środa, 29 marca 2017

Kwiecien

Kwiecien plecien poprzeplata...
Nie tylko pogode. Nastroj tez. Bedac w takim zwiazku jak moj doly od czasu do czasu sa nie do unikniecia, ale obawiam sie kwiecien bedzie jednym wielkim dolem. Bronie sie jak moge ale nie jest latwo.
Najpierw syn ma 2 tygodnie wolnego z racji Wielkanocy. To powoduje ze moja dostepnosc w pracy bedzie nieco ograniczona (co powoduje mniej kasy) oraz spotykanie sie z D takze bedzie utrudnione, a czasem niemozliwe. Potem D i Pulcheryja wyjezdzaja na weekend do syna (wszystko kreci sie wokol zarcia oczywiscie), a w nastepny weekend syn z rodzina przyjezdza do nich. Tak wiec przez 2 weekendy z rzedu kontakt bedzie mierny albo zadny.
Nie wazne jak bardzo rozumiem ze takie wydarzenia musza miec miejsce i D musi sie widziec z rodzina, ma to kolosalny wplyw na moje emocje. I to nawet nie o zazdrosc chodzi. Owszem jest, sklamalabym piszac ze jej nie ma. Ale gra drugoplanowa role. Co najbardziej mnie dotyka to to, ze D bedzie daleko stad, pare godzin jazdy. Nie wiem dlaczego, ale ta odleglosc mnie dobija. Gdyby to bylo gdzies blizej to bym tego tak nie przezywala. Wydaje sie to wogole bez sensu, bo nawet jak jest na miejscu to w weekendy mamy niewielki kontakt (chyba ze czasem uda nam sie spotkac lub zorganizowac jakas wycieczke) wiec nie powinno miec znaczenia gdzie D przebywa fizycznie. Nie jest tak ze jak jest tu na miejscu to mamy kontakt non stop a jak wyjezdza to musimy slac listy za pomoca golebia i czekac sto lat na odpowiedz. Odleglosc nie ma wiekszego wplywu na zmiany w kontaktach. Sa one bardziej ograniczone ale nie to mnie boli. Jedyne co mnie wykancza to fakt, ze D nie jest fizycznie gdzies blisko, na rzut beretem.  Za cholere jasna nie wiem dlaczego tak jest i nie umiem tego wytlumaczyc. Jak wyjezdza czuje pustke. Co najmniej jakby zniknal na zawsze. Z tym mam najwieksze trudnosci. Gowniane uczucie.
Dziwne jest tez to ze kiedys sobie z tym lepiej radzilam niz teraz. Chyba im dalej w las tym wiecej drzew.
Mam nadzieje, ze gdy D wyjedzie na weekend to uda mi sie tez gdzies z synem wyjechac na 2-3 dni. Zesram sie tu w 4 scianach. Nie mam kuzwa zamiaru siedziec przybita i patrzec w sciane. Palma mi odbije. Trudno jest mi nawet skoncentrowac sie na pracach remontowych. Ciezko sie zebrac jak cisnie i boli.
Synowi tez sie naleza jakies atrakcje, przygody.

No i Wielkanoc, nie takie wielkie halo jak Boze Narodzenie wiec lzejszego kalibru. Eks ma wolne w Wielkanoc wiec pewnie bedzie marudzil o wspolnym obiedzie. Bedziemy siedziec przy stole bez slowa, przezuwajac jakies mieso i gapic sie w sciane blednym wzrokiem. A ja bede odliczac minuty do jego wyjscia. Zajebiste swieta. Chyba sie zalamie. Albo zarezerwuje lot na Ksiezyc. Kwiecien - jak nie urok to sraczka.

Mam nadzieje ze w maju uda nam sie zorganizowac wycieczke na caly dzien. I w czerwcu tez. Mam pomysl na czerwiec. Na maj jeszcze nie.

Przynajmniej na jutro jest dobry plan, ja robie soczyste steki na lunch a D robi deser. Dzis zrobilismy zakupy na te okazje. Miejmy nadzieje ze plan sie powiedzie.

Czarna Kawa

poniedziałek, 20 marca 2017

Co jest?

Ja juz lepiej dzis nic nie ruszam.
D dal mi wyrzynarke i pile tarczowa, na zawsze, bo dostal od kogos z rodziny i sa mu niepotrzebne, ma swoje. Cena? Milion buziakow za sztuke, jak zwykle. Nowki nie smigane. Wyrzynarka wahadlowa, z opcja podlaczenia odkurzacza. Normalnie miodzio. Marzenie by zrealizowac moj pomysl na stolik szpulowy. Zabralam sie do roboty. Ciela ze hej, piekne gladkie krawedzie, mucha nie siada, odkurzacz zabieral wiekszosc syfu. Doszlam do polowy dzisiejszego zadania gdy wyrzynarka najpierw nie reagowala na wlacznik a gdy juz zareagowala i ruszyla z kopyta to zaczela sie krztusic jak diesel na benzynie lub traktor domowej roboty. Juz nie wrocila do normy. Probowalam jeszcze ja reanimowac, cos tam jeklo, steklo, poruszyla ostrzem pare razy jak w agonii i tyle bylo ja slychac. Zima. Kaplica. Dawno nie bylam tak zawiedziona. Nie mam pojecia czy cos sie da z tym zrobic. Musze sie skonsultowac z mechanikiem. Jesli sie nie da to mam prawo do zwrotu buziakow.

Tyle roboty na dzis, pora na prysznic. W lazience okazalo sie ze kurek zimnej wody w umywalce nie dziala. Kurde, cholera jasna, juz mam troche dosc. Mamroczac pod nosem poszlam po narzedzia. Rozkrecilam kurek ale do polowy. Dalej ni hu-hu. Nie drgnie. A wcale stary nie jest. Zobaczymy czy pan D cos poradzi. Jeszcze dzis sie dowie na co jutro ma sie szykowac.
Chyba dobrze ze nie przetestowalam pily tarczowej.

Piszac to leze w lozku i mysle ze lepiej bedzie jak juz tu zostane do jutra. I mam nadzieje ze to nie trwa 24 godziny, a jutro nie bedzie dalszego ciagu.

Czarna Kawa

sobota, 18 marca 2017

Remont

Remont mieszkania w toku. Robie kiedy moge i kiedy mam czas, nie mam ostatecznego terminu wiec nie pali sie. Skoncze kiedy skoncze. No i musi byc w ramach budzetowych.
Tzw living room skonczony, brakuje mi tylko jakiegos dywanika, nie moge znalezc stosownego. Poszukiwania trwaja. Lazienka zrobiona, potrzebowala odswiezenia, nowego prysznica i pare innych detali.
Kuchnia w trakcie, prawie skonczona. Szafki wymagaja 'podrasowania' co wlasnie robie. Nie wiem jaki fachowiec je montowal ale chyba przedszkolak zrobilby to lepiej. Dolne nie mialy tylnej scianki ('piekna' sciana robila wrazenie) wiec pojechalam z D do hurtowni drewna i kupilam materialy za grosze. D zapakowal je do swojego samochodu i juz nastepnego dnia pierwsza szafka byla zrobiona. Tylko jedna bo potem musielismy sie zajac soba nawzajem... znow kochalismy sie dlugo i namietnie.
Dzis zalatwilam dwie nastepne szafki. Z ostatnia potrzebuje meskiej pomocy D.
Pokoj syna jest ok, tylko zmienic listwy przypodlogowe, pomalowac drzwi i kaloryfer.
Potem chyba zrobie przedpokoj, gora i dol, plan mi juz majaczy w glowie. A na koncu moja sypialnia, na ktora wogole nie mam pomyslu. Przyjdzie z czasem. Tam potrzebna jest jakas strategia bo sufit jest do dupy. Bedzie syf wiec wymiana 'dywanu' w przedpokoju na samym koncu.
Jest co robic. Na szczescie to lubie i mam pomoc D.

Dzis kuchnia byla jednym wielkim bajzlem, z wiorami drewna praktycznie wszedzie. B wrocil z synem z wycieczki, mowie mu by nie wchodzil do kuchni bo syf sie wszedzie rozniesie. Na to on:
'To herbaty sie nie napije?'  Co za pajac. Gdyby tu jeszcze mieszkal to wlasnie wywiazala by sie awantura bo bajzel w kuchni a on chce herbaty. Nie wazne ze trzeba jakis remont zrobic, on moze zyc w jaskini, z rozwalajacymi sie kanapami, syfiasta tapeta i wybrakami na kazdym kroku. Niech sobie zyje, beze mnie. Stwierdzilam, ze musze czesciej taki syf robic bo szybciej poszedl w cholere na swoja herbatke.
Boze jak pieknie jest bez tego chodzacego nieporozumienia. Swiety spokoj i w koncu to mieszkanie jakos wyglada i bedzie wygladac.

Czarna Kawa

poniedziałek, 13 marca 2017

Dzien jeden z wielu

Chcialabym moc czasem opisac historie jakie zdarzaja mi sie w pracy. Jakby wszystko zebrac do kupy to niezla komedie mozna by zrobic. Ale nie moge bo sa to wydarzenia z zycia roznych ludzi i obowiazuje mnie poufnosc i tajemnica zawodowa. Z niektorych sytuacji mam ubaw przez tydzien. Sa tez i nie smieszne i smutne ale te smieszne wynagradzaja wszystko. Lecz robie notatki z tych lepszych i byc moze opisze za x lat.
Sa tez dni kiedy wszystko od rana do wieczora idzie nie tak jak trzeba, pod gorke i pod prad i jeszcze lawina leci. Takie dni kiedy wszystkie babinki z balkonami wychodza na ulice i barykaduja przejscia i przejazdy. Musze tez kiedys taki dzien opisac, bo zdarzaja sie dosc regularnie. I mnie i D.
W weekend odkrylam ze tylny odblask w samochodzie jest pekniety, plus male pekniecie zderzaka plus otarcie. 'Kurwa. Fucking jebing.' - powiedzialam sobie glosno. Ja nie ryplam nigdzie, eks-maz tez nie (przyznaje sie do takich czynow) wiec ktos mi gdzies. Nie mam pojecia gdzie, diabli wiedza kiedy to sie stalo. Poslalam fotke do D i juz oczywiscie dzis rano wszystko zorganizowal.
Dzis rano wogole wygladalo na to ze moze to byc jeden z tych dni (poniedzialki tak lubia) ale jakos rozeszlo sie po kosciach.
U mnie cicho, niewiele roboty. Wyprawilam syna do szkoly. To poszlo gladko. Potem D poprosil mnie bym mu poslala paczke, cos komus sprzedal. Jego Pulchnaryja znajdzie 10 powodow by tego nie zrobic.  Zaoszczedzilismy tym sposobem czas na pozniejsze spotkanie. Nie ma sprawy, mam luz i czas. Pojechalam do warsztatu po te paczke. Taka wizyta jest zawsze okazja do obowiazkowych buziakow ale tym razem tuz przede mna zajechala jakas klientka z zepsutym zamkiem bagaznika. D spojrzal blizej na moj rozwalony odblask, wzial mnie na chwile do warsztatu podczas gdy klientka czekala przy samochodzie. Udalo sie schowac za drzwiami pare buziakow, dostalam pudlo z przesylka i tasme do zaklejenia, kase i adres. Zdazyl jeszcze mi powiedziec:

- Zamowilem odblask i specjalny klej, skleje ten zderzak i wzmocnie go troche od srodka, wypoleruje troche. Musimy poczekac na dostawe.
- Dziekuje kochanie. Wkurzajace to jest.
- Nic nie poradzisz, dupki sie zdarzaja.
- Gdybym ja to zrobila to bym sie wkurzyla na siebie i juz. A tak.... wrrrr....
- Nie matrw sie, zrobie i bedzie ok. Dostalem smsa, ze nalezy mi sie jakis zwrot ze skarbowki, ponad £900, i mam wejsc na jakas strone w necie zeby to dostac. Smierdzi mi to, musze zadzwonic do ksiegowego. Namieszal cos czy co...
- Hmmm... lepiej zadzwon. Skarbowka nie wysyla smsow, chyba ze od ciebie kase chca. Pierwsze slysze.
- No, podejrzane. O, prawie zapomnialem, mam tu ten stolik dla ciebie - gwoli wyjasnienia, jest to wielka drewniana szpula na ktora nawija sie kable elektryczne. Od dawna szukalam czegos oryginalnego co mogloby pelnic role stolika przykanapowego. D zapodal pomysl o szpuli, bo kolega ma firme instalacji elektrycznych i takich szpul maja na tony. Bardzo mi sie pomysl spodobal wiec wykulal jedna od kolegi. W sam raz, na jakies 40cm wysoka.
- Super, bomba, przerobie to sobie na stolik jakiego nie ma nikt.
- No, mozesz tu przyciac, to zakleic, potem polakierowac... - zaczal tryskac pomyslami jak zwykle.
- Musze usiasc i pomyslec co i jak. Tez mam pare pomyslow. Ok, lece, zajmij sie klientem.
- Bagaznik sie jej nie zamyka, zobacze co jest grane.
- Dobra, dzieki! Buziak!

Probowalam wcisac szpule do bagaznika, ale nic z tego, bagaznik za maly. Polozylam ja wiec na tylnym siedzeniu bo mi sie siedzen nie chcialo skladac. W ten sposob zasyfilam dopiero co odkurzone siedzenie wiorkami drewna. Kurde.
Zabralam caly majdan do domu, a D juz majstrowal przy zamku. Zapakowalam paczke, zakleilam, zaadresowalam i jade na poczte. Tam okazalo sie ze koszt to nie 2.85 jak myslal D ale 4.95 bo pudlo jest nie male tylko srednie. Nie wazne ze waga do 2kg. Kurde... Nic to, zaplacilam, poszlo. Koszt przesylki i tak pokryty. Potem D dzwoni i pyta czy moglabym zawiezc mu kase do banku. Pulchnaryja znajdzie wymowke, bo parking jest 200m od banku. Za daleko. Gdyby to byla knajpa to co innego. Powiedzialam mu zeby nawet jej nie prosil, jak moge to mu rozne sprawy zalatwie z przyjemnoscia, a ja nalezy pominac i przestac sie pluc na darmo. Nie ma sprawy, jade do warsztatu po kase. Znow pare buziakow i przy okazji mowi:

- Wszystko sie chrzani od rana. Pogmeralem przy tym bagazniku, zamkal sie ale teraz nie chce sie otworzyc. Co za bydle. Francuski zlom.
- Hehe, Francuz w poniedzialek rano to zly omen.
- A potem mam w innym Francuzie wymienic zarowki, bede potrzebowal slownik przeklenstw.
- Mozesz na mnie liczyc, zrobie ci liste nowych po polsku jak wyczerpiesz te po angielsku.
- Przyda sie na pewno.

Umowilismy sie ze przyjdzie do mnie ok 10.30, a do banku jechalam tuz przed 10. Wchodze i kolejka oczywiscie. Tempo slimacze. Stoje wieki cale. Co za beznadziejny bank. Wyszlam w koncu o 10.20. W sama pore. Pojechalam na umowione miejsce po D, bo z reguly zostawia swoj samochod gdzies indziej, nie moze zawsze stac pod moim domem bo to zbyt oczywiste i ryzykowne. Po drodze do mnie chowa sie na tylnym siedzeniu a potem dyskretnie przemyka do domu.
W koncu razem. Przytulanki i buziaki.

- Jak tam bagaznik?
- Udalo sie naprawic. Zobaczymy na jak dlugo. Pare przeklenstw pomoglo.
- To dobrze. Duzo jeszcze masz dzisiaj?
- Zabiegi konserwujace w VW i przewody hamulcowe w Oplu.
- Te ktore lubisz robic ladnie i zgrabnie.
- Nie inaczej. - usiadl na krzesle w kuchni - choc tu do mnie, musze sie przytulic.
- No ja mysle. - usiadlam mu na kolanach i przywarlismy do siebie jak przyssawki. Pocalowal mnie delikatnie, a zaraz potem namietnie. Zaborczy dotyk, przycisnal mnie do siebie i juz wszystko bylo jasne.
- Chcesz isc na gore? - zapytal szeptem.
- Mysle ze bardzo.
- Ja tez.
I juz bylismy w drodze. Zrzucilismy ciuchy raczej pospiesznie, choc zajelo mu chwile rozpinanie guzikow mojej bialej bluzki.
- Ledwo sie powstrzymuje przed rozerwaniem tego.
- Hmmm... Mam nadzieje ze kiedys to zrobisz.
- Moglbym codziennie.
Nie zdazylismy wskoczyc pod koldre przed przejsciem do rzeczy. Trzeba bylo upuscic troche pary. Potem udalo sie wskoczyc na lozko i kochalismy sie dlugo i namietnie i w naszych ulubionych pozycjach swintuszac sobie do woli i grozac co kto komu zrobi. Boze jak bosko.

- Doprowadzasz mnie do szalenstwa, nie zdajesz sobie sprawy jak czasem trudno mi sie powstrzymac przed zdarciem ciuchow z ciebie. - powiedzial po.
- To sie nie powstrzymuj.
- Nie umiem tez tak, chce sie toba delektowac, jest zbyt pieknie by sie spieszyc, moja sexy kobieto.
- Dam znac kiedy chce bys sie pospieszyl....
- Nie raz mysle sobie: 'jak ja dopadne, zedre ciuchy i... ' az brak slow. A potem widze te twarz, piekne oczy i nie moge, wymiekam, musze pogadac, opowiedziec co sie dzialo, uslyszec twoje historie, potrzebuje tego wszystkiego. Kochac sie, potem przytulic, pogadac tak jak teraz.
- Wiem kochanie, ja tez. Ale czasem... czemu nie? Nie ma w tym nic zlego.
- Moglbym cie zjesc. Zjadlem wlasciwie...
- Uhm, nie wiem czy zostal jakis nie zjedzony centymetr kwadratowy. - gladzilam dlonia jego zarost, ktory nigdy nie przestanie mnie nakrecac - Uwielbiam cie moj przystojniaku.
- To ja. Moja polska ksiezniczka.
- Twoja.

Potem po kilkukrotnym odliczeniu do 3 wstalismy, ubralismy sie i zeszlismy do kuchni cos zjesc. Zrobilam jakies polskie kanapki ktore D uwielbia, a D zrobil kawe. Lubie czarna (pewnie da sie zauwazyc) ale on jakies takie proporcje ze smietanka robi ze normalnie mucha nie siada. Zjedlismy uwienczajac wszystko zawodami w bekaniu. Dzis wygralam ja.

To taki nasz jeden z wielu dni. Ile to jezykow milosci bylo w uzyciu?

Czarna Kawa

P.S.: Sms ze 'skarbowki' okazal sie oszustwem, oczywiscie.

niedziela, 12 marca 2017

Pod ostrzalem

Rycerz, czytelnik tego bloga, poruszyl w komentarzach kilka kwestii: zdrowy rozsadek, twardosc i ile jeszcze tak wytrzymam. Kazda kwestia dosc zawila jest, ze tak powiem.
Czasem zastanawiam sie czy mozna wogole mowic u mnie o zdrowym rozsadku skoro zaangazowalam sie w zwiazek z zonatym facetem ktory nawet nie nie moze czy tez nie jest w stanie zostawic tejze zony. Wg niby wlasciwych zasad moralnych, religijnych, itp. to jestem skazana na pieklo. Bede sie smazyc jak skwarek, hehe. Coz, sek w tym ze to bzdura. Nie znaczy to 'hulaj duszo piekla nie ma'. Znaczy to: chwila, moment, co tu tak naprawde jest wlasciwe a co nie? Czy wogole istnieje takie rozgraniczenie czy tez jest to ludzki wymysl bez sensu. Co jest wlasciwe w naszej (np europejskiej) kulturze jest niedopuszczalne lub smieszne w innych kulturach. I odwrotnie. Czy to znaczy ze te inne miliony ludzi o innej kulturze pojdzie sie smazyc i Bog srogi ich potepi?  Idiotyzm. Te inne kultury moga myslec to samo o nas. Ale odbieglam od tematu, tym powinnam sie zajac innym razem jak bede miala taka melodie. 
Cala moja sytuacja z D na rozsadna nie wyglada. Czesto mysle ze jest to szalenstwo i samoudreczanie sie. Ale jak to moja madra ciotka mawiala: 'czymze byloby zycie bez odrobiny szalenstwa?' No wlasnie. Z tym ze troche odbieglam od tej odrobiny...
Lecz w calym tym szalenstwie kontrolowanym (poki co) nie moge stracic ostatniej klepki ze wzgledu na syna i kazdy kto ma dziecko/dzieci chyba to zrozumie. Co poniektorzy i tak mnie z pewnoscia potepiaja, trudno sie mowi, szaleje sie dalej. Ale potepienie byloby co najmniej uzasadnione gdybym nagle rozwalila zycie dziecku, praktycznie uniemozliwila mu staly kontakt z ojcem i dziadkami (co jak co ale nie mam zadnych podstaw by to robic i cieszy mnie to), bo musialabym sie wyprowadzic gdzies daleko by byc z D. To glowny stoper, bo cala reszta, cokolwiek to by nie bylo, jest do przejscia. Nic prostego, ale nie niewykonalne.
Jak juz wspomnialam, gdybym byla sama to juz dawno postawilabym sprawe twardo. Albo ja albo ona. Znalazlabym lokum gdzies daleko i albo D sie pakuje albo zegnaj. Bo albo kocha i chce ze mna byc albo w kulki gra. Mysle ze by sie spakowal. Jak nie od razu to po niedlugim czasie rozlaki. I wiecie co? Gdyby sie nie spakowal to tez ok, bo bym wiedziala ze nie warto dalej sie meczyc. Pewnie ze musialby tu pozamykac i pozalatwiac kupe spraw wiec gdyby to zaczal robic to bym stanela na rzesach by mu pomoc i drugie tyle by nie wyszedl z tego zbyt potluczony. 
I nie, nie jestem na tyle twarda by tym wszystkim strzelic i zostawic D w spokoju. Bo jak kocham to kocham. Nie ma sciemy. To co mamy jest zbyt cenne i piekne. Takie cos nie zdarza sie ot tak, a czasem wcale. Mam tez wrazenie ze wlasnie zostawienie go byloby wymieknieciem. Tym bardziej ze to ja to wszystko zaczelam. Czuje sie niejako odpowiedzialna za to co sie dzieje. A przynajmniej czuje ze wieksza odpowiedzialnosc spoczywa na mnie. Nie wiem czy moglabym na siebie spojrzec myslac, ze sie facetem pobawilam, rozbudzilam w nim najglebsze uczucia, a potem rzucilam w kat bo nie spelnil mojego oczekiwania i nie rzucil wszystkiego co ma podczas gdy ja tego samego zrobic nie moge. To chyba nie ja. 

Cierpienie jest czasem nie do zniesienia. Bol wrecz fizyczny. Jak juz dopadnie to kanal. Boze, wystarczy ze zadzieje sie miedzy nami cos wyjatkowego, wyjatkowa rozmowa lub gest lub wydarzenie. I juz godziny bez siebie nie mozemy wytrzymac. O weekendzie nie wspomne nawet. Zawsze jestesmy blisko ale czesto jeszcze blizej. Wtedy rozstanie na dzien lub dwa to jakis koszmar i agonia. D przezywa to podobnie bolesnie choc czasem mamy tak kazde z innych powodow lub w innym czasie. Ale jedno zawsze rozumie co i jak i dlaczego dzieje sie w sercu/glowie drugiego.

W zeszlym tygodniu D gadal z kolega ktory opowiadal mu jak to on sobie dorabia statystujac do roznych filmow lub programow tv. I podsunal D pomysl by ten tez sprobowal bo fajna kasa za taka dniowke i szukaja takich jak D. Wiec D sie nieco tym podjaral i byl zainteresowany. Czekal na jakies info/kontakt w tej sprawie. Gadalismy troche na ten temat. Nie mam pojecia na jakiej zasadzie sie to odbywa ale mowie ze pewnie musi sie stawic gdzies tam w danym dniu i bedzie musial zamknac warsztat na ten dzien i potencjalnie moze stracic klientow. Byc moze musialby to byc jakis kontrakt i wtedy tez bedzie musial byc na zawolanie, nie wiem. Mowie, ze moze to i dobre dla tych co maja pol etatu, zawsze te same dni wolne, albo sa na emeryturze. Ale z drugiej strony, moze w jakies weekendy by mogl postatystowac, albo jesli jest to jakis tam z gory ustalony dzien w tygodniu i mozna to zaplanowac. A co jesli musialby dojechac gdzies daleko i nocowac, jak to wplynie na jego prace, itd. Lecz jesli by chcial i mogl to fajnie, czemu nie, jakas przygoda. 
Na drugi dzien jechalam rano do pracy i jak to zwykle bywa, D dzwoni do mnie lub ja do niego by sie uslyszec, wymienic myslami i ustalic plan dnia. Tego ranka jednak cos mi nie 'lezalo'. Nie pamietam co to bylo, ale bardzo mozliwe, ze hormony i 'te' dni. Chyba bylam pod lekkim napieciem i w nieco zaczepnym nastroju. Ale nic to, moze mi sie zdaje. Gadamy sobie jakby nigdy nic:

- Zobaczymy czy dzis przyjdzie ten kolega od filmu, mial dac znac co i jak.
- No, tylko uwazaj, bo jak paparazzi zaczna sie gromadzic przed moja chata zeby cie namierzyc to z naszych spotkan nici beda.
- Hehehe.... nie bedzie tak zle.
- No, nic nigdy nie wiadomo. 
- Ech, to mi nie grozi. Zobaczymy co to bedzie i czy wogole bedzie.
- Wlasnie, zalezy na jakich zasadach to funkcjonuje. Dowiesz sie i zobaczysz czy to dla ciebie. Ale fajnie by bylo jakbys mogl.
-  Cos innego i ciekawego. Tylko ze znow jest problem, bo jakbym musial gdzies jechac np. na 2 dni to ona [zona] nie da sobie rady.

I w tym momencie cos mi sie stalo. Padlo na grzaski grunt tamtego ranka. Calkiem mozliwe ze innego dnia skomentowalabym to jakims cietym zartem, ze niby co, musi ja ze schodow rano na sniadanie sturlac czy cos. Ale nie tym razem. Zylka w dupie mi pekla a z nosa poszedl chyba dym i zagotowalo sie pod kopula. Doznalam tez chyba szoku albo mi w oczach pociemnialo bo gdy skonczylismy gadac to sie okazalo ze juz zaparkowalam a nie pamietalam kiedy to sie stalo.

- Hehe! Co?! 2 dni nie wytrzyma??? Nie da sobie rady? Wez nie rob jaj. Nie da rady bo ty myslisz ze nie da rady. Jak sobie dajesz taki kit wcisnac to trudno. - sypalam jak z karabinu - Nie da rady! Co za niedorzecznosc. To ty nie mozesz przez cale zycie gdzies wyjechac na 2 dni bo ona nie da sobie rady. Czy ty sie slyszysz??? Czy ty wiesz jak to brzmi? Jezu trzymaj mnie, bo....
- No nie da rady i juz.
- D, ja pierdole... braklo mi slow. Jak ty tak mozesz myslec i funkcjonowac? 
- Jak ci to jest wmawiane na kazdym kroku przez x lat to zaczynasz w to wierzyc. Napewno jest w tym tez moja wina.
- No jak cholera ze jest. Pozwoliles sobie to masz. Zycie jak miodzio o poranku. - mialam jeszcze ostatni naboj najwiekszego kalibru wystrzelic ale sie zawahalam bo nie bylo go przy mnie. Gdyby byl to by go dostal. W momencie gdy sie powstrzymalam przed tym strzalem powiedzial ze musi konczyc bo klient idzie. Mysle ze to prawda i nie uciekl przed ostrzalem, bo gorsze przez telefon dostawal i nie uciekal. Nie jest to w jego zwyczaju. 

- Ok, narazie, dam znac jak skoncze robote. - zakonczylam zabezpieczajac bron najciezszego kalibru. Do pozniej. Nie skonczylam jeszcze. Ma jeszcze pare godzin beztroski.
- Dobra, zadzwon po. Pa.
- Pa. 

Dopiero po tej rozmowie zauwazylam ze jakas panienka siedzi i czeka w swoim samochodzie obok chyba od 5 min myslac ze wyjezdzam i poluje na moje miejsce. 'Nastepna glupia' - pomyslalam i skupilam sie na jakims mailu. Z dzika satysfakcja posiedzialam jeszcze jakies 5 min bo mialam czas po czym wysiadlam, zamknelam i poszlam w cholere pozostawiajac panienke-frajerke samej sobie. 

Owszem, zadzwonilam po i sie umowilismy na lunch u mnie. 'Doskonale, upieke sobie D na lunch' - pomyslalam. 'Nie, no kurde, musisz sie uspokoic, facet palnal jak lysy grzywka bo tak zostal przez ta sprytna inaczej zaprogramowany.' - gadam do siebie. 'Ma zaprogramowane ze ona sobie niby nie poradzi i nawet nie pomyslal jak ja sie z tym poczuje. Bo ja mu nie stoje na przeszkodzie, nie medze i smedze ze sobie nie poradze. Wrecz mowie ze fajnie by bylo gdyby mu sie udalo. A ona? Jej nawet o tym pomysle jeszcze nie wspomnial bo by zaczela swoj lament i biadolenie jaka to ona biedna i sama. O, poczekaj, juz ja ci wszystko wyjasnie.' - mysle sobie. 
Przyszedl do mnie, przywitalam go nieco pobieznie i zabralam sie za robienie lunchu. Zaczal opowiadac o tym co w pracy na co odpowiadalam tylko 'acha' lub 'uhm' i staralam sie nie eksplodowac. Lunch zrobiony, siadamy, jemy. Patrze na niego, prawie nie slucham co mowi i mysle: 'Kocham go i on mnie tez, ale czy on sobie zdaje sprawe z tego co ja czasem czuje? Chyba palnal glupote bez zastanowienia, jak to mu sie zdarza.'

- Choc, idziemy usiasc na kanapie - powiedzialam i tak sie stalo. Usiedlismy przytuleni. Juz szykowalam sie do strzalu gdy zaczal opowiadac o jakims krzesle.
- Mamy takie krzeslo, stare, recznie robione, po dziadku, trzeba w nim zmienic tapicerke wiec ona chce je dzis zabrac do tapicerza zeby to zrobic. 
'Taaa... ' - znow we mnie zakipialo. 'Jedziemy z tym koksem' - pomyslalam.

- Chciales powiedziec, ze ty musisz ja i to krzeslo tam zawiesc. - powiedzialam twardo akcentujac kazde slowo. 
- Nnnno.... tak....
Parsknelam smiechem bo naprawde mnie to rozsmieszylo.
- Powaga, to ty musisz urywac sie z pracy i zawiesc ja i krzeslo bo ona tego nie zrobi sama?
- Wiem, wiem...
- Wiesz? To dobrze ze wiesz. A wiesz co jeszcze? Wiesz ze te 2 dni w ktorych to ona sobie nie poradzi to najdurniejszy powod do nie wyjezdzania o jakim slyszalam? Co to za cyrk jest?
- Wiem ze to moja wina, ze tak sobie na to pozwolilem, ale jak juz tyle lat tak jest to nagle tego nie zmienie. - przyszedl czas na strzal.
- Zdaje sobie sprawe. A co ja mam powiedziec? - spojrzalam wymownie.
- Co masz na mysli? - totalnie nie zatrybil.
- Jak ja mam sobie poradzic jak ciebie tu nie ma? Co ja mam na to powiedziec, myslec, czuc? Hmm? 
- No tak... wiem...
- Nie, nie masz pojecia. Jak mam sobie poradzic jak cie nie widze caly weekend i mi serce i glowe bol rozwala? Co?  Jak mam sobie poradzic jak wyjezdzasz z nia na weekend do syna? 
- Przepraszam... - zaczal mnie przytulac.
- Chwila, nie skonczylam - milam lzy w oczach i probowalam byc twarda - Wiesz co robie? Jak sobie radze? Jak mnie skreca bo to nie ja z toba jade gdzies na weekend? I jak jestes daleko stad i nawet smsa nie ma? I musze siedziec cicho bo to twoj syn i wiem ze tesknisz i nie robie ci scen bo wyjezdzasz. Ona se nie moze poradzic? Z krzeslem? Z czym jeszcze? Z myciem naczyn, sorry, wlozeniem ich do zmywarki i wyciagnieciem ich? A, zapomnialam, ze ksiezniczka gowna po swoich psach nie posprzata, moze dlatego sobie nie poradzi? Kurwa D, nie rozsmieszaj mnie bo jak zaczne to nie skoncze. Nie poradzi sobie! Ja pierdole! Co ona wie o nie radzeniu sobie jak cale zycie kolo niej skakales jak sluga unizony. Hmm? Potrzebuje cie, bo jestes jej chlopcem na posylki i placisz za jej debilne fanaberie. Czy ty rozumiesz ze tak poza tym to moglbys dla niej nie istniec? Poprawka, ty nie istniejesz.  Kiedy ostatnio o ciebie zadbala? Zatroszczyla sie z sercem? Zrobila dobry a nie kuzwa spalony obiad? Zapytala czy jestes szczesliwy? Czego chcesz, pragniesz? Kiedy? Nigdy, prawda? Czy wiesz ze jakbys nie mial jako takiej kasy to by poszukala sobie kogos z kasa? Jesli by ktokolwiek ja chcial. Zaraz, co ci powiedziala jak jej zaproponowales ze moze sie wyprowadzisz? 'Znajde sobie kogos na twoje miejsce' czyz nie? Na co ty jeszcze czekasz? Najwyrazniej sobie poradzi, znajdzie innego sluge unizonego. Specjalizuje sie w tym. Taki jestes wobec tego wszystkiego dla niej troskliwy? A co ze mna? He? Co ja mam zrobic? Odwiesic milosc i uczucia na kolku? Hmmm? - lzy mi ciekly po policzkach ale sadzilam jeden pocisk za drugim. 
- Przepraszam kochanie, wiesz przeciez ze ja to wszystko wiem. Nie powiedzialem tego z troski o nia tylko dlatego, ze mnie jasna cholera bierze bo ona wciaz stoi na przeszkodzie wszystkiego co chcialbym robic. Przez cale zycie: spacer nie, plaza nie, gory nie, hobby ledwo moge realizowac i tez nie za czesto bo robi tak ze czuje sie winny ze wogole mam hobby, nawet pracowac w 100% nie moge bo ciagle cos, wyjechac w odwiedziny do kuzyna nie moge bo za daleko, wstyd mi przed rodzina, parodniowy rajd zabytkowych samochodow nie, bo ona nie zostanie sama, a ze mna nie pojedzie wiesz dlaczego? Bo pas bezpieczenstwa jest dla niej za krotki a ja przdluzac go nie bede i juz. Ostatnio przyjaciele zapraszali nas na wycieczke i tez nie bo bedzie caly czas kombinowac jak tu nie przejsc 100 metrow i gdzie cos zjesc. Powiedzialem jej ze musielibysmy byc na miejscu na 9 tak zeby uznala ze to dla niej za wczesnie, 'o nie, wstac o 7? Nie, to za dlugi dzien bedzie' - stwierdzila i spokoj. Nie chce z nia jechac na zadna wycieczke bo z gory wiem ile wstydu mnie to bedzie kosztowalo i jakie zrobi z siebie posmiewisko. 
- Otoz to, nie wiem dlaczego tak sie przejmujesz czy sobie da rade czy nie. Od tego sie nie umiera. Czy zdajesz sobie sprawe jak to brzmi? Jak ja sie czuje jak tak mowisz?
- Nie pomyslalem o tym, wiesz ze myslenie to nie jest moja mocna strona i moge byc tepy jak pien. - otarl mi lzy z policzkow.
- Przestan plesc bzdury.
- Nie raz cos chlapne bez zastanowienia bo sie wkurze albo mam natlok innych mysli, ale wiesz ze nie chce cie zranic, to niechcacy.
- Wiem... ale na litosc boska...
- Ja poprostu czasem jestem jak slon w skladzie porcelany. Doskonale wiesz czego bym chcial. Ile ja dni i nocy spedzilem na planowaniu co i jak robic by byc razem. Chcialbym byc w stanie zostawic wszystko w cholere i zabrac cie gdzies daleko.
- No ale sie nie da...
- Da sie, wszystko sie da.
- Wiesz ze nie moge tak poprostu sobie wyjechac. Gdybym mogla to juz dawno by mnie tu nie bylo.
- Nie jest latwo...
- Tak, wlasnie, wiec w miedzyczasie sprobuj nie zapominac o tym jak ja sobie mam poradzic bo uwierz mi, czasem zaczyna to przekraczac moje progi wytrzymalosci. I nie sa to progi fizyczne.
- Wiem - przytulil mnie - przepraszam. Mnie tez nie jest latwo.
- Wiem, ale ja nie niancze bylego bo sobie nie radzi, a wiesz jaki jest, glupiego gwozdzia nie przybije. Nie bede mu uslugiwac. Mialam tego dosc przez te lata. Ciekawe jak bys sie czul gdybym byla na kazde jego zawolanie. Nie moglibysmy sie spotykac.
- No pewnie czulbym sie tak jak ty. Czasem tez mnie to dopada.
- Wlasnie.
Przytulil mnie mocno i tak siedzielismy dluzsza chwile. Nadszedl koniec spotkania, D musial wracac do pracy. Wstalismy i poszlismy do wyjscia.
- I znow musisz isc i znow musze sobie poradzic, a potem jest weekend i znow musze sobie radzic i tak non stop. - powiedzialam cicho.
- Jestes pewna, ze nie zalujesz tego wszystkiego? Nie chce sprawiac ci wiecej cierpienia niz radosci - wyszeptal tulac mnie.
- Nie, nie zaluje. Zrobilabym dokladnie to samo, tylko ze wczesniej. - powiedzialam zgodnie z prawda patrzac mu w oczy.
- Boze, czym ja sobie na to zasluzylem?
- Watpie by to bylo za zaslugi. Idz juz, ona bedzie zaraz wracac z pracy.
- Kocham cie A. - wyszeptal.
- Tez cie kocham.
Pozegnalismy sie i poszedl.
Nie wiem czy to byl jeden z 'tych' dni i D poprostu zle trafil czy tez moja wytrzymalosc nie wytrzymala. Czy tez wszystko na raz. Ale mi ulzylo.
Mysle ze gdyby D byl wiekszym sloniem w skladzie porcelany to bym nie wytrzymala. Nie moglabym ciagle przyjmowac na klate takich sytuacji. Ale to sie nie zdarza czesto, jest to sporadyczne. D doskonale wie jak jest i ma wyczucie. Ale ma tez tendencje to 'palniecia' czegos.
Trudno przewidziec jak dlugo wytrzymam. To zalezy od tego co sie bedzie dzialo. Jedno jest pewne, chcialabym wytrzymac do konca, czymkolwiek ten koniec bedzie. Chcialabym by byl to happy end ale szanse na to nikle.

Czarna Kawa