatnie, a zaraz potem namietnie. Zaborczy dotyk, przycisnal mnie do siebie i juz wszystko bylo jasne.
- Chcesz isc na gore? - zapytal szeptem.
- Mysle ze bardzo.
- Ja tez.
I juz bylismy w drodze. Zrzucilismy ciuchy raczej pospiesznie, choc zajelo mu chwile rozpinanie guzikow mojej bialej bluzki.
- Ledwo sie powstrzymuje przed rozerwaniem tego.
- Hmmm... Mam nadzieje ze kiedys to zrobisz.
- Moglbym codziennie.
Nie zdazylismy wskoczyc pod koldre przed przejsciem do rzeczy. Trzeba bylo upuscic troche pary. Potem udalo sie wskoczyc na lozko i kochalismy sie dlugo i namietnie i w naszych ulubionych pozycjach swintuszac sobie do woli i grozac co kto komu zrobi. Boze jak bosko.

- Doprowadzasz mnie do szalenstwa, nie zdajesz sobie sprawy jak czasem trudno mi sie powstrzymac przed zdarciem ciuchow z ciebie. - powiedzial po.
- To sie nie powstrzymuj.
- Nie umiem tez tak, chce sie toba delektowac, jest zbyt pieknie by sie spieszyc, moja sexy kobieto.
- Dam znac kiedy chce bys sie pospieszyl....
- Nie raz mysle sobie: 'jak ja dopadne, zedre ciuchy i... ' az brak slow. A potem widze te twarz, piekne oczy i nie moge, wymiekam, musze pogadac, opowiedziec co sie dzialo, uslyszec twoje historie, potrzebuje tego wszystkiego. Kochac sie, potem przytulic, pogadac tak jak teraz.
- Wiem kochanie, ja tez. Ale czasem... czemu nie? Nie ma w tym nic zlego.
- Moglbym cie zjesc. Zjadlem wlasciwie...
- Uhm, nie wiem czy zostal jakis nie zjedzony centymetr kwadratowy. - gladzilam dlonia jego zarost, ktory nigdy nie przestanie mnie nakrecac - Uwielbiam cie moj przystojniaku.
- To ja. Moja polska ksiezniczka.
- Twoja.

Potem po kilkukrotnym odliczeniu do 3 wstalismy, ubralismy sie i zeszlismy do kuchni cos zjesc. Zrobilam jakies polskie kanapki ktore D uwielbia, a D zrobil kawe. Lubie czarna (pewnie da sie zauwazyc) ale on jakies takie proporcje ze smietanka robi ze normalnie mucha nie siada. Zjedlismy uwienczajac wszystko zawodami w bekaniu. Dzis wygralam ja.

To taki nasz jeden z wielu dni. Ile to jezykow milosci bylo w uzyciu?

Czarna Kawa

P.S.: Sms ze 'skarbowki' okazal sie oszustwem, oczywiscie.

niedziela, 12 marca 2017

Pod ostrzalem

Rycerz, czytelnik tego bloga, poruszyl w komentarzach kilka kwestii: zdrowy rozsadek, twardosc i ile jeszcze tak wytrzymam. Kazda kwestia dosc zawila jest, ze tak powiem.
Czasem zastanawiam sie czy mozna wogole mowic u mnie o zdrowym rozsadku skoro zaangazowalam sie w zwiazek z zonatym facetem ktory nawet nie nie moze czy tez nie jest w stanie zostawic tejze zony. Wg niby wlasciwych zasad moralnych, religijnych, itp. to jestem skazana na pieklo. Bede sie smazyc jak skwarek, hehe. Coz, sek w tym ze to bzdura. Nie znaczy to 'hulaj duszo piekla nie ma'. Znaczy to: chwila, moment, co tu tak naprawde jest wlasciwe a co nie? Czy wogole istnieje takie rozgraniczenie czy tez jest to ludzki wymysl bez sensu. Co jest wlasciwe w naszej (np europejskiej) kulturze jest niedopuszczalne lub smieszne w innych kulturach. I odwrotnie. Czy to znaczy ze te inne miliony ludzi o innej kulturze pojdzie sie smazyc i Bog srogi ich potepi?  Idiotyzm. Te inne kultury moga myslec to samo o nas. Ale odbieglam od tematu, tym powinnam sie zajac innym razem jak bede miala taka melodie. 
Cala moja sytuacja z D na rozsadna nie wyglada. Czesto mysle ze jest to szalenstwo i samoudreczanie sie. Ale jak to moja madra ciotka mawiala: 'czymze byloby zycie bez odrobiny szalenstwa?' No wlasnie. Z tym ze troche odbieglam od tej odrobiny...
Lecz w calym tym szalenstwie kontrolowanym (poki co) nie moge stracic ostatniej klepki ze wzgledu na syna i kazdy kto ma dziecko/dzieci chyba to zrozumie. Co poniektorzy i tak mnie z pewnoscia potepiaja, trudno sie mowi, szaleje sie dalej. Ale potepienie byloby co najmniej uzasadnione gdybym nagle rozwalila zycie dziecku, praktycznie uniemozliwila mu staly kontakt z ojcem i dziadkami (co jak co ale nie mam zadnych podstaw by to robic i cieszy mnie to), bo musialabym sie wyprowadzic gdzies daleko by byc z D. To glowny stoper, bo cala reszta, cokolwiek to by nie bylo, jest do przejscia. Nic prostego, ale nie niewykonalne.
Jak juz wspomnialam, gdybym byla sama to juz dawno postawilabym sprawe twardo. Albo ja albo ona. Znalazlabym lokum gdzies daleko i albo D sie pakuje albo zegnaj. Bo albo kocha i chce ze mna byc albo w kulki gra. Mysle ze by sie spakowal. Jak nie od razu to po niedlugim czasie rozlaki. I wiecie co? Gdyby sie nie spakowal to tez ok, bo bym wiedziala ze nie warto dalej sie meczyc. Pewnie ze musialby tu pozamykac i pozalatwiac kupe spraw wiec gdyby to zaczal robic to bym stanela na rzesach by mu pomoc i drugie tyle by nie wyszedl z tego zbyt potluczony. 
I nie, nie jestem na tyle twarda by tym wszystkim strzelic i zostawic D w spokoju. Bo jak kocham to kocham. Nie ma sciemy. To co mamy jest zbyt cenne i piekne. Takie cos nie zdarza sie ot tak, a czasem wcale. Mam tez wrazenie ze wlasnie zostawienie go byloby wymieknieciem. Tym bardziej ze to ja to wszystko zaczelam. Czuje sie niejako odpowiedzialna za to co sie dzieje. A przynajmniej czuje ze wieksza odpowiedzialnosc spoczywa na mnie. Nie wiem czy moglabym na siebie spojrzec myslac, ze sie facetem pobawilam, rozbudzilam w nim najglebsze uczucia, a potem rzucilam w kat bo nie spelnil mojego oczekiwania i nie rzucil wszystkiego co ma podczas gdy ja tego samego zrobic nie moge. To chyba nie ja. 

Cierpienie jest czasem nie do zniesienia. Bol wrecz fizyczny. Jak juz dopadnie to kanal. Boze, wystarczy ze zadzieje sie miedzy nami cos wyjatkowego, wyjatkowa rozmowa lub gest lub wydarzenie. I juz godziny bez siebie nie mozemy wytrzymac. O weekendzie nie wspomne nawet. Zawsze jestesmy blisko ale czesto jeszcze blizej. Wtedy rozstanie na dzien lub dwa to jakis koszmar i agonia. D przezywa to podobnie bolesnie choc czasem mamy tak kazde z innych powodow lub w innym czasie. Ale jedno zawsze rozumie co i jak i dlaczego dzieje sie w sercu/glowie drugiego.

W zeszlym tygodniu D gadal z kolega ktory opowiadal mu jak to on sobie dorabia statystujac do roznych filmow lub programow tv. I podsunal D pomysl by ten tez sprobowal bo fajna kasa za taka dniowke i szukaja takich jak D. Wiec D sie nieco tym podjaral i byl zainteresowany. Czekal na jakies info/kontakt w tej sprawie. Gadalismy troche na ten temat. Nie mam pojecia na jakiej zasadzie sie to odbywa ale mowie ze pewnie musi sie stawic gdzies tam w danym dniu i bedzie musial zamknac warsztat na ten dzien i potencjalnie moze stracic klientow. Byc moze musialby to byc jakis kontrakt i wtedy tez bedzie musial byc na zawolanie, nie wiem. Mowie, ze moze to i dobre dla tych co maja pol etatu, zawsze te same dni wolne, albo sa na emeryturze. Ale z drugiej strony, moze w jakies weekendy by mogl postatystowac, albo jesli jest to jakis tam z gory ustalony dzien w tygodniu i mozna to zaplanowac. A co jesli musialby dojechac gdzies daleko i nocowac, jak to wplynie na jego prace, itd. Lecz jesli by chcial i mogl to fajnie, czemu nie, jakas przygoda. 
Na drugi dzien jechalam rano do pracy i jak to zwykle bywa, D dzwoni do mnie lub ja do niego by sie uslyszec, wymienic myslami i ustalic plan dnia. Tego ranka jednak cos mi nie 'lezalo'. Nie pamietam co to bylo, ale bardzo mozliwe, ze hormony i 'te' dni. Chyba bylam pod lekkim napieciem i w nieco zaczepnym nastroju. Ale nic to, moze mi sie zdaje. Gadamy sobie jakby nigdy nic:

- Zobaczymy czy dzis przyjdzie ten kolega od filmu, mial dac znac co i jak.
- No, tylko uwazaj, bo jak paparazzi zaczna sie gromadzic przed moja chata zeby cie namierzyc to z naszych spotkan nici beda.
- Hehehe.... nie bedzie tak zle.
- No, nic nigdy nie wiadomo. 
- Ech, to mi nie grozi. Zobaczymy co to bedzie i czy wogole bedzie.
- Wlasnie, zalezy na jakich zasadach to funkcjonuje. Dowiesz sie i zobaczysz czy to dla ciebie. Ale fajnie by bylo jakbys mogl.
-  Cos innego i ciekawego. Tylko ze znow jest problem, bo jakbym musial gdzies jechac np. na 2 dni to ona [zona] nie da sobie rady.

I w tym momencie cos mi sie stalo. Padlo na grzaski grunt tamtego ranka. Calkiem mozliwe ze innego dnia skomentowalabym to jakims cietym zartem, ze niby co, musi ja ze schodow rano na sniadanie sturlac czy cos. Ale nie tym razem. Zylka w dupie mi pekla a z nosa poszedl chyba dym i zagotowalo sie pod kopula. Doznalam tez chyba szoku albo mi w oczach pociemnialo bo gdy skonczylismy gadac to sie okazalo ze juz zaparkowalam a nie pamietalam kiedy to sie stalo.

- Hehe! Co?! 2 dni nie wytrzyma??? Nie da sobie rady? Wez nie rob jaj. Nie da rady bo ty myslisz ze nie da rady. Jak sobie dajesz taki kit wcisnac to trudno. - sypalam jak z karabinu - Nie da rady! Co za niedorzecznosc. To ty nie mozesz przez cale zycie gdzies wyjechac na 2 dni bo ona nie da sobie rady. Czy ty sie slyszysz??? Czy ty wiesz jak to brzmi? Jezu trzymaj mnie, bo....
- No nie da rady i juz.
- D, ja pierdole... braklo mi slow. Jak ty tak mozesz myslec i funkcjonowac? 
- Jak ci to jest wmawiane na kazdym kroku przez x lat to zaczynasz w to wierzyc. Napewno jest w tym tez moja wina.
- No jak cholera ze jest. Pozwoliles sobie to masz. Zycie jak miodzio o poranku. - mialam jeszcze ostatni naboj najwiekszego kalibru wystrzelic ale sie zawahalam bo nie bylo go przy mnie. Gdyby byl to by go dostal. W momencie gdy sie powstrzymalam przed tym strzalem powiedzial ze musi konczyc bo klient idzie. Mysle ze to prawda i nie uciekl przed ostrzalem, bo gorsze przez telefon dostawal i nie uciekal. Nie jest to w jego zwyczaju. 

- Ok, narazie, dam znac jak skoncze robote. - zakonczylam zabezpieczajac bron najciezszego kalibru. Do pozniej. Nie skonczylam jeszcze. Ma jeszcze pare godzin beztroski.
- Dobra, zadzwon po. Pa.
- Pa. 

Dopiero po tej rozmowie zauwazylam ze jakas panienka siedzi i czeka w swoim samochodzie obok chyba od 5 min myslac ze wyjezdzam i poluje na moje miejsce. 'Nastepna glupia' - pomyslalam i skupilam sie na jakims mailu. Z dzika satysfakcja posiedzialam jeszcze jakies 5 min bo mialam czas po czym wysiadlam, zamknelam i poszlam w cholere pozostawiajac panienke-frajerke samej sobie. 

Owszem, zadzwonilam po i sie umowilismy na lunch u mnie. 'Doskonale, upieke sobie D na lunch' - pomyslalam. 'Nie, no kurde, musisz sie uspokoic, facet palnal jak lysy grzywka bo tak zostal przez ta sprytna inaczej zaprogramowany.' - gadam do siebie. 'Ma zaprogramowane ze ona sobie niby nie poradzi i nawet nie pomyslal jak ja sie z tym poczuje. Bo ja mu nie stoje na przeszkodzie, nie medze i smedze ze sobie nie poradze. Wrecz mowie ze fajnie by bylo gdyby mu sie udalo. A ona? Jej nawet o tym pomysle jeszcze nie wspomnial bo by zaczela swoj lament i biadolenie jaka to ona biedna i sama. O, poczekaj, juz ja ci wszystko wyjasnie.' - mysle sobie. 
Przyszedl do mnie, przywitalam go nieco pobieznie i zabralam sie za robienie lunchu. Zaczal opowiadac o tym co w pracy na co odpowiadalam tylko 'acha' lub 'uhm' i staralam sie nie eksplodowac. Lunch zrobiony, siadamy, jemy. Patrze na niego, prawie nie slucham co mowi i mysle: 'Kocham go i on mnie tez, ale czy on sobie zdaje sprawe z tego co ja czasem czuje? Chyba palnal glupote bez zastanowienia, jak to mu sie zdarza.'

- Choc, idziemy usiasc na kanapie - powiedzialam i tak sie stalo. Usiedlismy przytuleni. Juz szykowalam sie do strzalu gdy zaczal opowiadac o jakims krzesle.
- Mamy takie krzeslo, stare, recznie robione, po dziadku, trzeba w nim zmienic tapicerke wiec ona chce je dzis zabrac do tapicerza zeby to zrobic. 
'Taaa... ' - znow we mnie zakipialo. 'Jedziemy z tym koksem' - pomyslalam.

- Chciales powiedziec, ze ty musisz ja i to krzeslo tam zawiesc. - powiedzialam twardo akcentujac kazde slowo. 
- Nnnno.... tak....
Parsknelam smiechem bo naprawde mnie to rozsmieszylo.
- Powaga, to ty musisz urywac sie z pracy i zawiesc ja i krzeslo bo ona tego nie zrobi sama?
- Wiem, wiem...
- Wiesz? To dobrze ze wiesz. A wiesz co jeszcze? Wiesz ze te 2 dni w ktorych to ona sobie nie poradzi to najdurniejszy powod do nie wyjezdzania o jakim slyszalam? Co to za cyrk jest?
- Wiem ze to moja wina, ze tak sobie na to pozwolilem, ale jak juz tyle lat tak jest to nagle tego nie zmienie. - przyszedl czas na strzal.
- Zdaje sobie sprawe. A co ja mam powiedziec? - spojrzalam wymownie.
- Co masz na mysli? - totalnie nie zatrybil.
- Jak ja mam sobie poradzic jak ciebie tu nie ma? Co ja mam na to powiedziec, myslec, czuc? Hmm? 
- No tak... wiem...
- Nie, nie masz pojecia. Jak mam sobie poradzic jak cie nie widze caly weekend i mi serce i glowe bol rozwala? Co?  Jak mam sobie poradzic jak wyjezdzasz z nia na weekend do syna? 
- Przepraszam... - zaczal mnie przytulac.
- Chwila, nie skonczylam - milam lzy w oczach i probowalam byc twarda - Wiesz co robie? Jak sobie radze? Jak mnie skreca bo to nie ja z toba jade gdzies na weekend? I jak jestes daleko stad i nawet smsa nie ma? I musze siedziec cicho bo to twoj syn i wiem ze tesknisz i nie robie ci scen bo wyjezdzasz. Ona se nie moze poradzic? Z krzeslem? Z czym jeszcze? Z myciem naczyn, sorry, wlozeniem ich do zmywarki i wyciagnieciem ich? A, zapomnialam, ze ksiezniczka gowna po swoich psach nie posprzata, moze dlatego sobie nie poradzi? Kurwa D, nie rozsmieszaj mnie bo jak zaczne to nie skoncze. Nie poradzi sobie! Ja pierdole! Co ona wie o nie radzeniu sobie jak cale zycie kolo niej skakales jak sluga unizony. Hmm? Potrzebuje cie, bo jestes jej chlopcem na posylki i placisz za jej debilne fanaberie. Czy ty rozumiesz ze tak poza tym to moglbys dla niej nie istniec? Poprawka, ty nie istniejesz.  Kiedy ostatnio o ciebie zadbala? Zatroszczyla sie z sercem? Zrobila dobry a nie kuzwa spalony obiad? Zapytala czy jestes szczesliwy? Czego chcesz, pragniesz? Kiedy? Nigdy, prawda? Czy wiesz ze jakbys nie mial jako takiej kasy to by poszukala sobie kogos z kasa? Jesli by ktokolwiek ja chcial. Zaraz, co ci powiedziala jak jej zaproponowales ze moze sie wyprowadzisz? 'Znajde sobie kogos na twoje miejsce' czyz nie? Na co ty jeszcze czekasz? Najwyrazniej sobie poradzi, znajdzie innego sluge unizonego. Specjalizuje sie w tym. Taki jestes wobec tego wszystkiego dla niej troskliwy? A co ze mna? He? Co ja mam zrobic? Odwiesic milosc i uczucia na kolku? Hmmm? - lzy mi ciekly po policzkach ale sadzilam jeden pocisk za drugim. 
- Przepraszam kochanie, wiesz przeciez ze ja to wszystko wiem. Nie powiedzialem tego z troski o nia tylko dlatego, ze mnie jasna cholera bierze bo ona wciaz stoi na przeszkodzie wszystkiego co chcialbym robic. Przez cale zycie: spacer nie, plaza nie, gory nie, hobby ledwo moge realizowac i tez nie za czesto bo robi tak ze czuje sie winny ze wogole mam hobby, nawet pracowac w 100% nie moge bo ciagle cos, wyjechac w odwiedziny do kuzyna nie moge bo za daleko, wstyd mi przed rodzina, parodniowy rajd zabytkowych samochodow nie, bo ona nie zostanie sama, a ze mna nie pojedzie wiesz dlaczego? Bo pas bezpieczenstwa jest dla niej za krotki a ja przdluzac go nie bede i juz. Ostatnio przyjaciele zapraszali nas na wycieczke i tez nie bo bedzie caly czas kombinowac jak tu nie przejsc 100 metrow i gdzie cos zjesc. Powiedzialem jej ze musielibysmy byc na miejscu na 9 tak zeby uznala ze to dla niej za wczesnie, 'o nie, wstac o 7? Nie, to za dlugi dzien bedzie' - stwierdzila i spokoj. Nie chce z nia jechac na zadna wycieczke bo z gory wiem ile wstydu mnie to bedzie kosztowalo i jakie zrobi z siebie posmiewisko. 
- Otoz to, nie wiem dlaczego tak sie przejmujesz czy sobie da rade czy nie. Od tego sie nie umiera. Czy zdajesz sobie sprawe jak to brzmi? Jak ja sie czuje jak tak mowisz?
- Nie pomyslalem o tym, wiesz ze myslenie to nie jest moja mocna strona i moge byc tepy jak pien. - otarl mi lzy z policzkow.
- Przestan plesc bzdury.
- Nie raz cos chlapne bez zastanowienia bo sie wkurze albo mam natlok innych mysli, ale wiesz ze nie chce cie zranic, to niechcacy.
- Wiem... ale na litosc boska...
- Ja poprostu czasem jestem jak slon w skladzie porcelany. Doskonale wiesz czego bym chcial. Ile ja dni i nocy spedzilem na planowaniu co i jak robic by byc razem. Chcialbym byc w stanie zostawic wszystko w cholere i zabrac cie gdzies daleko.
- No ale sie nie da...
- Da sie, wszystko sie da.
- Wiesz ze nie moge tak poprostu sobie wyjechac. Gdybym mogla to juz dawno by mnie tu nie bylo.
- Nie jest latwo...
- Tak, wlasnie, wiec w miedzyczasie sprobuj nie zapominac o tym jak ja sobie mam poradzic bo uwierz mi, czasem zaczyna to przekraczac moje progi wytrzymalosci. I nie sa to progi fizyczne.
- Wiem - przytulil mnie - przepraszam. Mnie tez nie jest latwo.
- Wiem, ale ja nie niancze bylego bo sobie nie radzi, a wiesz jaki jest, glupiego gwozdzia nie przybije. Nie bede mu uslugiwac. Mialam tego dosc przez te lata. Ciekawe jak bys sie czul gdybym byla na kazde jego zawolanie. Nie moglibysmy sie spotykac.
- No pewnie czulbym sie tak jak ty. Czasem tez mnie to dopada.
- Wlasnie.
Przytulil mnie mocno i tak siedzielismy dluzsza chwile. Nadszedl koniec spotkania, D musial wracac do pracy. Wstalismy i poszlismy do wyjscia.
- I znow musisz isc i znow musze sobie poradzic, a potem jest weekend i znow musze sobie radzic i tak non stop. - powiedzialam cicho.
- Jestes pewna, ze nie zalujesz tego wszystkiego? Nie chce sprawiac ci wiecej cierpienia niz radosci - wyszeptal tulac mnie.
- Nie, nie zaluje. Zrobilabym dokladnie to samo, tylko ze wczesniej. - powiedzialam zgodnie z prawda patrzac mu w oczy.
- Boze, czym ja sobie na to zasluzylem?
- Watpie by to bylo za zaslugi. Idz juz, ona bedzie zaraz wracac z pracy.
- Kocham cie A. - wyszeptal.
- Tez cie kocham.
Pozegnalismy sie i poszedl.
Nie wiem czy to byl jeden z 'tych' dni i D poprostu zle trafil czy tez moja wytrzymalosc nie wytrzymala. Czy tez wszystko na raz. Ale mi ulzylo.
Mysle ze gdyby D byl wiekszym sloniem w skladzie porcelany to bym nie wytrzymala. Nie moglabym ciagle przyjmowac na klate takich sytuacji. Ale to sie nie zdarza czesto, jest to sporadyczne. D doskonale wie jak jest i ma wyczucie. Ale ma tez tendencje to 'palniecia' czegos.
Trudno przewidziec jak dlugo wytrzymam. To zalezy od tego co sie bedzie dzialo. Jedno jest pewne, chcialabym wytrzymac do konca, czymkolwiek ten koniec bedzie. Chcialabym by byl to happy end ale szanse na to nikle.

Czarna Kawa 

środa, 22 lutego 2017

Czy boli i przeszkadza, ze ona tam jest?

I tak i nie. Uczucia w tej kwestii moga sie kotlowac i zmieniac co chwila. Taka diabelska kolejka. Zjazd w dol na zlamanie karku a potem powoli w gore. To chyba najlepsze porownanie. Troche czasem boli ze ona tam z nim jest, choc nie az tak, bo wiem ze nie ma miedzy nimi bliskosci, przytulenia, nawet nie spia razem, bo jak ona sie rozwali na lozku to najcienszy chudzielec sie nie zmiesci wiec do bani z takim byciem razem jak na moj gust. Nie ma czego zazdroscic. Czasem jedza razem przy stole z nawyku, a i to czasem nie bo D nie objada sie tak jak ona. Nawet tv razem malo ogladaja bo D nie gustuje w mydlanych operach czy Big Brotherze. Ale inne rzeczy bola bardziej. Np.: to ze jada razem na zakupy, ze jada razem do rodziny i jedza po drodze w knajpie (bo ona okazji do zarcia nie przepusci), wkurza mnie jak mowi o sobie i zonie 'my', boli mnie z roznych powodow jak ja podwozi gdzies pod same drzwi bo nie przejdzie 50 metrow albo wiezie ja jak jakis taksowkarz do jednego durnego sklepu 20km dalej bo ona nie wie jak tam trafic i boi sie jezdzic autostrada. Cyrk normalnie. D jest traktowany jak chloptas na posylki  i wkurwia mnie ze mimo to nadal z nia jest. Nie z milosci, bo tego tam nie ma, ale bo tak jest latwiej. Albo tak mu sie wydaje. Wkurwia mnie ze jest z nia, a ona ma mentalnosc i zachowanie 15stolatki. Jej rozwoj sie zatrzymal na tym etapie. Itp. Kazda taka pierdola i szczegol to kolejna szpila. A wszystko razem boli czasem tak jakby mi ktos serce wyrywal golymi rekami. Wyc sie chce. Czasem mozna by stwierdzic ze D sobie ze mnie kpi. Z jednej strony jest z tym jednym wielkim nieporozumieniem twierdzac ze zmarnowal zycie i zachwyca sie mna i wciaz mowi jakie to szczescie go spotkalo, ze mnie poznal, a z drugiej nic w tym temacie nie zmienia, no, moze tylko troszke, i nadal daje soba pomiatac. Oczywiscie, to wszystko boli i wkurwia jednoczesnie.
Jak sobie z tym radze? Czasem sobie nie radze. Mam dola i nic mi sie nie chce, nic nie ma sensu, popadam w apatie, albo rycze. Czasem sama a czasem w rekaw D. Ale teraz chyba mam takie doly rzadziej niz kiedys. Chyba wypracowalam sobie jakies 'techniki' radzenia sobie z tym.

Po pierwsze, zawsze staram sie pamietac, ze rzeczy ktore mnie wkurwiaja to rzeczy ktore robili zawsze i jest to dla nich niejako 'normalne' i rutynowe. Gdyby mial w tych kwestiach cokolwiek zmieniac to wzbudzi jej podejrzenia, spowoduje dzikie awantury i dojdzie do ich rozstania z hukiem bo D poprostu eksploduje. Sa powody dla ktorych zadne z nas tego nie chce, o tym za chwile.

Po drugie, jak czuje ze nadciaga bol i dol i glowa zaczyna kombinowac, mowic: 'jak on tak moze?! W dupie ma jak ja sie czuje!' to  jak najszybciej staram sie przekierowac mysli na cos innego bo wiem ze to nieprawda. Czasem udaje sie to szybko i bez problemu, a czasem musze powalczyc. Zajecie sie czyms co pochlania mysli, wymaga koncentracji i pomaga. Czasem sie lapie na tym ze fajny program albo film w tv odwracaja uwage natychmiast. Trzeba tylko tego chciec.

Po trzecie, wybor mam prosty: albo jest jak jest, przezywam wspaniale chwile jakich w zyciu nie mialam razem z cierpieniem albo nie mam nic, a cierpienie i tak pozostanie. Wybor chyba jest prosty.

Po czwarte, pewni slynni mysliciele i mistrzowie duchowosci (slucham ich czasem na youtubie) maja fajne rady. Jedna z nich to: 'jesli czujesz dola i bol to znaczy ze sie koncentrujesz na tym co nie trzeba. Pozwalasz kontrolowac sie swoim myslom zamiast dac sie poniesc duszy. Tak naprawde nie chcesz sie tak czuc a jednak z zacieciem grzebiesz w tym co poglebia negatywne odczucia. Sytuacja jest jaka jest, nie da sie jej zmienic za pomoca abra kadabra. Jest jak jest, kulac to. Zamiast tracic energie na poglebianiu dola skieruj mysli na to przyjemne i ekscytujace. Niech uczucie zadowolenia, blogosci i szczescia bedzie Twoim kompasem. Idz tam gdzie odczuwasz te rzeczy. Jesli odczuwasz smutek, dola, bol i przybicie, idziesz w zlym kierunku. Zawroc. ' Myslalam o tym dlugo i gleboko. Ma sens i dziala najlepiej poki co.

Po czwarte, jak 1, 2 i 3 nie dzialaja to mowie o swoich odczuciach i emocjach D, rozmawiamy, tulimy sie i to przynosi ulge, pomaga, latwiej jest sie pozbierac.

Dlaczego D nie odejdzie od zony? Powodow jest wiele i jest to skomplikowane. Jednego z powodow nie chce ujawniac. Ale nie jest to najwazniejsze. Gdyby odszedl musialby sie wyprowadzic gdzies dosc daleko zeby zona dala mu spokoj i miala slaby zasieg, bo jest na tyle prosta i slabo rozwinieta, ze bedzie sie uciekac do brudnych gier i prymitywnych akcji. Autostrada przynajmniej nie pojedzie. Mieszkamy w malej wsi i bylby to niezly skandal. Wszystko to by oznaczalo ze ja tez sie musze wyprowadzic i dolaczyc do D. Sek w tym, ze mam syna ktory ma tu szkole i przyjaciol i dziadkow i musi miec kontakt z ojcem ktorego kocha bardzo. Nie moge go tego pozbawiac lub znacznie to ograniczyc. Poprostu nie moglabym spojrzec w lustro i spac spokojnie. A syn tez dalby mi za to w kosc i bylby niezle 'skrecony' po oderwaniu od tego co daje mu stabilizacje. Mysle ze nasz rozwod i wyprowadzka B mu wystarczy. Poza tym, jest w wieku gdzie nowy facet mamy to szok. Szczegolnie o 20 lat starszy. Szczegolnie gdy jest to facet ktorego syn i tak zna. B tez by mi stworzyl niezla jazde. Nic tak naprawde nie moglby zrobic ale byloby ostro. Nie wiem czym by to sie skonczylo. Takie rzeczy jak sprzedaz domu i warsztatu D to wiadoma sprawa. Czego sie nie robi, ale to tez nie jest spacer po lesie. Szczegolnie jak zona nie jest w stanie stanac na wysokosci zadania i zachowac sie z klasa. Nie jest w stanie stanac na zadnej wysokosci. Gdyby byla w stanie to pewnie nie byloby mnie i D. 
Gdybym byla sama sprawa bylaby prosta. Szukam miejsca gdzies daleko, D sie pakuje i jedziemy w cholere zaczynac zycie od nowa. Proste. Gdybym byla sama juz dawno uslyszalby: 'albo ja albo ona, zadzwon jak sie zdecydujesz, tylko szybko bo nie mam czasu'. Ale tak nie moge wiec tez nie moge wymagac by odszedl od niej, rzucil wszystkim co ma, po nic. Bo ja nie moge rzucic wszystkiego i D tego tez nie wymaga.
Mimo wszystkiego powyzszego D i tak kombinuje jakby tu uciec od tego marazmu. Ale nie nastapi to szybko. Nie zdziwilabym sie gdyby w koncu zostawil ja w cholere i osiadl na drugim koncu kraju, bo wlasnie sobie uzmyslawia ze to jedyne wyjscie, boi sie tylko glosno o tym mowic. Przyjdzie czas. Ja umiem czekac jesli trzeba.
Tak czy siak, nie ma latwej i oczywistej drogi. Poki co cieszymy sie tym co mamy i swiadomie czerpiemy pelnymi garsciami i dziekujemy losowi ze sie mamy. Nawet jesli to boli. Milosc wynagradza ten bol.

Czarna Kawa

wtorek, 14 lutego 2017

Walentynki

Walentynki nie sa dla nas jakims wyjatkowym dniem bo kazdy dzien razem jest wyjatkowy. Ale jakos tak spontanicznie stal sie pretekstem do spedzenia wiekszej ilosci czasu razem co z reguly wiaze sie z jakimis wyrzeczeniami lub sprezaniem sie, a takze jest to pretekst by sprawic sobie nawzajem jakies prezenty. Bo jak sie kocha to wieksza przyjemnosc sprawia dawanie niz branie. Tak jak wspomnialam, domyslalam sie jaki prezent mi szykowal i trafilam. Otrzymalam piekny pierscionek. Od dawna pragnelam by mi kupil jakis pierscionek ale nie smialabym mu powiedziec. Jakos tak pierscionek od D znaczy dla mnie wiecej niz cokolwiek innego; byc moze dlatego ze moglby symbolizowac zareczyny a byc moze dlatego ze noszac go od razu widac, ze jestem w zwiazku. Z czego jestem dumna, bo nie jest to tylko ladna blyskotka. Kryje sie pod nia piekna tresc, wielka milosc, a takze cierpienie. Spelnil moje marzenie i pragnienie. Czyta mi w myslach lub poprostu czuje to co ja. Oto facet, ktory wie ze bylabym super zadowolona gdyby mi kupil nowa wiertarke, bo stara mozna sobie druga dziure w dupie wywiercic, ale wie tez ze sa rzeczy ktore sa wazniejsze niz wiertarka i maja wieksze, glebsze znaczenie. I ze pomimo iz uwielbiam wszelkie narzedzia to jednak przede wszystkim jestem kobieta i, jesli to mozliwe, D zaimponowal mi jeszcze bardziej, bo wie co jest wazniejsze, bo wie ze ten pierscionek symbolizuje NAS i ze ma dla mnie wieksze znaczenie niz jakakolwiek wiertarka. Boze, co za facet. W dodatku z cudownym gustem. 
Zalozylam pierscionek na miejsce zareczynowego, bo tylko na ten palec pasowal. Pare dni temu siedzielismy przytuleni na kanapie. Mialam na jednej rece dwa pierscionki i na drugiej tez dwa. D zaczal sie nimi bawic, mowil jakie to ja mam male dlonie w porownaniu z jego szuflami. Wreszcie sciagnal pierscionek z palca serdecznego (a mial inne do wyboru) i zaczal go wkladac na swoje palce. Wszedl jedynie do 1/3 jego malego palca. Chwile pozniej pomyslalam, ze byla to przymiarka i stad domyslilam sie ze bedzie pierscionek. Tymbardziej ze pare dni pozniej praktycznie go 'nakrylam' bo zadzwonilam do niego i jechal samochodem, slychac bylo ze szybko, autostrada, sciemnial ze klienta odwozil (wiedzialam ze to sciema, za dobrze go znam by sie nie poznac, ale siedzialam cicho) wiec domyslilam sie gdzie i po co, tymbardziej, ze mial w tym czasie byc w warsztacie. Prawie mu sie udalo mnie zaskoczyc, nie jest to latwe gdy dokladnie wiem gdzie jest i co robi w danym czasie. No i zadko zdarza sie by facet mierzyl pierscionki wiec tez latwo bylo sie domyslic. Ale nie chcialam mu psuc satysfakcji i mowic ze sie domyslilam. I tak pewnosci nie mialam, plus pierscionek jest tak ladny ze i tak mnie zaskoczyl. 
Potem kochalismy sie jak wariaci. Pozadliwie i namietnie i delikatnie. Wszystkiego po trochu. Odwiedzilismy inne galaktyki i potrzebowalismy dluzszej chwili by stamtad wrocic. Bosko. 

- Wyglada jak zareczynowy... - stwierdzilam podczas lunchu po dluzszym namysle. Wahalam sie czy to powiedziec czy nie, nie chcialam tworzyc klopotliwej sytuacji dla D.
- To niech bedzie - stwierdzil krotko.
- Niech bedzie - zgodzilam sie i spojrzelismy na siebie z wyrazem 'a co tam, kulac reszte'. 
Nie mowimy tego na glos, ale kazde z nas mysli co by bylo gdyby. 'Czy on by mi sie oswiadczyl gdyby byl wolny? Czy ona przyjelaby moje oswiadczyny gdybym mogl sie oswiadczyc? Ale nie moge jej o to spytac i stawiac jej i nas w takim impasie. To byloby zbyt bolesne.' Kazde z nas wyobraza sobie jakby to bylo. Z drugiej strony wiemy ze malzenstwo nie jest nam potrzebne do szczescia. Choc jest piekne i znaczace jesli stoi za tym prawdziwa milosc. Tylko wtedy. Pierscionek jest wiec nie tyle symbolem zareczyn co jednosci, bliskosci, oddania, prawdziwej milosci. Zareczyny to kolejna wymyslona przez ludzi formalizacja czegos co formalizacji nie potrzebuje. Czegos co jest ponadczasowe i ponad ludzkie pojecie. Ale to tylko moje odczucia. 

Czarna Kawa

poniedziałek, 13 lutego 2017

Randka

Idziemy dzis na randke. Walentynki sa jutro ale jutro nie dam rady sie wyrwac. Zjemy za to lunch u mnie i pewnie bedziemy sie namietnie kochac bo sie nieco wyposcilismy. D ma jakis prezent dla mnie, mam przeczucie co ale zadnej pewnosci. Ja mam dla niego jego ulubiona wode po goleniu choc zadko sie goli. Ale i tak lubi sie tym pochlapac. Plus zrobilam mu serduszka z jego ulubionej gorzkiej czekolady z orzechami. Dzis romantyczna kolacje ja stawiam. Znajac D pewnie kupil mi cos super a ja nawet nie moge mu kupic nic super extra bo jak ma niby to w domu wytlumaczyc? Na wode po goleniu zawsze jest wytlumaczenie. Szczegolnie jak sie zawsze uzywa tej samej. Tak wiec jak kupuje mi prezent a potem jeszcze kolacje to czuje sie co najmniej niezrecznie. Czuje sie lepiej jak moge przynajmniej za tyle zaplacic. Ubieram cos seksy i wiem ze nie bedzie wiedzial gdzie patrzec. Wlasnie napisal ze nie moze sie doczekac i szkoda ze nie moze sie lepiej ubrac bo byloby to podejrzane. Ech, jemu wystarcza jeansy i koszula i wyglada tak ze tylko schrupac.
Ktos moze pomysli: o, wiadomo po co ona z nim jest, a on z nia. Co do mnie to zadne prezenty mnie przy facecie nie utrzymaja. Nie ma tak latwo. Co do niego to owszem, fajne mlodsze cialo i atrakcyjny seks to jedno lecz to by mu starczylo moze na 2/3 miesiace. Fajnie jest mu sie dobrze i mesko poczuc gdy jest z kims na kogo patrza z pozadaniem inni faceci. A nie z kims na kogo patrza jako anormalne zjawisko przyrodnicze, ktore ledwo wytacza sie z samochodu a potem nie miesci sie przy stole w restauracji, a jak sie znajdzie odpowiednio duze wczesniej zarezerwowane miejsce to zamawia najwieksze porcje i wszystko jak leci po to by wszystko w siebie wpakowac jakby nigdy nic. A potem zapisuje sie na spotkania dietetyczne i placi za nie po to tylko by wrocic do domu, siasc na kanapie i nawciskac sie czipsow i slodyczy albo kupic sobie chinszczyzne na wynos. Kto nie moze isc do kina bo dupa nie miesci sie w fotelu, a z samolotem jest jeszcze gorzej. Zajebiste zycie dla faceta ktory jest pelen energii i chcialby uzywac zycia. Kocham go i przynajmniej moge sprawic by sie poczul jak facet a nie frajer. W zamian za poczucie sie jak kobieta a nie robot na uslugach.
Tak wiec 3 lata mijaja. To takze bliskosc, cieplo, zainteresowanie, staranie sie. Nie tylko seks.
W zwiazku z powyzszym wznowilam swoje bieganie. 2 razy w tygodniu powinny zdzialac cuda. Trzeba trzymac forme.

Czarna Kawa

środa, 18 stycznia 2017

Palec

Pare tygodni temu moj kochany mechanik walnal sie mlotkiem w palec czego nawet nie poczul w ferworze pracy. Po chwili zauwazyl krew ale wygladalo to tylko na zdarta skore. Jednak na drugi dzien palec nie wygladal najlpiej. Zaczal puchnac, a po paru dniach przybral dosc duze rozmiary. D udal sie do lekarza, bo nie wygladalo na to, ze samo przejdzie. Lekarz uznal, ze to infekcja i przepisal antybiotyk. Pigulki zostaly polkniete ale zmiana na lepsze nie nastapila. Wlasciwie to wygladalo to gorzej. Krotko mowiac, wracal do lekarza z tym palcem srednio raz na tydzien, bral coraz wiecej antybiotykow i sytuacja sie nie poprawiala. W koncu wczoraj rano poszedl do innego lekarza, bo po ponad 200 pigulkach poprawy nie bylo, a dotychczasowy lekarz zaczal plesc pierdoly na temat palca. Inny lekarz spojrzal na palec i od razu kazal mu isc do szpitala na ortopedie.
Ja mialam w pracy lekki wir rano, ale w koncu po 12 bylam w domu, a D tkwil w szpitalu czekajac w kolejce do lekarza. Mielismy zjesc lunch u mnie, ale plan zostal zawieszony, bo nie wiadomo bylo o ktorej D wyjdzie ze szpitala. Po 1 nadal tam siedzial i choc juz go zaproszono na badania to jednak mialo to jeszcze chwile potrwac. Wpadlam na pomysl, ze moze lepiej bedzie jak zrobie jakies kanapki i powoli pojade na szpitalny parking i tam poczekam na niego z lunchem. Po szpitalu musial wracac do pracy, a ja musialam odebrac dziecko ze szkoly wiec na dluzsze spotkanie nie bylo juz szans. Pomyslalam, ze jak tam poczekam to bedzie szansa na pare minut razem. Zrobilam kanapki i kawe i dojechalam na parking przed 2. Znalazlam jego samochod i przycupnelam za nim, wolnych miejsc i tak nie bylo. Zjadlam jakas przekaske w domu, zeby wytrzymac, a D siedzial w szpitalu marzac o zjedzeniu konia z kopytami. Czekalam na niego godzine ale nie wygladalo na to ze wkrotce wyjdzie. Wejsc nie moglam bo i tak by mnie nie wpuscili. W koncu bylo juz za pozno i napisalam mu smsa ze juz musze isc, odebrac syna ze szkoly. Juz wyjezdzalam z parkingu gdy zobaczylam D wychodzacego ze szpitala skupionego na swej komorce. Sekunde pozniej juz rozmawialismy.
- Hej kochanie, widze, ze wyszedles.
- W koncu, ale za pozno.
- Poczekaj, zawracam - oznajmilam w trakcie manewru - przynajmniej dam ci kanapki.
Po chwili wskoczyl do mojego samochodu, dalam mu kanapki, pare buziakow i musialam uciekac.
- Dziekuje kochanie. Ty jedz po dziecko, ja ide do samochodu i zaraz zadzwonie.
- Ok, do uslyszenia, pa!
- Pa!

Po chwili zadzwonil:
- Dziekuje za kanapki kochanie, Boze, jaki bylem glodny. Zatkaly dziure idealnie.
- Prosze bardzo, ciesze sie ze moglam cie nakarmic.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Takie wlasnie rzeczy robia roznice.
- Normalne jak dla mnie kochanie, takie wlasnie rzeczy robimy dla siebie i juz.
- Chcialbym moc czesciej robic to dla ciebie.
- Robisz, kiedy mozesz i kiedy trzeba.
- Musimy jutro nadgonic stracony czas.
- Jasne, jutro bedzie czas na dobry lunch i przytulanki.
- Super.

Dzis jednak D czuje sie srednio na jeza po tych wszystkich antybiotykach, stracil apetyt, a cokolwiek zje ma ochote zwrocic. Efekty uboczne. Tak wiec spotykamy sie u mnie, zwijamy na kanapie i ogladamy dvd. Sucharek i cherbatka dla D :)
Acha, a palec ma naderwane sciegno. Nadaje sie do operacji, ale D nie jest chetny. Zobaczymy.

Czarna Kawa

wtorek, 17 stycznia 2017

Bledy

Mialam napisac wczesniej ale nie udalo sie. Niezmiernie sie ciesze, ze swieta minely, slad po nich zaginal. Grudzien jest dla mnie zdecydowanie najgorszym miesiacem. Choc w tym roku bylo nieco lepiej, bo wlasciwie bez B, spokoj swiety. Przyszedl tylko na wigilie i w pierwszy dzien swiat ze wzgledu na dziecko. Jakos to znioslam, bo tak poza tym to im mniej go widze tym lepiej sie czuje. Przebywanie w jego towarzystwie czy tez rozmowa z nim jest jak dla mnie kompletna strata czasu i cennej energii.
Skonczylam remont pokoju przed swietami, nowe meble takze dojechaly przed swietami wiec bylo pieknie. Dostawa miala miejsce dokladnie w czasie gdy D byl u mnie wiec zaraz pomogl mi to wszystko rozpakowac. Pare dni pozniej przyszedl B, zobaczyl pokoj i kopara mu opadla. No coz, trzeba bylo mi dac robic jak chcialam.
D mowi:
- Trzeba byc chyba ostatnim kretynem na kuli ziemskiej, zeby miec zone, ktora potrafi sama to
wszystko zrobic, wyremontowac, do tego jest seksy i pracuje ile moze i tego nie doceniac i doprowadzic do rozwodu. Co za debil i dupek.
A ja na to:
- No widzisz, i trzeba byc ostatnia debilka jak ja zeby tak nisko sie cenic i tanio wydac. Ale nikt nigdy mi nie powiedzial ze stac mnie na lepiej, na wiecej, poza tym, ludzie przewaznie maja przez to na mysli rzeczy materialne. A ja mam je w dupie, ja chce tylko kochac i byc kochana. Nie kazdy docenia we mnie to co doceniasz ty. Widac B nie potrzebuje tego co mam do zaoferowania. Malo tego, nikt kogo spotkalam w swoim zyciu (a bylo ich kilku) tego nie potrzebowal. Wychodzi na to, ze faceci nie chca byc kochani. Ja chce poprostu takiego kochac, a taki jeden z drugim mnie za to kopie. Chce mnie ustawiac i mowic mi co moge a co nie. Chce mnie zmieniac, wciskac w swoje ramki i normy. Wszystkim facetom w moim zyciu, moze oprocz jednego (choc tez nie jestem pewna bo bylismy wtedy bardzo mlodzi), wydaje sie ze moga robic co chca ze mna i moim zyciem. Ustawiac je sobie jak im sie podoba i doginac do swojego zycia, a ja mam tylko przytakiwac i skakac jak mi zagraja. Niech spierdalaja na drzewa. Mam tego dosc. Skonczylo sie babci sranie. Jedna proba zmiany mnie lub doginania i zegnaj Gienia, wypad, nie mam czasu dla idiotow, ktorzy nie wiedza czym jest milosc i zwiazek. I wiesz co? Nawet nie bede miala szansy zrealizowac tego postanowienia i z przyjemnoscia powiedziec do takiego: "Adios". Wiesz dlaczego? Bo mam ciebie i nie wyobrazam sobie sciemniac komus, ze moge go kochac tak jak kocham ciebie. Nie naleze do tych co beda sie zgrywac i udawac wielka milosc. Nawet gdybys tu i teraz padl trupem, nie wyobrazam sobie ze moglabym kochac kogos tak jak ciebie. I nie umialabym zyc z kims i kochac go mniej, tak sobie, srednio. Ciezko jest przejsc z lepszego na gorsze.
Jak to jest, ze ty wiesz o co chodzi? Ze rozumiesz? Jakims wyjatkiem jestes? Moze jestes, bo jak zyje nie spotkalam takiego faceta jak ty, a pustelnikiem nie bylam i nie jestem. Jak to jest, ze ty mnie kochasz za to kim jestem i jaka jestem, ze nie probujesz nic we mnie zmieniac, mowic mi co i jak i kiedy mam robic, jakbym jakas ulomna byla i nie umiala sama zdecydowac. Jakim cudem moge byc przy tobie soba? Nie tylko na poczatku znajomosci, kiedy wszystko jest takie piekne i rozowe, ale po paru latach jest tak samo, a nawet lepiej, jesli to wogole mozliwe. Nie wiem czy moze byc lepiej, bo jesli o mnie chodzi, czuje sie jakby nasz zwiazek osiagnal szczyt doskonalosci. Pozwalasz mi byc soba, moge robic co mi sie podoba, mam pelna wolnosc i co robie? Jestes pierwsza i ostatnia osoba o ktorej mysle gdy sie budze i zasypiam, wszystkie moje codzienne zajecia kreca sie wokol naszych spotkan i kontaktow. Cokolwiek robie, mysle o tobie. Jak nie odpowiadasz przez jakis czas na smsa to wiem dlaczego, bo wiem co robisz. Trafiam z 99% dokladnoscia. Po 3 latach nadal nie moge sie doczekac spotkania, pogadania, kochania sie, przytulenia. Jak to jest mozliwe? Do tej pory wydawalo mi sie, ze to bajki, mydlane milosne piosenki i jeszcze gorsze romansidla. Nagle, w przeciagu paru miesiecy okazalo sie, ze to mozliwe, ze tak mozna sie czuc cale zycie, ze jest to realne. Ze sama siebie nabijalam w butelke bedac z B i myslac, ze tak to juz jest, takie jest zycie. Ze reszta to bajki. Na dodatek, spotykam ciebie i nie mozemy byc ze soba tak jak bysmy chcieli. Boimy sie burzyc zycia ludzi wokol nas, boimy sie postawic wszystko na jedna karte. Znow jestesmy wielce milosierni dla innych kosztem wlasnego szczescia pomimo, ze nikt nigdy nie przejmowal sie naszym szczesciem. Znow sie doginamy do jakichs norm moralnych ludzi ktorzy nie maja bladego pojecia co to znaczy kochac, a zachowuja sie jakby byli jakimis cholernymi bogami. Ale to wszystko jest pojebane.

Ty masz podobnie kochanie, czy spotkales kiedys kogos kto by cie kochal za to kim jestes i jaki jestes? Kto by kochal wszystko co w tobie jest i co masz do zaoferowania? Kto by nie tylko to poprostu akceptowal, nie probowal zmieniac, ale tez to kochal i uwielbial cie za to?
- Absolutnie nie, ty jestes pierwsza i tez nikogo takiego w zyciu nie poznalem. Ale ja, jak wiesz, nie mialem zbyt wielu mozliwosci poznania wiekszej ilosci kobiet.
- Wiem, powinienes byl miec taka mozliwosc. Tez za szybko i za tanio sie wydales. Popelnilismy ten sam blad.
- To na pewno. Nie rozumiem jak mozna cie nie kochac taka jaka jestes.
- A jednak mozna. Nie kazdy musi mnie kochac, nie o to chodzi, ale do jasnej cholery, jak nie moze kochac mnie taka jaka jestem to niech taki delikwent da mi swiety spokoj i idzie polowac na inna, bardziej dopasowana. Ale nie, uczepi sie jak pies, bo mam fajna dupe i bedzie mi ja trul i rzezbil w moim zyciu i we mnie. Nie kumam po co sie tak meczyc? Trudzic sie i probowac kogos sobie 'urabiac'? Toz to ciezka praca jest. Mnie by sie nie chcialo. Zbyt leniwa jestem chyba. Mam inne sprawy na glowie, wazniejsze niz 'urabianie' sobie faceta. Potrzebuje juz gotowego, uksztaltowanego mezczyzny, jak ty, a nie polproduktu bez instrukcji obslugi. Problem w tym, ze zawsze zakladalam, ze facet w jakims tam wieku jest juz tym gotowym i uksztaltowanym mezczyzna i za kazdym razem okazywalo sie, ze nie jest. I bum! Kubel zimnej wody, rozczarowanie. Niedowierzanie. Jak to? Przeciez ma 40 czy iles tam lat. Chyba przeszedl juz jakies dojrzewanie? Nie urodzil sie chyba wczoraj? Mam go sobie wychowac? Chyba by mnie musial najpierw pociag potracic i mozg przestawic. Co to ja jestem? Mamusia jakas? Kuzwa. Dzieci sa od wychowywania, a nie stare konie. Ja mam grac mamusie, a on bedzie wiecznym dzieckiem, tak? I jeszcze mam sie z takim bzykac? Pedofilia normalnie. Dosc powszechna z reszta. Po moim trupie. Wole byc sama niz z dzieckiem z zarostem. Fuj.
- Hehehe...
- Kochanie, co w tym trudnego by byc tak jak ty? Poprostu byc, starac sie, kochac i dac zyc i byc tej drugiej stronie? Ja wiem, trzeba sie dopasowac i tak dalej. Ale glownym problemem w moich dotychczasowych zwiazkach bylo to, ze jedno probuje zmieniac drugiego i nie kocha go takim jakie jest. Po co byc razem w takiej sytuacji? Po co sie meczyc?
- Nie wiem, mysle, ze trzeba trafic na te wlasciwa osobe.
- No wlasnie! A nie ma ich wiele. Bzdura jest, ze mozna kochac i byc szczesliwym z wieloma osobami. Nie sadze, ze jest cos takiego jak ta jedna jedyna na calym swiecie, bo wtedy chyba nikt nikogo by nie spotkal, ale mysle, ze jest ich niewiele.
- Na to wyglada, bo z pewnoscia nie ma w okolicy takiej jak ty. Takiej, co umie zrobic to co ty, zrobic to bez wahania i jeszcze na dodatek tak wygladac. I na dodatek dawac tyle ciepla i milosci i wkladac w to cale serce. Nie znam drugiej takiej. Zawsze jest tak, ze mozna odhaczyc pare punktow, ale nie wszystkie.
- No dobra, ale widzisz, to jest twoja punktacja, a nie wszystkich, byc moze inni maja inna punktacje i ja u nich nie odhaczam ani jednego punktu, albo tylko dwa.
- Nie pojmuje jak to mozliwe.
- A jednak, sprowadza sie to do tego, ze trzeba trafic na wlasciwa osobe z wlasciwymi punktami. Ja tez nie rozumiem jak ta ostatnia kretynka na ziemi (zona) nie widzi kogo ma. Nie docenia, nie szanuje. Nie jedna dalaby sie zgolic na lyso zeby byc z kims takim jak ty. Kto kocha calym sercem, stara sie na kazdym kroku, mysli, zabiega, pamieta, daje z siebie wszystko i jeszcze wiecej. Zawsze jest, zawsze gotow na spotkanie, rozmowe, cokolwiek. Do tego cudowny towarzysz, przyjaciel, do smiechu i placzu. Nie wiem, nie rozumiem tez jak mozna nie doceniac.
- Dopiero przy tobie sie o tym wszystkim dowiedzialem.
- No wlasnie, taki jest nasz problem, zylismy w blogiej nieswiadomosci kim jestesmy.
- Jesli od poczatku jest ci wpajane, ze cokolwiek robisz jest zle, do dupy, ze gadasz bzdury, ze w seksie tego nie wolno, tamtego nie wolno, bo to jest 'brudne', jak seks staje sie nagroda za dobre sprawowanie, jak sie jest na samym koncu listy ludzi, ktorymi nalezy sie zajac, albo wcale cie tam nie ma to po jakims czasie stwierdzasz, ze tak to juz jest, takie jest zycie i nie nalezy sie spodziewac ze cos lepszego nas spotka.
- Otoz to... porzucamy nasze marzenia, nasze pragnienia, rozstajemy sie z nimi w imie czego? Z czym zostales?
- Nie tylko z niczym ale tez z gora gowna. Spogladam na swoje zycie i co widze? Widze, ze je stracilem. Myslalem, ze moge sie obyc bez pewnych rzeczy, ale okazuje sie, ze nie moge. Ze potrzebuje przytulenia, zwiniecia sie razem na kanapie, ze potrzebuje intymnosci, bliskosci, trzymania za rece na ulicy. A co dostaje? 'Nie dotykaj mnie, odsun sie, jest mi za goraco, trzymac sie za rece na ulicy? Zenujace. Isc na spacer? Po co? Mam do lasu lazic i drzewa ogladac? Zwariowales? Tam sa pajaki. Na plaze? Nienawidze piasku, nie chce.' I tak w kolko, cale zycie. Ale jak trzeba cos zrobic to nagle przypomina sobie o moim istnieniu, nagle zauwaza mnie gdzies tam w domu.
- Przynies, zanies, pozamiataj.
- Zeby tylko, pozmywaj naczynia, ugotuj, posprzataj, wyprowadz psy, badz taksowka i pokojowka. A jak chce sie zajac swoim hobby raz na tydzen to jest: 'Zostawiasz mnie sama?' To mowie: 'Choc ze mna, pojdziemy na spacer czy cos.' 'No cos ty, wiesz ze na spacery nie chodze'. To mowie: 'No sorry, ale nie bede siedzial w czterech scianach w taka pogode'. 'Phi' - pada wielce obrazona odpowiedz. I tak caly czas. I idz do roboty i zapierdalaj caly dzien a ja bede w domu siedziec na fejsie. Zeby chociaz w tym domu cos bylo zrobione, syf i bajzel. Wiesz, ze by przyklasnela gdybym powiedzial, 'ty sobie tu siedz, a ja bede zarabial'. Siedziala by caly dzien na kanapie i na telefonie i fejsie.
- Ja pierdziele... ale jakos mnie to nie dziwi. Wiekszych ambicji tam nie wykrywam.
- Po czym spotykam ciebie i nie nadazam. Tocze sie za toba jak stary Trabant za Ferrari.
- Nie jestes Trabantem, jestes najlepszym 4x4 na rynku. Potezny, mocny i na kazdy teren. Niezawodny. Miodzo. Zwolni i przejdzie bez zacinania sie lub przyspieszy i gna bo akurat tak trzeba.
- Dziekuje kochanie.
- Taka prawda. Nadazasz, nadazasz, nie boj nic. Zapewniam cie, ze nikt nigdy tak nie nadazal.
- Nigdy nie bylem na tak dlugich spacerach i w takich terenach. Ona nie pojdzie, a samemu sie tak nie chce.
- No to teraz wiesz ze zyjesz. Ja tez.
- I to jak! Kazda komorka mojego ciala zyje pelnia zycia jak sie z toba spotykam. I te wszystkie uczucia... nie wiedzialem, ze kiedykolwiek ich doswiadcze. I w tym problem, gdybysmy tylko mogli byc dla siebie gorsi, mniej wazni, niewystarczajacy, byloby latwej.
- Ale nie mozemy i nie umiemy.
- No wlasnie. Nie da sie przykrecic kranu.
- Nie da sie. Ja daje wszystko albo nic. Jak ktos nie jest w stanie przyjac i zaakceptowac wszystkiego to nie dostanie nic. Nie umiem inaczej. Dlatego doszlo do rozwodu. Dlugo tak nie pociagne.
- Oni, twoj eks i moja zona, porywaja sie z pila mechaniczna na patyk. Im wystarczy stara cienka tepa pilka. Na ich potrzeby wystarczy. A porwali sie na pile mechaniczna ktora przerosla ich mozliwosci.
- No... to prawda. Kupli se Jaguary zeby jezdzic do sklepu za rogiem.
- Otoz to. Zeby to jeszcze umieli je prowadzic. Dzwon na kazdym zakrecie. A mysmy sie sprzedali za cene 10-cioletniego fiata.
- Durnie my.
- No... Ale grunt ze mamy siebie. W koncu przynajmniej wiemy jak byc powinno i jakie to uczucie. Mysle, ze to sie liczy.
- Dokladnie, tez tak mysle. I wiesz co? Zrobie co w mojej mocy by o tym myslec i pamietac jak bede umierac. By pamietac jak byc powinno. Moze obudze sie w nastepnym zyciu i bede to poprostu wiedziec. I bede cie szukac.
- Fajnie by bylo jakby sie tak dalo.
- Kto wie, moze jest to mozliwe. Umowmy sie w tym zyciu na nastepne, znajdziemy sie i bedziemy szczesliwi. Mysle ze jak w to uwierzymy to tak bedzie.
- Ok, a jak cie poznam?
- Nasze dusze sie znajda tak jak teraz. Tylko musimy tego chciec.
- Hmmmm.... oby. - posmutnial nieco.
- Widze ze nie jestes pewien. Pogadamy o tym innym razem kochanie, musi sie dac. Trzeba w to uwierzyc. Wyjasnie pozniej. Teraz musimy leciec.

I pomimo, ze przed swietami spedzilismy razem cudowny, romantyczny wieczor to w swieta nie moglismy byc razem i nie bylo latwo. Swieta sa takze trudne z tego wzgledu, ze wiemy jak mogloby byc gdybysmy sie nie wydali tak tanio. Gdybysmy bardziej uwazali i sluchali glosu serca, ktore krzyczalo 'NIE!' Jest ciezko gdy pomysli sie, ze swieta moglyby byc ulubionym czasem w roku, ze moglyby byc pelne radosci i smiechu i cudownego czasu razem. Wszystko to nie dla nas, bo popelnilismy glupi blad i zrezygnowalismy z marzen i pragnien.

Czarna Kawa