poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Kijowy dzien, choc nie do konca

Taki troche kijowy dzien dzisiaj. Nie pierwszy i nie ostatni. Cena za kochanie kogos z kim nie mozna byc tak 'normalnie' jest wysoka. Doly, tesknota, zal, bol nie do zniesienia, a takze zazdrosc tu i owdzie. Choc z zazdroscia jeszcze umiem sobie poradzic, da sie nad nia zapanowac. Nie chce odczuwac zazdrosci, bo jest toksyczna. Kapka zazdrosci moze byc, jest jak szczypta soli w pysznym daniu. Ale danie przesolone to juz inna bajka. Gorzej jest z dolami i bolem, bo nie mozemy byc ze soba tak jakbysmy tego chcieli. Nad tym jest trudniej zapanowac. Czasem jest to niemozliwe. Byle co moze sprawic, ze czuje jak lece w dol i nie umiem sie zatrzymac. A potem trudno jest sie podniesc. Jedyne co przynosi ulge to przytulenie przez D. Wtedy moglabym tak zostac w jego ramionach na zawsze. Sa dni kiedy to on sie tak czuje i potrzebuje mega przytulenia. Czasem mamy takiego dola razem, ale wtedy to juz zaczynamy sie smiac z desperacji. No i rozmowa bardzo pomaga, zrzucenie tego co nas meczy i wypowiedzenie tego na glos zdaje sie wiele zmieniac. Ma sie wrazenie jakby zrzucilo sie tone z plecow.
Jak to moj D mowi, byc moze niektorzy mysla sobie: 'Fajnie tak, miec kochanka, kochanke lub kogos kogo sie kocha i to z wzajemnoscia.' Fajnie moze jesli w gre nie wchodza uczucia, bo jesli sie kocha to juz nie zawsze jest tak fajnie jak skreca od srodka i serce chce peknac na pol. Odczuwa sie to prawie jako bol fizyczny. Przestac sie tez nie da, bo zycie bez tej drugiej osoby staje sie puste, a zapelnienie tej pustki jest czyms czego nie chce sie robic chyba, ze nie ma wyjscia (np. gdy jedno z nas umiera).
Dajmy na to ten dzisiejszy troche kijowy dzien. Choc nie do konca kijowy. Juz wyjasniam.
Wczaoraj wieczorem, przed snem, sms-ujemy jak zwykle. Strasznie chcialo mi sie do niego przytulic, zasnac w jego ramionach, ale oczywiscie to niemozliwe. Potem budze sie rano i znow chcialabym sie obudzic przy nim, zaczac dzien od przytulenia, pocalunkow i byc moze czegos wiecej. Ale to niemozliwe. Potem jak zwykle pisze do niego pierwszego porannego smsa gdy juz jest w warsztacie. I tak zaczynamy dzien. D zaraz odpisuje, po czym czasem pyta czy mam czas wstapic do niego na buziaka. Oczywiscie, jesli tylko moge. Dzis rano to ja go pytam czy moge wstapic przed praca, bo
musze sie przytulic. Nie odpowiada. Wiem, ze jesli nie odpowiada to albo ma klienta w warsztacie, albo musial gdzies wyskoczyc. Musialam isc do pracy. Napisalam mu tylko, ze juz musze isc i niech zadzwoni jak moze. Zadzwonil gdy bylam w drodze. Nie odpisywal, bo musial podrzucic klienta do domu i bral jego samochod na przeglad. I juz lekki dol mnie wzial, bo wtedy akurat potrzebowalam byc z nim, chocby 5 min i nie dalo sie. Nie moge tak poprostu regularnie pojawiac sie u niego w warsztacie gdy ktos tam jest. Nie moge nawet swobodnie zadzwonic, bo i tak nie bedzie mogl odebrac. Ale w koncu oddzwonil, pogadalismy i nie bylo jeszcze 10 godziny gdy nastapil nastepny strzal. Oznajmil, ze jego zona ma zamiar wziasc sobie przyszly tydzien wolny od pracy ze wzgledu na sytuacje rodzinna. Zeszly tydzien miala wolne, biezacy tydzien ma wolne i stwierdzila, ze nastepny tez nie pojdzie do pracy. Mialabym to gdzies gdyby nie fakt, ze jak ona ma wolne to nie mozemy sie spotykac w warsztacie, bo moze wpasc w kazdej chwili. A jak bedzie zamkniete to sie bedzie dobijac lub dzwonic do upadlego. No i bieze sobie urlop nie dlatego, ze faktycznie sytuacja tego wymaga, ale dlatego, ze kazda wymowka jest idealna by nie isc do pracy. To, ze kasy nie bedzie (urlop bezplatny) i wszystko spoczywa na plecach D to juz drobny szczegol, wazne, ze ona ma luz. D probowal jej to wybic z glowy, ale co ma zrobic, nie zmusi leniwej dupy. Malo tego, potem moze wroci na tydzien do pracy (sie okaze, moze juz wtedy ja straci), a potem znow ma zaplanowany tydzien urlopu we wrzesniu. Normalnie nie mam pytan. Rece i cycki opadaja.
Lekki dol zamienil sie w nieco wiekszy dol. Brak spotkan w warsztacie oznacza niedobor przytulan, pocalunkow, wspolnych lunchow i wszystkiego ponad to. Kaplica.
Po mojej pracy udalo nam sie spotkac na nie cala godzine, gdzies w zacisznym miejscu. Pogadalismy i choc nie mialam zamiaru pokazywac, ze nie czuje sie najlepiej to D i tak czyta mnie jak otwarta ksiazke. Sek w tym, ze nie umiem ukrywac przed nim uczuc i emocji. Nigdy w zyciu nie mialam z tym problemu. Ukrywanie tego co czulam bylo codziennoscia. W przypadku D jest to niemozliwe. Mam wszystko wypisane na czole. Wsiadl do mojego samochodu, usciskalismy sie na powitanie, popatrzyl na mnie i mowi:
- Co sie dzieje? Wszystko w porzadku?
- Tak, ok, w porzadku. - mowie.
D zaczal mowic o tym co w pracy, ze musial zawiezc tego klienta, ze przeprasza, ze nie mogl sie ze mna zobaczyc rano. Opowiada jak mu dzien minal poki co. Ja tez mu opowiedzialam jak tam w pracy, itp. Ale nie bylam soba.
- A, co z toba?
- Nic, ok, w porzadku.
- Przeciez widze, ze nie w porzadku, co sie dzieje? - przytulil mnie.
- Eee tam...
- Powiedz. Masz mi powiedziec co sie dzieje.
- A bo.... do dupy sie czuje, bo nie mozemy sie spotkac kiedy chcemy i jak chcemy, potrzebowalam sie przytulic, byc z toba, chocby chwile i nie moglam. Nie jest latwo czasem. - zebralam sie w sobie by sie nie rozkleic. Nie lubie sie rozklejac, bo wtedy D sie o mnie martwi.
- Wiem kochanie, wiem. Tez to czuje bardzo czesto. A do tego ta jej decyzja, ze bedzie miala wolne.
- No wlasnie... to nie pomaga.
- Nie. Gdyby tylko B sie wyprowadzil szybciej to moglibysmy sie spotkac u ciebie.
- Tak bedzie, ale jeszcze sie nie wyprowadza, to moze potrwac do 2 tygodni lub nawet dluzej.
- No tak... musimy to jakos przetrwac. Jak zwykle kochanie, zawsze nam sie udaje przetrwac takie momenty. To tymczasowe, damy rade.
- Damy rade, tylko teraz, dzis, jest kijowo. Wiesz jak jest, sa takie dni i tyle. Nie zawsze da sie od tego uciec.
- Wiem doskonale. Wiesz, ze tez potrafie niezle zjechac na dol.
- No...
- Ale patrz, mozemy sie spotkac, nie tak jak bysmy tego chcieli, ale lepsze to niz nic, nie?
- No pewnie. Na wage zlota.
- No wlasnie. Sa tacy ktorzy i tego nie maja. Musimy sie cieszyc tym co mamy.
- Zdecydowanie tak, choc czasem to boli.
- Pewnie, ze boli, ale bardziej by bolalo gdybysmy sie wogle nie mogli spotkac.
- To prawda. Spoko, damy rade. Juz mi lepiej.
Przytulalismy sie i calowali co chwile.
- Jutro tez sie spotkamy, cos zorganizujemy. Nie mam nawalu pracy, moge sie urwac kiedy ty bedziesz mogla sie spotkac.
- Mam robote rano i dam ci znac kiedy skoncze. A teraz potrzebuje porzadnego pocalunku, a nie takie tam cmoki.
- Oczywiscie.
Pograzylismy sie w dlugim, namietnym pocalunku, takim, ktory trzeba przerwac na sile by sytuacja nie wymknela sie spod kontroli gdzies w miejscu publicznym. Nie zebym miala cos przeciwko, bo czemu nie, ale ludzie krecacy sie wokol to lekka przesada i rozproszenie jak dla nas.
- O Boze... - westchnal D - to nie jest bezpieczne.
- A co jest? Nawet takie spotkanie nie jest.
- Szczegolnie jak masz ta sukienke i te obcasy. No i ciagle mysle o tej seksy bieliznie, ktora przywiozlas z Polski....
- A ja mysle o tym co zrobisz jak ja zaloze.... Musi przejsc jazde probna.
- I dokladny przeglad. Mozesz na mnie liczyc.
- Ja mysle. Mam nadzieje, ze zaaprobujesz przydatnosc do uzytku.
- Wiesz, ze wszystko co zakladasz ma moja aprobate.
- Oprocz seksownych czarnych skarpet - smialismy sie.
- Nawet jak je widze to wyobrazam sobie ciebie tylko w tych skarpetach i....
- Dobra, nie musisz konczyc.
- No co ja moge poradzic? Nie moja wina, ze tak na mnie dzialasz.
- Jak zwykle moja.
- No, a co? Nie?
- Dobra, lepiej juz jedzmy. Ja mam jeszcze robote i ty tez.
- Zgadza sie, pora popracowac. Bede sms-owal jak tylko bede mogl.
- Ok, ja tez. Narazie, pa!
- Pa kochanie.
Rozjechalismy sie do swoich zajec. Potem bylismy w kontakcie sms-owym. Ok. godz. 17.00 D dal znac, ze zakupil w koncu ten rower i ma radoche. Od razu go wyprobowal. Potem wrocil do domu i oznajmil zonie, ze zakupil rower. Nie powiedzial jej wczesniej, ze kupuje na pewno, bo musialby sie nasluchac jej zrzedzenia. Ale i tak sie nie obylo bez: 'Wpadniesz pod autobus, rozwalisz sie, wyladujesz w szpitalu.' Poinformowal mnie o tych komentarzach przez telefon, bo mielismy okazje zadzwonic do siebie dzis wieczorem:
- Wez jej nie sluchaj, powinna wziasc mlotek i sie w glowe puknac porzadnie.
- Nie mam zamiaru jej sluchac, mam frajde i tyle. Wpakuje go w samochod i pojade sobie gdzies sie przejechac w weekend.
- I tak trzymaj. Mysle, ze powinienes go zatrzymac dla siebie, sam widzisz jaka frajde ci sprawia.
- No, fajnie jest. Musze sobie kask kupic.
- A ja sobie kupie pozniej jakis uzywany i tyle.
- I oba wpakujemy na moja pake i pojedziemy gdzies.
- Dokladnie tak.
- A ona (zona) niech siedzi na tej kanapie, az bedzie miala dupe kwadratowa z odcisnietymi katami prostymi.
- Hahahaha.... dobre... kwestia dobrego wcisniecia sie w kanape.
- Moge ja nawet przykrecic srubami jesli to ulatwi jej zycie. A teraz wyprowadzam psy na spacer i ide sie przejechac na rowerze. Przejade pod twoimi oknami.
- Ok, posc smsa jak bedziesz blisko to ci pomacham.
I tak sie stalo. Po chwili zobaczylam D przejezdzajacego pod moimi oknami i mu pomachalam. Ale nie moglam wyjsc i z nim pogadac, nie moglam do niego dolaczyc. Dzien sie nieco poprawil, bo moglismy pogadac przez tel., zobaczyc sie. A teraz pisze to i za jakis czas znow popiszemy pare smsow przed snem. Zero przytulania, pocalunkow, chyba ze wirtualnie. Takie sa uroki ukrywanej milosci. Ale nie zrezygnuje z niej. Milosc jaka czujemy do siebie jest bezcenna i warta wszystkiego przez co przechodzimy.
Bo to nie tylko romans, to cos znaczenie wiekszego i silniejszego. A zaczelo sie od pocalunku...

Czarna Kawa

niedziela, 28 sierpnia 2016

W koncu!

W koncu, udalo sie! Pozbede sie gada. Przynajmniej w wiekszosci. Skacze z radosci i nie moge sie doczekac az B fizycznie sie wyniesie. Jest caly podjarany nowym mieszkaniem wiec bedzie gladko.

Przez caly czas jestem w kontakcie z D, ktory tez jest caly uradowany, bo wie ile to dla mnie znaczy i jak to zmieni moje samopoczucie.
Nasza milosc kwitnie, jest bez zmian. Wlasnie postanowilismy znow ustalic jakis termin na wypad razem. Zobaczymy, zalezy jak sie sprawy poukladaja.
W rodzinie D tez sie aktualnie dzieja rozne rzeczy wiec oboje mamy niezly mlyn. Nasze spotkana sa przez to nieco zaklocone, ale i tak udaje nam sie spotkac codziennie w ciagu tygodnia i uzyskac namietne buziaki. Dla chcacego nic trudnego. Caly czas nie mozemy sie nagadac i naopowiadac co sie u nas dzieje. Pieknie jest moc swobodnie pogadac. Cos czego ani ja ani D nigdy nie doswiadczylismy w swoich zwiazkach.

D chce wiedziec gdzie i jak chce zaczac remont i chce mi pomoc. Ale musze poczekac az B sie wyniesie i wszystko zaplanowac. Tzn. plan mam juz w glowie, ale jesli D chce mi pomoc tu i owdzie to musze go w te plany 'wplesc'. Z przyjemnoscia. Wspolne majsterkowanie bedzie czysta przyjemnoscia. Tak juz mamy :)

D nie zakupil jeszcze roweru, bo sprzedajacy wyjechal na urlop. Moze pod koniec tygodnia sie uda. D jest tym caly podekscytowany, nie moze sie doczekac by pojezdzic.

- A jak mi sie odechce to ci dam ten rower - mowi do mnie.
- Nie dasz tylko sprzedasz.
- O tym to juz ja zdecyduje.
- Dobra, dobra, sie zobaczy.

I taka z nim gadka.

Czarna Kawa

Awantura

Wreszcie mam chwile na stworzenie jakiegos wpisu. Spore zamieszanie bylo z tym mieszkaniem.
 Poszlismy je ogladac we wtorek, ale okazalo sie nikogo nie ma, bo... dotychczasowa lokatorka zapomniala, ze jestesmy umowieni. Umowilismy sie na inny dzien i w koncu udalo sie to mieszkanie zobaczyc. Nie obylo sie bez klotni tuz przed, gdzie B nagle oznajmil, ze i tak nie bedzie tego mieszkania bral choc jeszcze go nie widzial. Takie stwierdzenie bylo mi nawet na reke, bo dzieki temu wylozylam B kawe na lawe i oznajmilam, ze jesli on tego mieszkania nie wezmie i tak go rajcuje marnowanie czasu innych, to ja je biore, jesli sie da. Jak sie nie da to skladam podanie i ja sie z dzieckiem wyprowadzam, bo tak dalej byc nie moze. Myslal, ze tylko tak gadam, ale zapewnilam go, ze taka jest moja decyzja i to wszystko na ten temat. Dziecko potrzebuje miec swoj pokoj i lozko, a ja swiety spokoj.
W polowie tej klotni i dyskusji (mialam daleko gdzies, ze ktos nas slyszy) przyszla kobieta z kluczami i wposcila nas do mieszkania. Obejrzelismy, nie gadajac ze soba. Jak na moj gust, mieszkanie bardzo fajne, duze, wymagajace odswiezenia itd., ale nie ma zadnych wiekszych minusow. Pomyslalam, ze jesli on tego nie wezmie to zobacze czy ja moge, bo nie obrazilabym sie gdybym dostala taka oferte. Ale juz w trakcie ogladania widzialam, ze B sie przekonuje, ze zaczyna mu sie podobac.
Nie gadalismy cala droge do domu, gdzie majac juz wszystko w dupie, poszlam pod prysznic, zrobilam synowi kolacje i zasiadalam w pokoju celem ogladania jakiegos filmu. Dla mnie sprawa byla jasna. B poprostu musial sie zdecydowac czy brac to mieszkanie czy nie i poinformowac mnie o decyzji. Jesli bierze to ok, jesli nie to wie jaki mam plan. Jak dla mnie nie bylo juz o czym gadac. Klamka zapadla. Ale B nie wytrzymal napiecia i przyszedl dokonczyc nasza 'awanture':

- Twoj plan jest do dupy.
- Nie obchodzi mnie twoja opinia na ten temat, taka jest moja decyzja i kropka. Robie co uwazam za stosowne w tej sytuacji i twoje opinie niczego nie zmienia.
- Dziecko nie powinno zmieniac szkoly.
- Nie ma mowy o zmianie szkoly, jesli nie bede mogla wziasc tego mieszkania to bede czekac na cos w okolicy. Byc moze dostane cos szybciej jako matka z dzieckiem. Zapewniam cie, ze nawet do glowy mi nie przyszlo by zmienac szkole.
- A co jesli nie bedzie samochodu? Jak dojedziecie do szkoly jak bedzie kilka mil odleglosci?
- Sa autobusy, upewnie sie ze jest dobre polaczenie. Nie powinno byc problemu.
- To oznacza, ze bedziesz musiala wstac wczesnie rano...
- A ty myslisz, ze o ktorej ja wstaje codziennie? Nie masz pojecia, bo spisz do poludnia wiec nie gadaj mi o wstawaniu. Kto codziennie odprowadza dziecko do szkoly?! Hm?! Czy kiedykolwiek wstales i zaproponowales mi bym dluzej pospala? Nie rozsmieszaj mnie. - nastalo wymowne milczenie, nie mial nic na to do powiedzenia, i jak pragne podskoczyc, nie chcialo mi sie juz o niczym gadac.
- Nie bedziesz jezdzic autobusem.
- A to niby dlaczego? Autobus nie gryzie.
- Bo jestes rozpieszczona.... wszedzie samochodem.
- Hahahaha! - szczerze mnie rozbawil - Samochod jest mi potrzebny do pracy. Nie bedzie samochodu, nie bedzie pracy. Proste. Nie bedzie pracy, nie bede potrzebowac samochodu, chyba ze tylko po to by dziecko nie tkwilo w domu, co chyba jest wystarczajacym powodem by samochod miec jesli jest mozliwosc, nie sadzisz? Twoje zycie sklada sie z pracy (ktora jest do dupy), biegania, spania, 2 godzinnych kapieli i picia herbaty wiec nie pouczaj mnie o byciu rozpieszczonym. Prosze cie, wymysl cos lepszego, bo mi sie gadac nie chce.
Wiec wymyslil:
- Dam sprawe do sadu i bedziesz skonczona. Syn zostanie ze mna. I bede mial popracie, bo dziecko nie powinno jezdzic autobusem do szkoly.
Wiedzialam, ze ten czlowiek ma nierowno pod sufitem, ale tym przeszedl sam siebie.
- Spoko, wez sprawe do sadu, przynajmniej wszyscy sie zapoznaja z twaja logika. Ostrzegam cie tylko, ze twoj prawnik bedzie mial ubaw. No ale przynajmniej wytlumaczy ci na czym stoisz jesli jeszcze nie rozumiesz.
- Mysle, ze wygram sprawe.
- To sobie mysl. Szczegolnie, ze pracujesz na nocki, a takze od 7 do 7 w ciagu dnia. Mam nadzieje, ze urwiesz sie z pracy by odebrac dziecko ze szkoly o 3 i zabierzesz go ze soba do biura, gdzie ugotujesz mu obiad i zrobicie zadanie domowe. A innego dnia polozysz go spac o 6 i pojdziesz do pracy na 7? Sedzia z pewnoscia sie zgodzi, bo dziecko nie moze jechac pare przystankow autobusem. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawe, ze musialabym pic, cpac, miec zaorany mozg i  zaniedbywac syna by sad wogole rozwazyl taka opcje. Doskonale o tym wiesz.
- Chcesz sie wyprowadzic tylko ze wzgledu na swoje egoistyczne pobudki.
- Gdyby tak bylo to bym sie wyprowadzila w miesiac po naszej decyzji o rozwodzie. Ale nie chcialam by syn sie stad musial wyprowadzac, bo bedze mial wystarczajaco duzo zmian. Wiec siedzialam cicho i czekalam cierpliwie az cos dostaniesz. Teraz sytuacja sie zmienila, bo syn chce spac w swoim lozku i jest mu wstyd przed rowiesnikami, bo nie moze swobodnie z nimi rozmawiac o swoim pokoju itd. Nie mowi nic, bo sie wstydzi.
- Ok, pogadam z nim.
- Po co? By go przekonac, ze wszystko jest ok?
- Nie, chce posluchac co o tym mowi.
- Prosze bardzo, idz i go zapytaj.
- Mysle, ze mialbym dobre podstawy by zaczac sprawe sadowa, ale nie chce tego robic. Dziecko powinno zostac tutaj.
- To wez to mieszkanie.
- To mnie straszysz, tak?
- Nie strasze, ustalam fakty. Albo ty to bierzesz, albo ja sie wyprowadzam.
- Jesli dziecko chce swojego pokoju to sie wyprowadze. Moglbym to wziasc do sadu, ale nie chce. Wole zeby syn tu zostal.
- Nie badz taki wspanialomyslny, mnie nie nabierzesz. Dobrze wiesz, ze sprawy nie masz. - nawet maskowanie swoich glupich i desperackich mysli mu nie wychdzi.
- Mysle, ze bym mial...
- Dobra, nie pograzaj sie. Jesli bierzesz mieszkanie to dyskusja zakonczona, zalatwiaj co trzeba i zorganizujemy twoja przeprowadzke.

Poszedl pogadac z synem, syn potwierdzil to co powiedzial mnie i tyle. B jeszcze stekal, ze moze by tak rok jeszcze poczekac, ze moze bedzie lepsza okazja, sytuacja, ale nie bylo mowy, nie bede czekac az jego wysokosc zdecyduje, ze ma idealne warunki na przeprowadzke podczas gdy syn musi swiecic oczami przed swoimi przyjaciolmi. Jesli juz to B mial mega egoistyczne pobudki by sie nie wyprowadzac.
Omowilismy jeszcze pare spraw, wiele jeszcze mu wyklarowalam i sprowadzilam na ziemie. Zyl w jakims swiecie kolorowych kredek.

Aktualnie syn nie moze sie doczekac swojego pokoju, a takze tego, ze bedzie mial swoj pokoj w mieszkaniu taty. I jest caly podekscytowany tym, ze bede tu remontowac i bedzie mogl mi pomoc. Do mieszkania taty jest prosta droga, 5 min samochodem, a nieszczesny autobus jezdzi tam co chwile co zajmuje moze 15 min. Nagle B stwierdzil, ze mieszkanie jest fajne i idealne i jest caly podjarany przeprowadzka. Szkoda, ze trzeba mu zawsze 5 razy nakopac do dupy zeby przejrzal na oczy. Jestem tym zmeczona i nie chce tak zyc. Wszedzie z nim pod gore. Nie zycze sobie.

B klucze dostal, umowe podpisal, czynsz zaplacony. Zgodzilam sie by jeszcze tu mieszkal do czasu gdy zakupimy jego lodowke, pralke, kuchenke i lozko. Nie chce mi sie wozic jego ciuchow do prania w te i we wte. Nastapi to w tym tygodniu wiec bedzie sie wyprowadzal na poczatku wrzesnia. Reszte moze sobie stopniowo robic jesli sie juz laskawie wyspi. Nie obchodzi mnie to. Potem jeszcze zakup lozka dla syna do mieszkania B i tyle.

B mowi do mnie (bylo to jeszcze zanim dostal kulcze):
- Myslalem, ze rozwod mial byc pokojowy.
- Przeciez jest, o co ci chodzi? Jakas klotnie? Sa i pewnie jeszcze beda.
- Nie czuje specjalnego wsparcia w tym wszystkim.
Ja pierdole... - pomyslalam.
- Wsparcia nie czujesz? To wiesz co? Bierz pakuj sie teraz i sie wyprowadzaj. Nie interesuje mnie gdzie bedziesz mieszkal. I zapomnij o zakupie sprzetu do kuchni i lozka. Sam sobie na to zbieraj. I sam sobie zaplac za pierwszy miesiac z gory za wynajem. I nie wezmiesz ze soba tych dwoch kanap, ja sobie je zachowam. Byc moze prawnie nalezy cie sie polowa oszczednosci, ale bedziesz musial sobie o to powalczyc. I wniose do sadu o alimenty, zedre z ciebie ostatni grosz zamiast sie z toba pokojowo dogadywac. A sad mnie poprze. A moze powinnam rozwazyc inna opcje. Moze powinnam byc wredna suka i zadzwonic na police i doniesc, ze mnie tu maltretujesz? Wiesz, ze tak robia? Zabieraja cie, aresztuja, stajesz przed sadem, nie masz prawa sie do mnie zblizac i idziesz mieszkac w lokum dla bezdomnych. Moze wtedy bys sie dowiedzial co to znaczy brak poparcia? Ale wiesz dlaczego tak nie robie? Bo mamy syna i nie chce by cie widzial w takiej sytuacji. I dlatego, ze mnie nie maltretujesz (choc bywalam wycienczona psychicznie i emocjonalnie, ale w dupie z tym) i nie lezy w mojej naturze by zmyslac takie bujdy tylko po to by bylo tak jak ja chce. Gdybys choc raz mnie dotknal lub podniosl na mnie reke dzis bylbys bezdomny, zapewniam cie. Nie mialo to miejsca wiec nie chce bys potencjalnie mial przeszlosc kryminalna i nie mogl znalezc pracy. Ide wszedzie na ugode bys mieszkal w normalnych warunkach i mial jakas kase i mogl spedzac czas z synem i aby syn nie odczul zmiany gorzej niz odczuje, przez nasze pojebane problemy. Nie pierdol wiec o braku wsparcia, bo strace cierpliwosc i faktycznie tego wsparcia miec nie bedziesz.

Nastalo milczenie i w koncu jakas zarowka mu sie zapalila. Albo zatlila, bo jasne myslenie ciezko mu przychodzi.

Czarna Kawa

niedziela, 14 sierpnia 2016

Jak jest dzis?

Spotykam sie z D od ponad 2 lat. Od samego poczatku udaje nam sie wyskoczyc na calodniowa wycieczke z reguly w kazdym miesiacu. Czasem to D wybiera miejsce i wszystko organizuje, a czasem ja. Doszly do tego romantyczne kolacje, tez z reguly raz na miesiac, czasem rzadziej, zalezy kiedy mozemy. Krepuje mnie nieco, ze D placi za kolacje, czasem uda mi sie go przekonac do tego, ze ja stawiam. Ale on tego nie lubi. Lubi za to poczuc sie jak facet i zaplacic za kolacje. Bo poczucie meskosci bylo w nim skutecznie i przez lata tlamszone. Nasze wieczorne wyjscia to takze okazja do wystrojenia sie. D ma okazje by sie ubrac inaczej i czysto co mu zawsze sprawia frajde i jest przy tym tak mega przystojny, ze po tych 2 latach nadal mi szczeka opada i pekam z dumy. Ja za to wciskam sie w sexy sukienke i obcasy lub pseudo-skorzane, obcisle spodnie i obcasy dzieki czemu D sie czerwieni i czuje sie jak mezczyzna :)

Jak jest teraz? Na dzien dzisiejszy? Kochamy sie mocniej niz kiedykolwiek i zastanawiamy sie czy da sie jeszcze mocniej. Spedzamy czas ze soba z taka sama radoscia i podekscytowaniem jak za pierwszym razem. Uwielbiamy swoje opowiesci z pracy i nie tylko, dowcipy, teksty i poczucie humoru. Jesli mamy okazje do spotkania sie lub zadzwonienia do siebie - okazja zostaje wykorzystana do granic mozliwosci. I ciagle malo. Nigdy nie ma, ze juz wystarczy, ze mamy dosc, ze trzeba odpoczac. Pewnie, ze czas dla siebie tez jest i sie liczy i jest potrzebny, ale 3/4 tego czasu wolelibysmy spedzac ze soba. A nie zawsze sie da. Weekendy staly sie nudne i nie do zniesienia, bo rzadko mozemy sie spotkac w weekend. Na szczescie i on i ja lubimy swoja prace wiec dni tygodnia to dla nas jak weekend dla innych. Odpoczywamy, robimy to co lubimy robic i spedzamy czas ze soba. Weekend ze wspolmalzonkiem pod jednym dachem rowna sie z jakims koszmarem emocjonalnym.

Dzis mialam okazje rozmawiac z D przez telefon dwa razy. Maz w pracy wiec weekend o tyle lepszy. D jechal rano realizowac swoja pasje wiec gadalismy pol godziny gdy byl w drodze tam, a potem pol godziny gdy wracal. Kazda okazja sie liczy. I choc widzielismy sie w piatek i gadalismy krotko wczoraj to dzis nie moglismy sie nagadac. Zawsze cos do przedyskutowania, skomentowania, obsmiania sie. Nigdy sie nie nudzimy.

Ale wlasnie. Na dzien dzisiejszy sprawa rozwodowa za niedlugo dojdzie do skutku, wszystko jest na dobrej drodze i powinno pojsc gladko. Maz jeszcze mieszka ze mna. Wszystko staramy sie zalatwic ugodowo w sposob cywilizowany ze wzgledu na syna. Gdyby nie on, juz dawno bysmy o sobie zapomnieli. Gdy podjelismy decyzje o rozwodzie, uzgodnilismy, ze to on sie wyprowadza, a ja z dzieckiem zostaje tu gdzie jestem. Zlozyl podanie o mieszkanie i na nie czeka. Nie mial gdzie sie tak poprostu wyprowadzic, poza tym jako matka nie chcialam by mieszkal Bog wie gdzie, a syn mialby byc tego swiadkiem. Na mieszkanie czeka juz rok, mial dwie oferty, ale byly do bani. Przez ten rok nie moge sie doczekac az sie wyprowadzi. Emocje przez jakie przechodze i historie jakie z nim mam to temat na pare osobnych wpisow. Desperacja pomieszana z rozpacza i dolami. Tak bardzo chce zeby juz sie wyniosl, ze nie da sie opisac. Im dluzej tkwie w tej sytuacji tym czesciej dostaje potwierdzenie, ze decyzja o rozstaniu byla jedyna sluszna. Ale jest nadzieja, bo wlasnie w zeszly piatek dostal kolejna oferte mieszkania i ta wydaje sie jak najbardziej wlasciwa. Mamy ogladac to mieszkanie we wtorek wiec sie okaze jak wyglada w srodku. Boze, oby to bylo to. Jesli nie to chyba sie zalamie. B oczywiscie najpierw mial sto powodow by tego nie brac (jest nie dokladnie tam gdzie chcial) wiec dalam mu do zrozumienia, ze lepiej niech wezmie, bo na tam gdzie chce to moze sobie i 5 lat czekac, a ja sobie nie zycze z nim mieszkac przez nastepne iles lat. Poza tym rozwod tuz tuz, jak on to sobie wyobraza, mieszkac razem po rozwodzie?! W zyciu. Poprostu jest mu za dobrze i za wygodnie. No i teraz nagle zaczyna sobie zdawac sprawe, ze ja sobie jaj nie robie. Myslal, ze wymiekne. Jak zwykle nie ma pojecia z kim ma do czynienia. Ale to osobna bajka. Jesli to mieszkanie jest ok od srodka to wystawiam mu pudla z jego zakurzonymi gratami i tyle. Adios. A nastepnie zaczynam remont i urzadzam swoje gnizadko tak jak ja tego chce. Jesli wezmie to aktualnie oferowane lokum, a ja juz dopilnuje zeby wzial, to poprostu bede potrzebowala jakis tydzien na uczczenie tego.
Syn doskonale wie co sie dzieje i o co chodzi i poki co, nie ma problemu, rozumie i jest spokojny, taki jak zwykle. I tez nie moze sie doczekac az odzyska swoj pokoj, bo aktualnie spi w nim tata. A syn ze mna. No tak byc tez nie moze.

Acha, no i uzgodnilismy takze, ze samochod zostaje ze mna, bo bez niego nie moge pracowac, a jak nie moge pracowac, to syn bedzie zyl w biedzie i o zajeciach pozaszkolnych moze zapomniec. B nie jest moze idealnym ojcem (kto jest?), ale syna kocha i rozumie ze jego dobro zalezy od mojego dobra. B nie potrzebuje samochodu do pracy w zwiazku z tym stwierdzilsmy, ze kupi sobie rower, ktorym tez moze dojezdzac do pracy jesli mu sie nie chce tluc autobusem. Da mu to jakas niezaleznosc, a jak bedzie chcial wziasc syna na wycieczke samochodem to prosze bardzo, nie mam nic przeciwko. Tym bardziej, ze pozyczka na samochod jest na jego nazwisko i zobowiazal sie to nadal splacac, a ja place za paliwo, ubezpiecznie, podatek, przeglady i naprawy. Ile place to nie musi wiedziec, hehehe, i tak sie tym nigdy nie interesowal wiec jego strata. Wyszlo to od niego i bylabym glupia gdybym odmowila, ale jesli tylko bedzie podskakiwal to sama sobie to splace. Nie potrzebuje jego laski. Rower zamowiony, do odbioru w sobote. W koncu, bo historia rowerowa tez jest na dlugi zimowy wieczor. Wogole wszelkie historie z B w roli glownej nie sa krotkie. U niego nie ma czegos takiego jak szybko zalatwiona sprawa. Nie w jego swiecie.

Pewnie ciekawi jestescie czy mam darmowe naprawy? Niezupelnie, nie jest ze mna az tak zle. Za pierwsza naprawe, gdy juz randkowalismy (lusterko strzaskane przez genialnego meza), zaplacilam w 100%, normalna stawka. Nie przyjmowalam nic innego do wiadomosci. D tez nie nalegal, bo wyszloby na to, ze place w naturze. Dosc zakrecona sytuacja. Potem jednak D doszedl do wniosku, ze on nie potrafi tak sciagac ze mnie kasy jak z normalnego klienta (bo juz nie jestem 'normalnym' klientem). Za serwisowanie chcial jakas minimalna stawke, ale dalam mu wiecej, a za naprawy w sumie jeszcze nie wiem, bo nie bylo nic do naprawy odkad mam nowszy samochod. Ale mowil, ze zaplace tylko za czesci. Fakt, byla zmiana opon i chcial tylko kase za opony, ale tez zaplacilam mu wiecej. W razie napraw bede nalegac by placic wiecej niz tylko za czesci, ale pewnie nie bedzie chcial o tym slyszec. Ale zawsze spotykamy sie gdzies tam posrodku. Wilk syty owca cala.

My wogole mamy stala cene na praktycznie wszystko co dla siebie robimy. Wynosi ona milion pocalunkow. Taka cene mu podalam po raz pierwszy gdy cos mu tam kupilam przy okazji, nie pamietam co to bylo, i tak zostalo. Np. dolewka oleju silnikowego kosztuje mnie milion buziakow. Jakies krople na przeziebienie mu kupilam i naleznosc tez wyniosla million buziakow.  Normalnie usta puchna. Od paru dni zastanawia sie czy kupic sobie rower. Na ostatniej wycieczce zorganizowalam wypozyczenie rowerow i urzadzilismy sobie przejazdzke i mial mega rogala. Ma okazje kupic niezly model na 50 funa od jednego ze swoich klientow. Dzis gadalismy o tym przez telefon:
- Tak sie zastanawiam, kupic, nie kupic? Bede mial czas by na nim jezdzic? I gdzie? Bede musial go zapakowac do samochodu i pojechac gdzies na przejazdzke. - zastanawial sie.
- Zawsze to jakas wymowka by sie wyrwac z domu. Potem ja kupie jakis dla siebie, zapakujemy na twoja pake i w dluga... - smialismy sie - Zawsze mozesz sobie w weekend pojezdzic. Albo po pracy, po okolicy. Zrelaksowac sie. No nie wiem, jak uwazasz, 50 funa nie majatek, rowery tanie nie sa wiec jest okazja.
- No wlasnie, facet mowil, ze dal 400 funa za niego i nie uzywal zbyt wiele.
- No to musi byc jakis porzadny, dobra oferta.
- Mowilem jej (zonie) o tym, powiedziala, ze sie pewnie zabije i ze przeciez nie jezdzilem na rowerze wieki cale. - usmialismy sie, bo przeciez jezdzilismy 2 tygodnie temu. - Powiedzialem 'A skad wiesz, moze dam sobie rade?'.
- Typowe, nie? Sama dupy nie ruszy, ale ciebie bedzie zniechecac i bedzie na 'nie'.
- Powiedziala, ze bede glupio wygladal.
- Tak, wiec wszyscy rowerzysci glupio wygladaja? A ona wyglada mega madrze w rozmiarze XXXXXXL, siedzac na kanapie caly dzien i zyjac zyciem fejsa i jedzac czipsy. Myslicielka sie znalazla. - bo jego zona nalezy do tych 'wiekszych', delikatnie mowiac.
- No wlasnie, otoz to. Ech... szkoda gadac. - przyznal D - Tak wiec mysle, bede uzywal tego roweru czy nie.
- Sluchaj, mam propozycje. Ja tam mysle, ze nie ma szkody w zakupie i sprobowaniu. Jest okazja, kup, pojedziesz pare razy i zobaczysz. Jak ci sie spodoba to ok, jak nie, albo jak ci sie znudzi, dasz znac, ja go od ciebie odkupie za 50 funa i bede miala dla siebie. Co ty na to?
- Ok, decyzja podjeta, kupuje. Skonczylem sie zastanawiac. Ale nie ma tak, taki biznes to nie biznes. Ten rower bedzie cie kosztowal znacznie wiecej niz milion buziakow.
- D, prosze cie, buziaki buziakami, ja ci dam 50 funa jak bedziesz mial go dosc i potem mozemy sie calowac. Nie denerwuj mnie.
- Dobra, dobra, uzgodnimy to pozniej.
- Wlasnie, nie bardzo jest co uzganiac. Po pierwsze, ty go wyprobuj, moze sie okazac, ze ci sie spodoba.

Tak to ubijamy interesy. Konczy sie na tym, ze sie zastanawiamy kto komu jest winien milion buziakow.

Dam znac co i jak.

Czarna Kawa

A co bedzie jak sie okaze, ze nie moge zyc bez ciebie?

Okazalo sie, ze pytanie D: 'A co bedzie jak sie okaze, ze nie moge zyc bez ciebie?' stalo sie rzeczywistoscia. Oboje nie moglismy zyc bez siebie. Zaczelismy sie zastanawiac czy zycie razem jest realne. Bede jeszcze pewnie o tym pisac, ale okazalo sie, ze nie za bardzo. Oczywiscie, nigdy nic nie wiadomo, nie wiadomo co sie czai za rogiem, nigdy nie mow nigdy, ale jedno jest pewne - nie jest to proste.
Nigdy nie myslalam, ze tak sie zwiazemy, ze bedziemy praktycznie nierozlaczni. W ciagu paru tygodni bylismy mocniej ze soba zwiazani niz ze wspolmalzonkami przez lata. Ok, mozecie powiedziec, ze pewnie nie znalismy sie az tak dobrze, nie mieszkalismy razem, nie mielismy okazji doprowadzic siebie nawzajem do szewskiej pasji. Czy aby na pewno? Wierze i wiem na 100%, ze jesli sie trafi na te wlasciwa osobe - nie ma watpliwosci. Nie musialam dokladnie poznawac D by wiedziec co w jego duszy gra. Ja to poprostu czulam, wiedzialam bez dowiadywania sie. Wystarczylo posluchac tego co mi serce lub dusza o nim mowily. Musialo istniec jakies 'polaczenie', o ktorym nie wiedzialam. Odkrywalam przed nim rzeczy o nim samym, o ktorych sam nie wiedzial (a ktore ja widzialam) lub o ktorych zapomnial. Podobnie bylo ze mna. D powodowal, ze moglam w koncu poczuc, ze zyje, rozlozyc skrzydla i byc soba. Gdybym miala uzyc metafory, to czulam sie jak ten labedz przez lata zaplatany w siec, myslacy, ze tak to juz jest, tak ma byc, ze nie wolno tych skrzydel rozkladac zbyt szeroko, bo to przeszkadza innym, a tu nagle pojawil sie D, ktory nawet nie musial tej sieci sciagac. Sprawil, ze poprostu zniknela, a ja odkrylam, ze rozkladanie skrzydel, machanie nimi i latanie jest ok, ze jednak istnieje ktos, komu nie tylko to nie przeszkadza, ale tez to uwielbia i nie moze wyjsc z podziwu i malo tego, chce sie przylaczyc i poczuc to samo. Oboje zylismy przez lata w ramkach ograniczen wyznaczonych przez wspolmalzonkow nie wiedzac nawet jak to sie stalo i co sie stalo. Tego nie mozna, tamtego nie mozna, to jest szalenstwem, tamto glupota, nie mozesz tak zrobic, nie mozesz tak mowic, no do kurwy nedzy!!! Dobrze, ze oddychac moge. A przepraszam, nawet to nie, bo jak sobie przy mezu wzielam glebszy oddech i westchnelam celem rozluznienia to bylo: 'Co tak wzdychasz, stekasz? Cos nie tak? Cos ci sie nie podoba?' Ja pierdole... Sorry za slownictwo, ale obawiam sie, ze jak do bede wracac do mojego malzenstwa to nie obedzie sie bez paru krotkich slow wyrazajacych wszystko. Ale teraz ujme wezlowato, ze zdalismy sobie sprawe, ze zyjemy w klatkach, wyciagani tylko wtedy jak trzeba cos zrobic. Nasi wspolmalzonkowie nigdy nie byli zainteresowani tym kim jestesmy, co nam w duszy gra. Pol biedy gdyby nas zostawili w spokoju i pozwolili sie realizowac, cieszyc zyciem, ale nie, postawili sobie za cel by przeszkadzac i byc kula u nogi i kwestionowac kazdy krok. Powoli i stopniowo dalismy sie zaszufladkowac, wlozyc w ramki zgodnie z ich wyobrazeniami zapominajac przy tym o sobie, poswiecajac sie, wrecz rezygnujac z siebie, wlasnego ja w imie bycia razem, w desperacji poszukujac milosci i robiac co sie da by zaistniala i majac ciagle nadzieje, ze tak sie stanie. I nie chodzi tu tylko o rezygnacji z jakichs pasji, hobby (to udalo nam sie wywalczyc), ale zwykle codzienne rzeczy. A tu nagle okazalo sie, ze jest ktos kto uwielbia nasze ja, kto przestepuje z nogi na noge z niecierpliwoscia aby dowiedziec sie jeszcze wiecej na nasz temat, kto chce nas znac na wylot, kto podziwia nas i akceptuje takimi jakimi jestesmy. Ktos przy kim mozemy byc soba bez obaw, ze zostaniemy skrytykowani lub przeciagnieci przez interogacje.

Jak widac, D bral pod uwage niebezpieczenstwo zbyt mocnego zwiazania sie lecz oboje myslelismy, ze to czysta teoria i abstrakt. Ok, zadne z nas nie chcialo by byl to tylko seks, ale jakies tam lepsze poznanie sie nie gwarantuje zakochania. Wrecz przeciwnie, zawsze istniala mozliwosc, ze jak go lepiej poznam to tak jak cala reszta, moze okazac sie kolejnym dupkiem. Albo on odkryje, ze nie ma nudniejszej kobiety pod sloncem niz ja. Wiecie jak doszlo do tego, ze ta teoria weszla w zycie? Oboje sie nie docenialismy. On myslal, ze jest nikim, zwyklym szarakiem, ktory nie ma nic do zaoferowania, przekonanym przez swa zone, ze jest dupkiem, glupkiem i nudziarzem, a ja bylam przekonana, ze jestem szara mysza, a to co mam do zaoferowania jest nikomu niepotrzebne i o dupe roztrzasc. Ku naszemu totalnemu zaskoczeniu okazalo sie, ze to co oferujemy sobie nawzajem jest dokladnie tym czego kazde z nas szukalo i pragnelo, ale oczekiwania te juz dawno wlozylismy miedzy bajki i zapomnieli o nich.

Powoli i stopniowo zaczynalo do nas docierac kim jestesmy i jak wazne jest to by sie tego trzymac. Jesli sie to komus nie podoba, trudno, nalezy sie rozejsc, a nie rezygnowac z siebie.
Ja to odkrylam I w koncu nastapil moment, w ktorym stracilam cierpliwosc do B i nie bylo powrotu. Tak juz mam, jestem cierpliwa i wyrozumiala do czasu. Gdy granica mojej cierpliwosci jest przekroczona, nie ma powrotu. W tym przypadku jest rozwod. D tez tak ma, jest mega cierpliwym facetem w stosunku do innych, ale jak juz ta cierpliwosc sie wyczerpie to kamien na kamieniu nie zostanie. Jeszcze jakas cierpliwosc mu pozostala i pare spraw, ktore go powstrzymuja od eksplozji. Ale jest tykajaca bomba zegarowa, a jego zona sie ta bomba bawi. Pewnego dnia sie pomyli...

Po raz pierwszy kochalismy sie jakis czas po pierwszym calodniowym wypadzie, pewnie jakies 3 miesiace od pierwszego spotkania. Zwlekalismy z wielkim trudem, ale chcielismy czekac. D chyba bardziej niz ja. Poprostu chcielismy aby bylo wyjatkowo i aby napiecie naroslo. I jak pragne podskoczyc, dobrze zrobilismy. Nie da sie ujac slowami tego co doswiadczylismy. Dosc powiedziec, ze nasz pierwszy raz byl inny niz normy przewiduja, bo ja sie rozkleilam (czulam, ze tak bedzie), a on nie wiedzial co sie stalo. Ogrom milosci i uczuc byl czyms wiecej niz moglam tak poprostu przyjac na klate. Nigdy czegos takiego nie przezylam. Za jakis czas byla zmiana rol. Te same uczucia i emocje zawladnely D i to on sie rozkleil. Ale tym razem wiedzialam dlaczego i nic nie musial mowic. A on zrozumial dlaczego ja sie rozkleilam.

Jak sie potem wielokrotnie okazalo, czesto gesto slowa sa zbedne, a przytulenie jest jedynym ratunkiem.

Czarna Kawa

sobota, 13 sierpnia 2016

Milosc, byki i tygrysy

Oboje nie moglismy sie doczekac kazdego spotkania, oboje stawalismy na rzesach by sie spotkac. Pisalismy smsy od rana do wieczora, az do zakonczenia jego pracy. Pare dni po pierwszej randce uznal, ze pora zorganizowac sobie osobny telefon, tak by zona czasem kiedys nie przegladnela wykazu polaczen, bo sprawa by sie rypla. Osobny telefon 'na karte' wykluczal taka mozliwosc. Wystarczylo go tylko odpowienio ukrywac. Ja nie musialam sie uciekac do takich wybiegow, bo maz, co jak co, ale nigdy nie przegladal mojego telefonu. Poza tym w moim przypadku, byloby mi trudniej ukrywac osobny telefon. Potem doszly smsy nocne az do pory snu. Sytuacje domowe nam na to pozwalaly. Zadne z nas nie spedzalo wieczoru i nocy jak normalne malzenstwo. Nasze malzenstwa nie byly normalne. Ale to, jak sie do siebie zblizylismy przeszlo wszelkie pojecie. Uwielbialismy spedzac czas ze soba, nigdy nie bylo nudy, zawsze tysiac spraw do omowienia i tysiac pocalunkow do wykonania. Sila rzeczy, po pewnym czasie, chyba po pierwszym calodniowym wypadzie, czyli po 2 miesiacach, zaczelismy dzielic sie naszymi historiami malzenskimi. Na poczatku z oporami, zadne z nas nie bardzo chcialo o tym gadac, mieszac tego z 'nami'. Ale bylo to nie do unikniecia, sytuacje w domu odbijaly sie na naszych nastrojach i koniec koncow trzeba bylo zaczac mowic o tym jak jest. Zwiazalismy sie na tyle, ze nie dalo sie tak poprostu tego przemilczec. Opowiadalismy sobie nawzajem o swych sytuacjach i oboje sie wkurwialismy na te sytuacje, siebie i wspolmalzonkow. Bylo to pomocne, bo motywowalo to jakichs tam zmian i dzialalo terapeutycznie. Ani ja ani on nigdy sie nikomu nie zalilismy i nagle odkrylismy, ze czasem fajnie jest to wszystko z siebie wyrzucic i byc wysluchanym i zrozumianym. Kiedy tylko byla potrzeba rozmawialismy tak by sobie nawzajem ulzyc. Lecz wiekszosc czasu spedzalismy tylko ze soba, nie mieszajac osob trzecich.

Jak wspomnialam, jakies 2 miesiace po pierwszej randce udalo nam sie wyrwac na calodniowa randke. Pojechalismy na piekne lono natury z zamiarem opowiedzenia sobie swych historii zyciowych. Nie moglismy spac z podekscytowania. Wszelkie tego typu informacje zachowalismy na ten dzien wiec napiecie narastalo. Tak sie tez stalo. Pojechalismy i caly dzien przegadalismy opowiadajac o sobie i zamieniajac sie w sluch. Juz na tym etapie ufalismy sobie calkowicie, jakbysmy znali sie od wiekow. Moglismy powiedziec sobie wszystko i tak tez zrobilismy. Prawie wszystko, tyle na ile nam starczylo czasu, reszta byla dopowiadana pozniej. Emocje byly nieziemskie. Okazalo sie, ze mozemy byc jeszcze blizej siebie niz do tej pory. D stwierdzil potem, ze to chyba po tym pierwszym dniu, przepelnionym emocjami i romantyzmem, zaczal czuc, ze juz nie ma odwrotu. Zaczal sie zastanawiac kim ja jestem i co ja z nim zrobilam. 'Czarownica czy co?' - glosno myslal. Wczesniej nie bylo odwrotu, bo tak bardzo chcielismy sie poznac, ze nie dalo sie oprzec tej potrzebie, potem nie bylo odwrotu, bo sie lepiej poznalismy.
Chyba na drugi dzien gdy znow sie spotkalismy w warsztacie, D wyznal mi, ze mnie kocha. Sam nie wiedzial co sie dzieje. 'Czy mozna kochac prawdziwie po 8 tygodniach?' - pytal. Stwierdzilam, ze mozna i po tygodniu, zalezy na kogo sie trafi i czy sobie na to pozwolimy. My sobie pozwolilismy i stalo sie. Takze wyznalam mu milosc. Czulam, ze mnie kocha, wszystko na to wskazywalo, ale jakos chyba nie chcialam w to uwierzyc. Wiedzialam, ze lepiej by bylo gdyby do tego nie doszlo. Ale uczuc nie da sie kontrolowac, sterowac nimi. Sa i juz. Nie mamy nic do gadania. Bylam w lekkim szoku gdy D wyznal, ze mnie kocha. Tylko dlatego, ze nie chcialo mi sie wierzyc, ze taki facet jak D moze mnie pokochac. Co on we mnie widzi? Lecz bylam w siodmym niebie. Kochalismy sie prawdziwie i tak poprostu, za to jakimi jestesmy.

Wiecie co sie dzieje jak sie wezmie byka za rogi? Lepiej nie puszczac. Podobnie, w walce z tygrysem najlepiej go chwycic z calych sil za ogon i tez lepiej nie puszczac. Bylismy dla siebie nawzajem tymi bykami lub tygrysami. Musielismy sie trzymac nawzajem, bo gdyby ktores z nas puscilo, byk by stratowal i rozdarl rogami, a tygrys pozarl. Gdyby wtedy ktores z nas postanowilo 'puscic' i te relacje zakonczyc, bo zrobilo sie groznie, oboje bylibysmy rozdarci na strzepy jak po ataku byka lub tygrysa. Z ta roznica, ze gorzej, bo od srodka. Lub, ujmujac inaczej, dopoki sie trzymalismy wszystko bylo w porzadku. Gdyby ktores z nas puscilo ten ogon lub rogi, byc moze nastapila by zamiana z lagodnej bestii w bestie zaciekla i zadna krwi. Potem okazalo sie, ze nawet to trzymanie za rogi lub ogon wymaga niezlej gimnastyki i nie jest proste. Bo nawet bycie razem nie jest bezbolesne.
Tak to jest  jak spotkaja sie dwa byki lub tygrysy.

Czarna Kawa

wtorek, 9 sierpnia 2016

Pierwsza randka

Tak jak wspomnialam, nie sadzilam, ze bede miala mozliwosc spotkania sie z nim w nadchodzacym tygodniu. Gdzies tam byc moze znalazlabym jakies 20min, pol godziny, ale coz to jest, zdecydowanie wolalam poczekac i spedzic z nim wiecej czasu. Szczescie sie jednak usmiechnelo, czesc pracy mi odpadla i moglam sie spotkac z D w czwartek, rowno w tydzien po naszych pierwszych pocalunkach. Wykonalam jakas robote rano i stwierdzilam, ze czas sie dezwac i zadzwonic. Dzwonie wiec, czekam pare sygnalow, myslalam, ze nie odbierze, ale odebral i przedstawil sie swoja zwyczajowa nazwa warsztatu. 'Taaaa...' - pomyslalam sobie - 'nie ze mna te numery.'
- Czesc przstojniaku, co slychac?
Chwilka ciszy i uslyszalam jak sie smieje do telefonu.
- U mnie dobrze, co u ciebie?
- A w porzadku, dziekuje. Popracowalam dzis rano i w koncu mam chwile wolna wiec postanowilam sie odezwac.
- Bardzo sie ciesze, myslalem juz, ze sie nie odezwiesz.
- Wiem, troszke to trwalo, mialam nawal pracy i nie chcialam sie kontaktowac tak tylko na chwile. Wolalam miec wiecej czasu dla ciebie.
- Nie szkodzi, w koncu 'cie mam'. - zasmial sie.
- No, na to wyglada.
- Jak wygladasz z czasem? Kiedy moge liczyc na jakies spotkanie?
- Skonczylam prace na dzis, jesli chcesz to mozemy sie dzisiaj spotkac.
- O, to super, jak najbardziej. O ktorej?
- Zalezy jak ci pasuje, ja mam juz wolne, a wiem, ze ty mozesz miec jeszcze jakies naprawy do wykonania wiec ty wyznacz czas.
- Nie mam nawalu, pozwol, ze tylko pare rzeczy tu dokoncze, mam kilka telefonow do wykonania na szybko i mozemy sie spotakc za godzine?
- Nie ma sprawy, pasuje.
- Gdzie chcesz sie spotkac?
- Jak uwazasz, mozemy sie umowic w jakims ustronnym miejscu albo moge podjechac do ciebie.
- Tak na szybko... nie przychodzi mi do glowy zadne ustronne miejsce. Jesli chcesz i nie masz nic przeciwko to jak najbardziej mozemy sie spotkac u mnie.
- Tez nie umiem teraz wymyslec ustronnego miejsca. Nie ma ich tu wiele. Ok, przyjade do ciebie.
- Ok, podjedz tak jak zwykle, jakbys miala cos do zalatwienia z samochodem, a ja bede czekal. Upewnie sie, zeby nikogo nie bylo, a w razie komplikacji, posle smsa. Moge jakby co?
- Tak, jasne, pisz w razie jakichs zmian w planach.
- Dobra, to jestesmy umowieni. Nie moge sie doczekac.
- Ja tez, to do zobaczenia za godzine.
- Narazie!
- Narka!

Za godzine podjechalam pod warsztat cala podekscytowana i nieco stremowana. W koncu to pierwsza wlasciwa randka z D. Ciekawe jak to bedzie. Grunt to byc soba. Zaparkowalam i podeszlam pod drzwi warsztatu. D otworzyl je przede mna z szerokim usmiechem. Weszlam i zamknal drzwi za mna na klucz.
- Ale sie ciesze, ze cie widze! - oznajmil i padlismy sobie w ramiona jakbysmy sie znali od dawna.
- Tez sie ciesze, w koncu sie udalo. - gdybym miala wieksze uszy to bym nimi klaskala.
Musielismy sie chwile poprzytulac i wycalowac. Potem D zaproponowal wygodne rozgoszczenie sie w tyle jakiegos Jaguara.
- No ladnie - mowie - ciekawe co by wlasciciel na to powiedzial.
- Och, mysle, ze nic takiego, to samochod pewnej babci, znam ja wieki cale. Charakterna pani.
- Ja mysle, niezla babcia z Jaguarem.
- Ten akurat to kupa zlomu...
- Acha... - poruszylam palcem odstajaca uszczelke przy szybie - faktycznie rozlatuje sie.
- No, cos w tym stylu. I drzwi sie zacinaja.
- Rozumiem, ze masz je naprawic?
- Miedzy innymi. Ale my tu o takich tam...
- No wlasnie... - przyznalam i ku jego zachwycie, usiadlam okrakiem na jego kolanach.
- O moj Boze...
- O co chodzi? Za ciezka jestem? Powiedz jak cie zaczne zgniatac.
- Nigdy tego nie powiem. Zastanawiam sie gdzie sie to wszystko miesci w tak cieniutkiej talii.
- Nie wiem, tez sie zastanawiam. Ale nigdy nie mow nigdy. - smialismy sie.
- Zastanawialem sie czy tak usiadziesz.
- Spelnilo sie.
- Wogole, musze powiedziec, ze nie moge wyjsc z podziwu. To co zrobilas bylo mega odwazne, nigdy bym sie na cos takiego nie odwazyl. Wierzyc mi sie nie chce, ze mnie to spotkalo.
- A jednak, widzisz, nigdy nie wiadomo co lub kto sie czai za zakretem.
- Przekonalem sie o tym na wlasnej skorze. I nie nabralas sie na to jak odebralem telefon.
- Nie, pomyslalam tylko, ze sobie jaja robisz, bo masz mnie w telefonie. Moglam utrzymac formalny ton i powiedziec, ze samochod nawalil, umowic sie na naprawe i pozegnac...
- Haha... zalamalbym sie. Tak na prawde, skakalem tu pod sufit jak zobaczylem twoje imie na wyswietlaczu. Myslalem ze skarpet wyskocze. Jest! Jest! Dzwoni!
- Hahaha! I zachowales zimna krew.
- Probowalem. Nie bylo latwo.
- A ja absolutnie nie moge uwierzyc, ze jestem tutaj, z Toba, ze tak to sie potoczylo. Kosmos jakis. Czuje jakby byl to jakis nierealny sen.

Gadalismy i przytulalismy sie i calowali na przemian. Bylo cudownie, romantycznie. Potem zeszlam mu z kolan by odpoczal, ale odpoczynek trwal moze minute i zaraz prosil bym wrocila na miejsce.
Nie pamietam juz o czym rozmawialismy, o wielu rzeczach na raz. Miedzy innymi wyszlo na to, ze jest miedzy nami 20 lat roznicy. Wiedzialam, ze D jest duzo starszy, ale nie sadzialam, ze 20 lat. Wyglada mlodziej. Zachowuje sie jeszcze mlodziej :) Pytal, czy mi to przeszkadza, ale nie mialo to dla mnie najmniejszego znaczenia. Przyznal na poczatku, ze czuje sie troche dziwnie z o tyle mlodsza kobieta, ale szybko tez sie przekonal, ze jesli juz to czuje sie ze mna jak 20latek i nie tylko.

Potem ustalilismy kiedy jest bezpiecznie pisac smsy, a kiedy nie. Myslalam, ze bedzie mozliwosc spotkan raz na jakis czas, moze raz na tydzien, dwa. Ale D chcial juz na drugi dzien. Musialam znalesc troche czasu w przerwach w pracy. Na szczescie mialam taka mozliwosc i bardzo chetnie przystalam na spotkanie. Wyszlo na to, ze spotykalismy sie praktycznie codziennie. Nie moglam uwierzyc, ze D tego chce. Na poczatku przyjezdzalam do niego, ale potem stwierdzilismy, ze jest to zbyt ryzykowne i zaczelismy sie spotykac w kilku ustalonych miejscach, zalezy jak nam pasowalo. Do warsztatu przychodzilam raz na tydzien, parkujac samochod gdzie indziej. Dla chcacego nie bylo nic trudnego. Po jakims czasie nawet to nam nie starczalo, chcielismy wiecej. Doszlo do tego, ze prawie codziennie znajdywalismy czas by zjesc razem lunch. Opracowalismy plan przemycania mnie w jego samochodzie do warsztatu i tam moglismy bezpiecznie spedzic czas. Jesli myslicie, ze bzykalismy sie od razu i przy kazdej okazji to sie mylicie :) Sprawy potoczyly sie zupelnie inaczej. Gdyby ktos wtedy mi powiedzial co bedzie dalej stwierdzilabym, ze postradal zmysly.

Czarna Kawa

niedziela, 7 sierpnia 2016

Mysli i wrazenia po...

Trudno opisac jakie emocje i uczucia mna targaly po tym wszystkim. Od euforii i szczescia po strach i martwienie sie co to bedzie. Dluuuuugo nie moglam uwierzyc, ze to zrobilam i, ze jednak cos z tego wyszlo. Na tamtym etapie oczywiscie nie mialam zadnej pewnosci co z tego bedzie. Stwierdzilam, ze trzeba poczekac, zobaczyc, czas pokarze. Poki co, ustalilismy, ze chcemy sie poznac i tyle. W gruncie rzeczy nie mialam nawet pewnosci co do tego czy faktycznie D bedzie chcial sie ze mna jeszcze spotkac. Moze przemysli i zmieni zdanie? Powie, ze jednak nie, ze to bez sensu? Kto to wie? Ma pelne prawo zmienic zdanie w kazdej chwili.
Postanowilam dac jemu i sobie troche czasu na przetrawienie tego co sie stalo. Dajmy na to, pare dni. Tak jak wspomnialam, nastapil dlugi weekend, a potem mialam nawal roboty. Nie wygladalo na to, ze bede mogla sie z nim spotkac w nastepnym tygodniu. Nie chcialam i balam sie tez troche pisac mu smsy i dzwonic, bo balam sie, ze ktos, np. jego zona, zauwazy i bedzie jajo. Nie wiedzialam, bo nie ustalilismy w ferworze emocji, kiedy jest bezpiecznie smsowac, a kiedy nie. Poza tym, stwierdzilam, ze dam mu troche spokoju, nie chcialam byc nachalna. No i jesli by bardzo chcial to sam mogl do mnie smsa zapodac. Ale tez tego nie zrobil, z tych samych powodow.
Zdecydowanie czulam sie przeszczesliwa, moje marzenie sie spelnilo i wogole pokonalam swoje leki, strachy, poczulam sie w koncu jak kobieta. Tego tez bardzo potrzebowalam.

Kiedys bylo dla mnie nie do pomyslenia by kogos zdradzic, a tym bardziej meza. Bylam w przeszlosci w kilku zwiazkach i nigdy nikogo nie zdradzilam. Nigdy nawet nie czulam najmniejszego pozadania wobec kogos innego niz facet, z ktorym bylam. Nawet jesli juz mialam tego faceta powyzej dziurek w nosie. Nigdy w zyciu nie bralam pod uwage zdrady. A teraz... zaczelam sie zastanawiac co sie stalo. Po pierwsze, myslalam, ze jak juz cos sie stanie z D to bede czula sie podle, bede miala wyrzuty sumienia albo, ze od razu bedzie widac po mnie co zrobilam. Ku mojemu zaskoczeniu, praktycznie nic z tych rzeczy nie mialo miejsca. Czy czulam sie podle? Nie, wogole, czulam sie wspaniale. Owszem, pomyslalam, ze to troche nie fair wobec B, ale ani nie bylam w stanie sie powstrzymac ani tez powiedziec B co sie dzieje, z bardzo wielu powodow.
Czy mialam wyrzuty sumienia? Minimalne i szybko minely. Czy bylo cos po mnie widac? Nie wiem. Liczylo sie to, ze B sie nie zorientowal. Gdyby byl zainteresowany tym by kochac swoja zone to moze by cos wyczul. A tak, w gruncie rzeczy, po 7 latach bycia razem, za slabo mnie znal by cos zauwazyc. Dlaczego? Bo nigdy tak naprawde nie chcial mnie poznac.
Co sie stalo? Nic kosmicznego, poprostu mniej lub bardziej swiadomie szukalam milosci, chcialam kochac i byc kochana. Nic w tym zdroznego i dziwnego. Mialam wiele okazji by 'zarwac' jakiegos faceta i to takiego na poziomie, ale zaden nie zrobil na mnie wystarczajacego wrazenia i nie szukalam nikogo na sile i nie zamierzalam zdradzac B. Natomiast D spowodowal, ze cos sie zaczelo ze mna dziac, piorun we mnie trzasnal czy tego chcialam czy nie. Nie bylo to tak, ze zdeycydowalam pewnego dnia: 'kogo by tu wybrac... a, wezme i zaurocze sie w D'. Nie przyszlo mi do glowy to by sie z kims zapoznac, bo mi nie wychodzi malzenstwo z B. Mialam w nosie wszelkie tego typu znajomosci. Dlatego tez pomimo roznych okazji do niczego nie doszlo. W przypadku D bylo to silniejsze ode mnie, sercem i dusza czulam sie jakbym znala tego faceta na wylot, czulam czego pragnie, czego chce i wiedzialam, ze moge mu to dac. Natomiast gdy sluchalam umyslu bylam pelna watpliwosci czy aby na pewno moge cokolwiek zaoferowac takiemu facetowi jak D. Ale co tam, poczekamy, zobaczymy.

Mialam gdzies wszelkie skrupuly. Bardzo chcialam poznac D i czulam, ze jest to ktos niezwykly. Przynajmniej jak dla mnie. Zastanawialam sie czy ma kogos takiego jak ja. Teoretycznie, gdyby mial jakas kochanke to chyba nie chcialby sie ze mna widywac... teoretycznie, ale kto go tam wie. Moje odczucia, a rzeczywistosc moga byc bardzo rozne. Sam fakt, ze chce sie ze mna umowic swiadczy o tym, ze do zony wiele nie czuje. A jesli tak jest to jakim cudem nie ma nikogo? Taki facet jak D?! Niepojete. A moze sie okaze, ze wbrew moim przeczuciom, D jest do kitu? Nieeee... nie pasowalo mi to do niego.
Nie moglam sie doczekac spotkania z nim.

Czarna Kawa

sobota, 6 sierpnia 2016

Tytulem wstepu

Witam Cie,
Ciesze sie, ze tu zagladasz. Z gory przepraszam za brak polskich trzcionek, mam nadzieje, ze Cie to nie zniecheci.
Jest to moj pierwszy blog wiec moze nie byc od razu idealny. Bede go stopniowo udoskonalac.
W nastepnym wpisie wyjasnie mniej wiecej co mnie sklonilo do utworzenia tego bloga. Jest sporo do pisania wiec zajmie mi to troche czasu. Jesli masz ochote dowiedziec sie o co chodzi to zapraszam do odwiedzania, mam zamiar tu pisac dosc czesto.

Komentarze i uwagi mile widziane.

Pozdrawiam i milego czytania.

Czarna Kawa

środa, 3 sierpnia 2016

Byka za rogi

(Bede uzywac litery A jako swojego imienia).
Nadszedl czwartek. Praktycznie wogole nie spalam. Czulam i wiedzialam, ze to bedzie TEN dzien. To dzis sie wszystko rozegra. 'No, moj drogi D, nadciaga kataklizm tylko Ty jeszcze o tym nie wiesz.' - pomyslalam szykujac sie rano do wyjscia. Byl piekny sloneczny choc dosc chlodny dzien. Przyodzialam seksowna bielizne, ponczochy (nigdy nic nie wiadomo), wbilam sie w  obcisla sukienke, zakiet i obcasy. Naturalny makijaz, zero cieni do powiek (jakos sie z nimi nie dogaduje), jedynie tusz jest moim przyjacielem. Szminka tez jakos tak tylko czasem wpada i zaraz wypada.
Znow mam robote z samego rana i trzeba tam jechac ponad godzine. A potem ponad godzine by wrocic. Oszacowalam, ze jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem, bede z powrotem po 11 rano. Idealnie, bo o godz. 12 D idzie na lunch i zamyka biznes na godzine. A po 1 znow mam robote i znow nie dam rady go odwiedzic. Jedyna szansa miedzy 11 a 12. Cienki przedzial, ale jak bede na czas to jest nadzieja.
Plan A jest taki, ze podjezdzam pod warsztat, wchodze i mowie co mam mowic. A co jesli akurat jakis klient tam bedzie? Nie bedzie juz innej mozliwosci, glupio byloby tak poprostu wyjsc bez slowa. Wtedy wejdzie w zastosowanie plan B, czyli poprosze D by poszedl ze mna do samochodu, bo cos skrzypi i piszczy. A tam juz powiem co mam powiedziec.
Jade najpierw do pracy, rozmyslam po drodze jak to bedzie, ale luz, nie stresuje sie. Robota wykonana zgodnie z planem, mieszcze sie w czasie, ale musze sie pospieszyc by zdazyc przed jego lunchem. Grzeje wiec nieco szybciej niz ustawa przewiduje (delikatnie mowiac), m.in. po to by nie miec czasu na negatywne myslenie i zmiane zdania. Nie moge sie juz wycofac, nie zdzierze nastepnego tygodnia niepewnosci i zbierania sie na odwage. Nie ma mozliwosci odwrotu, drzwi zamkniete na amen. Tylko naprzod. Muza na full by zagluszyc to co zbedne i lykam mile za mila, jestem coraz blizej, co chwile sprawdzam czas. Uda sie jesli nie utkne w jakims korku. Nie jest to godzina szczytu wiec powinno byc ok. Po drodze wyprzedzam stary samochod, dokladnie taki sam jaki ma D, tylko inny kolor. 'Dobry omen' - mysle sobie - 'choc w tym przypadku wklad do kitu.' - smieje sie do siebie i smigam dalej. Obliczam, ze bede u D ok. 11.20. Wystarczy, zdaze mu powiedziec co chce przed lunchem. Potem moze sobie isc cos zjesc jak da rade. 'Ok Panie D, twoje godziny sa policzone. Albo moje. Sie zobaczy.' - mysle sobie, zdeterminowana na maksa.

Jestem coraz blizej i im blizej tym serce mocniej wali. Jak ustoje na nogach i nie zemdleje to bedzie niezle. Zaczyna mi dech zapierac jak wjezdzam na droge wiodaca prosto do warsztatu. Raz kozie smierc, musze to zrobic. Wejde i powiem co mam powiedziec, nie ma to tamto. Najwyzej mnie wywali z hukiem. Kula mnie to. Zwalniam przed warsztatem, samochodu kolegi nie ma. Wogole cisza, drzwi warsztatu zamkniete, nie widac nikogo. Droga wolna. Jezu, nie ma odwrotu, teraz juz musze. Oby byl w srodku, bo jak go nie bedzie to sie chyba osune przy drzwiach i mnie tam znajdzie jak wroci. Parkuje przed warsztatem. Nie ma czasu do stracenia, teraz musze wyjsc z samochodu. Jak bede w nim siedziec i myslec to sie rozmysle. Trzesac sie zaciagam reczny, gasze silnik. Komorke zostawiam w samochodzie zeby nie zaczela dzwonic w najmniej stosownym momencie. Wychodze, ledwo daje rade wcisanc guzik pilota. Podchodze do drzwi warsztatu na miekkich nogach, szumi mi w glowie, ledwo wiem gdzie jestem. Jak na autopilocie chwytam za klamke, otwieram drzwi, co znaczy, ze jest w srodku. O Boze. Wchodze i widze go siedzacego na podlodze przy jakims samochodzie z rekami pokrytymi czarnym smarem. O Boze... zasycha mi w gebie.

- Czesc! - wykrztusilam z siebie.
- Znow cos nie tak z drazkiem zmiany biegow? - pyta D.
- Nie, z samochodem wszystko ok, to ze mna cos nie tak... - 'Jezus Maria', mysle sobie.
- No nie wiem czy w tym bede mogl pomoc, a co sie dzeje? - pyta jakby nigdy nic.
'Oj, nie masz pojecia jak bardzo moglbys pomoc... Dobra, teraz albo nigdy' - pomyslalam i wzielam gleboki wdech.
- Zastanawiam sie, czy... czy moglbys mnie pocalowac? - 'Ja cie sune, powiedzialam to! Co za ulga! Jakby 5-cio tonowy glaz spadl mi z serca. Stalo sie. Slowo sie rzeklo. A co bedzie dalej, nie wazne. Grunt, ze to powiedzialam.' - nie moglam w to uwierzyc. Zaszumialo mi i zakrecilo mi sie lekko w glowie, pociemnialo przed oczami, ale ustalam.
- Co? Pocalowac?! Nieeee...! - wystrzelil z maksymalnym zdziwieniem.
- Ok, dobra - wbilam oczy w podloge i zrobilo mi sie nieco smutno. Ale ok, nie ma sprawy, nie to nie.
- Pocalowac??? Dlaczego? Za co? - D zrobil mine pt. "A o co chodzi?", a mnie zatkalo z leksza.
'Ze co? Za co? Nie mam pojecia za co. Jak to 'za co'? Potrzebuje na szybko plan C, tego nie przewidzialam. Ja tu na prawde mam do czynienia z kolkiem z grubsza ciosanym. Ok, spoko, dam rade sie wytlumaczyc. Powiedzialam A to powiem B. Trzeba isc za ciosem, byle naprzod.' Znow, gleboki wdech i jak krowie na rowie ....:
- Bo... bo... khem... bo sie w tobie zauroczylam.
D nadal siedzial na tej podlodze, a wygladal jak zdziwiona sowa. Wpatrywal sie we mnie przez chwile bez slowa i w oslupieniu.
- Zauroczylas sie? We mnie?! - jego oczy otworzyly sie jeszcze szerzej.
- Tak.
- No coz... to szkoda... - stwierdzil ze wspolczuciem.
- Ech... No tak... - westchnelam i pomyslalam, ze chyba pora sobie pojsc.
- I chcialas pocalunku?
Zdolalam na to jedynie skinac glowa
- Ale jak to tak? - przygladal mi sie i mozna bylo wrecz uslyszec jak jego szare komorki biegaja w ataku paniki.
- Nie wiem... - zrobilo mi sie wstyd - chyba musze sie udac do lekarza... - zaczelam sie powoli wycofywac do wyjscia gdy D wstal z podlogi. Nadal mi sie przygladal z wielkimi znakami zapytania w oczach.
- Masz racje, to niezbyt dobry pomysl - dodalam.
- No ja mysle! - stwierdzil z pewnoscia w glosie.
Chcialam wyjsc, ale nie umialam. Po pierwsze, nie moglam uwierzyc, ze to tyle, ze nic z tego, przybilo mnie to, a po drugie, czulam sie jakbym wrosla w podloge i miala olowiane nogi, nie umialam sie ruszyc. Stalam tam przez chwile jak kupa nieszczesnej, zalosnej glupoty, nie majac odwagi spojrzec mu w oczy, a on sie na mnie patrzyl i sie przygladal. Milam ochote zapasc sie pod ziemie.
- Nie wiem... - D zastanawial sie glosno i zaczal sie za czyms rozgladac.
- Czego nie wiesz?
- Nie wiem... to takie dziwne jest...
- No, moge sobie wyobrazic.
- We mnie??? Zauroczylas sie we mnie?!
- No tak...
- Ale jak? Dlaczego? Co ja takiego zrobilem?
- Nic, nie wiem jak, poprostu zauroczylam sie i juz. Nie wiem jak to sie stalo... - mowialm coraz ciszej.
- Nie wiem... dziwne, dziwne... nie wiem A, nie sadze... moze ci przejdzie? - mowil krecac sie to tu to tam, szukajac czegos. Stalam tam bez slowa, wodzac za nim wzrokiem, nie bardzo wiedzialam co mam z soba zrobic. W koncu chwycil jakas szmate i zaczal wycierac w nia rece pozbywajac sie wiekszosci smaru.
- Czekalam ponad rok i nie przeszlo. - mowilam prawie pod nosem. Popatrzyl na mnie bezradnie.
- Zobacz jak ja wygladam - stanal rozkladajac rece trzymajac szmate w jednej z nich. Zachichotalam, bo wygladal jak brudny tenor w operze.
- Nie przeszkadza mi to.
- Nie przeszkadza ci?!
- Nie, wogole, mam gdzies, ze jestes brudny.
Stal i przygladal mi sie przez chwile. Czulam i juz wiedzialam, ze teraz to juz tylko kwestia czasu. Ale nic na sile.
- Wiesz, ze tyle mi brakuje - tu pokazal mi palcami jakies pol centymetra - zeby zamknac drzwi na klucz?
- To zamknij - wyszeptalam.
- He?
- No to zamknij - powiedzialam glosniej z bezczelnym spojrzeniem.
Patrzyl mi w oczy przez chwile, a ja usmiechnelam sie szelmowsko wzruszajac ramionami. Poszedl do biura po klucze, zamknal drzwi, odlozyl klucze, a ja czekalam by zobaczyc co zrobi dalej.
Stanal przede mnia w bezpiecznej odleglosci, jakies 3m, i patrzyl. Tez mu sie przygladalam. Pytanie teraz kto wykona pierwszy ruch. Patrze na niego i widze jak sie meczy, juz ma zrobic krok w moim kierunku, ale nie, boi sie, waha. Zastanawia sie co jest grane, o co chodzi. Stwierdzilam, ze chyba musze mu pomoc w podjeciu decyzji. Podeszlam powoli do niego, na mniej bezpieczna odleglosc, coraz blizej. Mogl sie wycofac w kazdej chwili, ale nie zrobil tego. Podeszlam bardzo blisko, patrzac mu w oczy, juz bez strachu, ogarnal mnie blogi spokoj. Nie tyle pewnosc, co spokoj, co ma byc to bedzie. Polozylam dlonie na jego klacie, przytrzymalam lekko za kolnierz kombinezonu roboczego (zeby nie uciekl) i pocalowalam go lekko w usta. Stal lekko sparalizowany wiec pocalowalam go po raz drugi by sie nieco rozluznil. Odwzajemnil pocalunek i moje marzenie zaczelo sie spelniac. Calowalismy sie powoli i delikatnie przez chwile po czym objal mnie w talii, tak by nie pobrudzic, objelam jego ramiona i pocalunki staly sie bardziej namietne. Swiat mi lekko zawirowal, czas przestal istniec. Mialam wrazenie, ze to jakis naiwny sen. Nie wiem jak dlugo to trwalo, nie mialo to znaczenia, ale dosc dlugo.
- To takie dziwne... - powtarzal D.
- Wiem, dla mnie tez.
Odszedl troche na bok, zerknal przez okno czy ktos sie nie kreci przed warsztatem. Podeszlam blizej drzwi, tak by nikt nie mogl nas zobaczyc przez okno z zewnatrz. Stanelismy naprzeciw siebie, teraz juz w bardzo niebezpiecznej odleglosci.
- O co tu chodzi? Dlaczego? - pytal D.
- Poprostu sie zauroczylam, musialam cos z tym zrobic. Nie wiem dlaczego.
- Czy to tak sie zalatwia w Polsce? Czy to twoj sposob?
- Nie wiem jak sie to zalatwia w Polsce i nie jest to w moim stylu, nigdy wczesniej nic takiego nie zrobilam. W tym przypadku nie moglam tego tak zostawic wiec...
Mialam jeszcze cos dodac, ale nie zdazylam, bo D chwycil mnie nagle w talii, przycisnal do siebie i namietnie pocalowal. Gdy sie juz od siebie oderwalismy spytal:
- Ale dlaczego ja? Dlaczego ktos taki jak ty chce miec cokolwiek wspolnego ze mna?
- Nie wiem dlaczego D, nie wiem jak ci na to odpowiedziec. I wcale nie jestem jakims zjawiskiem...
- Jestes piekna kobieta i...
- Nie jestem, nigdy tak o sobie nie myslalam.
- A powinnas, bo jestes.
- Oj tam... - poczulam sie tym troche przygnieciona - Zawsze cie lubilam, zawsze mi sie podobales, ale nagle cos mnie 'wzielo' i koniec. Zapewniam cie, ze dlugo z tym walczylam.
- Jak dlugo?
- Ponad rok. - powtorzylam, zeby byla pewnosc, ze to nie od wczoraj.
- To szmat czasu.
- No...
- I tak bardzo cie 'wzielo'? - spytal przyciszonym glosem.
- Uhm... - trudno bylo mi opisac jak bardzo.
- Trudno w to uwierzyc, jestem tylko brudnym mechanikiem, co ty we mnie widzisz?
- Widze super faceta, widze bardzo duzo. Co z tego, ze brudny mechanik? Wlasnie fajnie, podziwiam cie za to co robisz.
- Eee tam, nic takiego - zawstydzil sie nieco.
- Byc moze dla ciebie nic takiego, a mnie to imponuje.
- Spojrz na mnie, caly brudny jestem. Malo tego, wybralas moment, w ktorym jestem tak brudny jak to tylko jest mozliwe. - faktycznie, mial nawet czarna smuge ciagnaca sie od skroni do policzka.
- Nie przeszkadza mi to.
- Nie przeszkadza ci...
- Nie.
- Jestes piekna, atrakcyjna kobieta... wlasciwie nie, teraz jak z toba rozmawiam i patrze na ciebie to mysle, ze jestes przesliczna. Dlaczego...
- Nie przesadzaj.
- Nie przesadzam A. Powinnas wiedziec co ludzie mowia, nie jeden facet dalby sobie reke uciac...
- Ta... i co z tego... - bylam co najmniej zaklopotana - Ale dzieki za komplementy.
- Dlaczego ktos taki jak ja? Nie mam nic do zaoferowania. Jestem nikim.
- Nieprawda. Dla mnie jestes kims.
- Jest miedzy nami duza roznica wieku, jest mnostwo lepszych, mlodszych facetow, a ty przyszlas tutaj?
- Nie szkodzi, mlodszy nie znaczy lepszy. - nastapila chwila wymownego milczenia.
- Czy chodzi o kase? Nie mam kasy.
W tym momencie na filmach facet dostaje w twarz, ale rzeczywistosc jest nieco inna; tak naprawde to mnie tym rozsmieszyl.
- Hehe... nie, nie o kase chodzi. Nie chce zadnej kasy, starcza mi.
- Czy to jest ustawione? Ukryta kamera? Nagrywasz to? Gdzie masz komorke? - odchylil palcem brzeg kieszeni w moim zakiecie i zajrzal do niej.
- Haha, nie mam jej tu, zostawilam w samochodzie zeby nie przeszkadzala. - rozbawil mnie swa podejrzliwoscia.
- Czego oczekujesz? Nie wiem  dziwne to jest jakies! - wygladal na poirytowanego.
- Niczego nie oczekuje. Nie mam zadnych oczekiwan. Poza tym, to tez zalezy od ciebie... Jestes na mnie zly?
- Nie, nie jestem zly, jestem w szoku.
- Przepraszam, ze tak z zaskoczenia.
- No, jak cholera z zaskoczenia. To napewno! Poza tym jestem zonaty!
- Wiem, a ja mezata. - wbilam wzrok w malego pajaka na scianie.
- Cos sie stalo miedzy toba a B? Nie jestes szczesliwa?
- B nie ma z tym nic wspolnego - nie chcialam za bardzo o tym mowic.
- Jest dla ciebie niedobry?
- Nie... nie o to chodzi. Jest w tobie cos co mnie doprowadzilo do tego stanu i juz.
- Nie mam pojecia co to moze byc.
- Hmmmm.... Poprostu jestes soba, jestes jaki jestes i wlasnie to mnie przyciaga. - bylo tych powodow wiecej, ale nie dalo sie tak od razu wszystkiego wyluszczyc.
- To czego bys chciala? Romansu?
- No, czemu nie? Ale wiedz, ze nie mam najmniejszego zamiaru mieszac ci w zyciu. Nie chce ci niczego rozwalac.
- Ja tez nie chce mieszac w twoim. Czyli spotykamy sie gdzies tam, a potem ja wracam do zony, a ty do meza i juz.
- Dokladnie tak.
- Uhm... a co jesli sie okaze, ze nie moge zyc bez ciebie?
- Szczerze mowiac, tego nie bralam pod uwage, nie mam tak wysokiego mniemania o sobie. Kimze ja jestem zebys nie mogl zyc beze mnie?
- No wlasnie, nie wiem kim jestes... - stwerdzil wymownie.
- Mozesz sie dowiedziec jesli chcesz.
D zamilkl na chwile jakby wazac wszystkie za i przeciw.
- Musze przyznac, ze mnie intrygujesz.
- To chyba dobrze.
- Och, nie wiem czy dobrze. A co jesli ktos nas nakryje?
- Mysle, ze tego da sie uniknac, musimy byc ostrozni. A nawet jesli to trudno.
- Jestes gotowa na takie ryzyko? Masz sporo do stracenia.
- Tak, zaryzykuje.
- Jestem tego wart?
- Mysle, ze jestes.
- Nie znasz mnie.
- To cie poznam i sie przekonam.
Mialam ochote znow go pocalowac wiec zblizylam sie do niego w tym celu.
- Jestem taki brudny...
- Nie obchodzi mnie to.
- Upapram ci sukienke.
- Uhm... to bedzie upaprana - szepnelam i pocalowalam go delikatnie.
- Boje sie troche - wyznal D.
- Ja tez, ale nie powstrzymuje mnie to.
- To, ze tu przyszlas... musialo wymagac nie lada odwagi.
- Tak, zbieralam ja przez jakis rok.
- Musze sciagnac ten kombinezon.
- Nie trzeba... - stwierdzilam i D objal mnie i mocno przycisnal do siebie i calowalismy sie namietnie. Unioslam noge i zalozylam ja na jego udo. Polozyl dlon na moim udzie i calowalismy sie bez opamietania.
- No i patrz! O rany! Cala cie pobrudzilem! - faktycznie przod sukienki byl niezle umorusany, moja noga takze.
- Oj tam, nie przejmuj sie, wypierze sie.
- To zejdzie?
- Jestem pewna, ze tak.
D chwycil jakis recznik i zaczal mnie wycierac jeszcze bardziej wszystko rozmazujac.
- Patrz co sie narobilo, tylko to pogorszylem. Jak ty teraz wrocisz do domu?
- Spoko, dam sobie rade, powiem, ze sie wywalilam. Nic sie nie stalo.
- Nic sie nie stalo? Niezla wywrotka. - zasmial sie - Co ja narobilem, poczekaj, sciagne ten kombinezon. - jak powiedzial tak zrobil i odwesil go na haku.
- Od razu lepiej. Te ciuchy - wskazal na siebie - tez sa brudne, ale nie az tak.
Mowiac to podszedl blizej i juz nie zdazylam nic powiedziec, bo tak mnie chwycil w talii i przycisnal do siebie, ze nie wiedzialam co sie dzieje. Trzymajac mnie mocno przeszedl ze mna pod drzwi od biura i przycisnal do nich calujac mnie namietnie. Ledwo lapalam oddech. 'Boze! Co za facet!' - pomyslalam - 'to sie nazywa calowanie'.
- Czy teraz lepiej? - szeptal miedzy pocalunkami - Czy o to chodzilo?
- Uhm... - byl to jedyny dzwiek jaki zdolalam z siebie wydac - Znacznie lepiej. Znaczy prawie... - dodalam po dluzszej chwili calowania.
- Prawie? - i znow posypala sie seria namietnych pocalunkow, przy czym tym razem wyladowalam na scianie prawdopodobnie zgniatajac biednego pajaka.
- Teraz lepiej?
- Cudownie. Musze przyznac, ze calujesz pierwsza klasa. Bylam pewna, ze tak wlasnie jest.
- Staram sie, ciesze sie ze stanalem na wysokosci zadania.
- Zdecydowanie tak.
Stalismy tak chwile, przytulajac sie, smiejac i calujac lekko.
- Ale z ciebie przystojniak. - powiedzialam mu to co od dawna chcialam powiedziec, ale brakowalo mi odwagi.
- Ja? Przystojniak? Przestan. I nieogolony jestem.
- Uwielbiam twoj kilkudniowy zarost.
- Tak? To sie nie gole.
- Jak najbardziej, poprosze nie jesli to mozliwe.
- Zalatwione. Chcialbym cie lepiej poznac A. Wiesz, nie lubie tak spotkac sie i zero rozmowy, nie chce tak. Lubie pogadac.
- Ja tez. I tez bardzo chcialabym cie lepiej poznac. Nie wyobrazam sobie tego inaczej.
Ponownie zasypal mnie cudownymi pocalunkami, tym razem powedrowal na policzki i szyje. Jego rece tez zaczely wedrowac w rozne miejsca, w tym pod sukienke. Polozyl dlon na moim udzie i zaczal ja przesuwac w dosc niebezpiecznym kierunku. Byla to pora by powstrzymac jego zapedy. Wzielam go za te niesforna reke i odlozylam ja w bezpieczniejsze miejsce czyli na talie.
- Mysle, ze wystarczy na dzis. - szepnelam mu do ucha.
- Mmmmm... skoro tak mowisz... - zgodzil sie lekko zawiedziony - Musze tylko cos sprawdzic. - oznajmil i zanim sie zorientowalam szybko uniosl brzeg sukienki by sprawdzic co sie pod nia kryje. Zdolal zobaczyc koronke ponczochy i brzeg koronkowych majtek zanim oburzona naciagnelam sukienke na miejsce.
- Hej! - zakrzyknelam.
- O moj Boze! - westchnal i lekko ugial nogi.
- Cos nie tak? - spytalam niewinnie.
- Czy ty chcesz bym zszedl na zawal?
- Jestem pewna, ze damy sobie rade.
- Ty na pewno tak, nie wiem tylko co ze mna.
- Nic sie nie boj. Bedzie ok.
- Ale A, uwierz mi, ja nie mam wielkiego doswiadczenia, nie mialem do czynienia z wieloma kobietami, boje sie, ze cie rozczaruje.
- Nie plec glupstw, mnie nie chodzi o seks. Nie ma to dla mnie wiekszego znacznia. Jestem pewna, ze sie nie doceniasz. Ale mniejsza z tym, przede wszystkim chce cie poznac.
- Ja ciebie tez. Bardzo. Chcialbym spedzic z toba wiecej czasu, ale teraz musze isc do domu i nakarmic psy. Fatalnie to brzmi, ale nikt tego za mnie nie zrobi.
- Nie ma sprawy, ja tez musze uciekac, mam jeszcze dzis troche pracy. To jest twoja pora lunchu, musisz cos zjesc.
- Nie sadze bym dal rade. Kiedy cie znow zobacze?
Zaczelam szybko kalkulowac kiedy bede mogla sie z nim spotkac.
- Mysle, ze najprawdopodobniej za 2 tygodnie. Przyszly tydzien mam zawalony, ale zobacze ci sie da zrobic. Zadzwonie jak tylko bede mogla sie spotkac.
- Ta, akurat... pewnie juz cie nie zobacze.
Pod wplywem impulsu podeszlam do niego, polozylam dlonie na jego policzkach, spojrzalam gleboko w oczy i powiedzialam lagodnie, ale stanowczo:
- Jesli mowie, ze sie spotkamy to sie spotkamy. Jesli nie w przyszlym tygodniu to w nastepnym. Poprostu nie moge ci obiecac kiedy dokladnie, bo mam juz nagrana robote i nie chce lamac obietnicy. Ale zadzwonie na pewno. Byc moze ktos cos odwola...
- Ok, zobaczymy...
- D, podjelam decyzje i przyjde.
- Ok, spotkamy sie kiedy bedziesz mogla.
- Zapewniam cie, ze dam znac przy pierwszej lepszej okazji. Badz cierpliwy.
- Nie jestem w tym dobry, ale postaram sie. Potem, gdyby sie dalo, chcialbym cie gdzies zabrac na caly dzien zebysmy mogli spedzic wiecej czasu razem, poznac sie, pogadac. Chcialabys?
- Nawet nie wiesz jak bardzo tego chce. - powiedzialam z radoscia i myslalam, ze mi serce wyskoczy z ekscytacji. Ledwo wierzylam w to co uslyszalam. Wogole we wszystko co sie wlasnie stalo bardzo trudno bylo uwierzyc.
- Ok, cos wymyslimy. Teraz niestety musze leciec. Daj znac jak bedziesz mogla sie spotkac, wiesz gdzie mnie znalezc.
- Ma sie rozumiec. A teraz buziak na pozegnanie. Odezwe sie.
- Mam nadzieje...
- Jakze bym mogla sie nie odezwac? Po tym wszystkim? - nie bylo wogole takiej opcji. Musialabym nagle pasc trupem.
- Nie wiem...
- Ale ja wiem. Narazie D, do zobaczenia.
- Ok. Do zobaczenia.

Wsiadlam do samochodu i odjechalam jak na haju. Nie moglam w to wszystko uwierzyc. B w tym dniu pracowal wiec moglam sie swobodnie ogarnac i wyprac sukienke. Potem usiadlam na chwile i zaczelam to wszystko trawic. Wydawalo mi sie, ze wpadne do D, powiem co trzeba, pogadamy 10 min i tyle. Okazalo sie, ze spedzilam u niego ponad godzine. Bylam w szoku, pelni szczescia, troche w strachu, a przede wszystkim mialam wrazenie, ze to byl sen. Szczegolnie, ze najpierw powiedzial 'nie' i wygladalo na to, ze ponioslam kolejna porazke. Lecz z 'nie' zrobilo sie 'tak', a z 'tak' zrobilo sie 'musze cie poznac', 'kiedy cie znow zobacze?' i 'odezwij sie' i 'zabiore cie gdzies na caly dzien'. A wszystko to w ciagu godziny. Pomijajac wszelkie moralne zakazy, z ktorymi zaczelam sie pozniej rozprawiac, mialam prawo sobie pogratulowac. Tak, pogratulowac. Czulam sie jakbym zdobyla caly swiat w godzine. Potem okazalo sie, ze dokladnie tak sie stalo. Jednak cena za ten caly swiat okazala sie wyzsza niz wszystkie osmiotysieczniki swiata razem wziete. Ale o tym, i o tym co bylo dalej w nastepnych wpisach.

Czarna Kawa

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Moze w srode sie uda?

Po tym jak postanowilam sie z nim zobaczyc tylko i wylacznie celem poinformowania o zauroczeniu jechalam do niego kilka razy i w ostatniej chwili rezygnowalam. Wiele razy specjalnie przejezdzalam kolo warsztatu i juz juz mialam skrecic, zwalnialam.... ale nie. Nie dalam rady, strach i paraliz bral gore. To tak jakby chodzic do dentysty raz na rok lub raz na pol roku, zauroczyc sie nagle i probowac mu to powiedziec przy okazji wizyty. I szukac w zebach pretekstu by sie z nim zobaczyc. Szalenstwo.
Strach byl tak obezwladniajacy, ze zapanowanie nad nim wydawalo sie niemozliwoscia. Lecz powoli, dzien po dniu, uczucie bralo gore, a strach zaczal ustepowac. Nadal tam byl, w pelnej gotowosci, ale zaczynalam miec go w dupie. Byl to jedynie strach przed porazka, odrzuceniem, tym co sobie pomysli D, ze moze rozgada. Strach przed odrzuceniem dominowal i zdalam sobie sprawe, ze to tylko moje ego. 'Jesli nawet D powie 'nie' to co? Od tego sie nie umiera. Najwyzej powie 'nie' i po zabawie. Wielka rzecz. Phi. W dupie to mam, kij z tym. Przynajmniej bede wiedziala, ze 'nie' i ok. Otrzasne sie i pojde dalej.' - gdy tak sobie myslalam strach ustepowal kompletnie. Przestawal istniec. Okazalo sie, ze byl tam tylko wtedy gdy nie chcialam lub nie umialam zaakceptowac porazki, odrzucenia. W momencie gdy sie godzilam na taka mozliwosc strach znikal, nie mial racji bytu, bo nie bylo sie czego bac. Akceptacja wyklucza strach. Mozemy widziec mozliwosc porazki, ale gdy mowimy sobie 'ok, najwyzej sie nie uda' to jestesmy cool, strach przestaje nas meczyc. Mowi sie, ze tylko glupiec sie nie boi. Moim zdaniem mozna widziec zagrozenia i sie nie bac, ale tylko glupiec nie dostrzega tych zagrozen. Tyle z filozofii lub psychologii.

Gdy zauwazylam, ze strach zaczyna ustepowac, a uczucie bierze gore, poczulam sie pewniej, pomyslalam, ze albo woz albo przewoz, trzeba TO zrobic.
Zaczelam dokladniej planowac i postanowilam wyznaczyc sobie dzien wizyty u D. Otworzylam swoj kajet i dumam. Bierzacy tydzien nie wchodzil w rachube, bo mialam nabity robota, nie bylo szansy. Patrze na nastepny tydzien. Poniedzialek, wtorek odpadaja, nie mam chwili. Pozostaje albo sroda albo czwartek. Piatek odpada, bo to dzien wolny, dlugi weekend. Przewaznie raz w tygodniu jest u niego jego kolega-pomagier, ale trudno zgadnac w ktory dzien. Moze wtorek, moze czwartek. Plus jest taki, ze gdy tam jest to jego samochod stoi przed warsztatem i od razu widac. Ok, wyznaczylam sobie srode lub czwartek w przyszlym tygodniu. I nie ma zmiluj sie. Ostateczny termin. Klamka zapadla. Mialam dosc samej siebie i swoich podchodow. Pieprzenie w podniebienie. Albo tak albo nie i juz.
Uczucie, odczucie i serce wypychnely strach na dalszy plan. Zranione ego przestalo sie liczyc. Nie mialo znaczenia. Mialam gdzies co sobie pomysli, a jesli kaze mi spadac na banany to go przeprosze za zawracanie gitary i dokladnie tak zrobie.

Oczekujac na srode zbieralam w sobie cala odwage jaka mialam, wszelkie rezerwy i jeszcze jakies ekstra dodatki. Potrzebne bylo jakies 550%. 'Przynajmniej wiem, ze mnie lubi' - myslalam sobie - 'zawsze to jakis bonus'. Dzien po dniu mijal, a ja staralam sie nie stresowac, skupic na pracy i poprostu czekac na srode.
Sroda nadeszla. Mialam jakas robote rano, ktora wykonalam i wracam. 'Dobra,' - mysle sobie - 'jade do niego. Jesli nie ma kolegi D to wchodze.' Zaraz przejade powoli kolo warsztatu, tak by zobaczyc czy stoi samochod kolegi, a jesli nie to szybko tam skrece. Serce mi wali jak mlot kowala, ktory bije rekordy szybkosci. Powtarzam sobie, ze w dupie mam porazke i to pomaga. Przejezdzam, zwalniam i.... dupa! Kolega dzis jest. Nic z tego. Tyle na dzis, bede musiala probowac jutro.

Czarna Kawa