sobota, 13 sierpnia 2016

Milosc, byki i tygrysy

Oboje nie moglismy sie doczekac kazdego spotkania, oboje stawalismy na rzesach by sie spotkac. Pisalismy smsy od rana do wieczora, az do zakonczenia jego pracy. Pare dni po pierwszej randce uznal, ze pora zorganizowac sobie osobny telefon, tak by zona czasem kiedys nie przegladnela wykazu polaczen, bo sprawa by sie rypla. Osobny telefon 'na karte' wykluczal taka mozliwosc. Wystarczylo go tylko odpowienio ukrywac. Ja nie musialam sie uciekac do takich wybiegow, bo maz, co jak co, ale nigdy nie przegladal mojego telefonu. Poza tym w moim przypadku, byloby mi trudniej ukrywac osobny telefon. Potem doszly smsy nocne az do pory snu. Sytuacje domowe nam na to pozwalaly. Zadne z nas nie spedzalo wieczoru i nocy jak normalne malzenstwo. Nasze malzenstwa nie byly normalne. Ale to, jak sie do siebie zblizylismy przeszlo wszelkie pojecie. Uwielbialismy spedzac czas ze soba, nigdy nie bylo nudy, zawsze tysiac spraw do omowienia i tysiac pocalunkow do wykonania. Sila rzeczy, po pewnym czasie, chyba po pierwszym calodniowym wypadzie, czyli po 2 miesiacach, zaczelismy dzielic sie naszymi historiami malzenskimi. Na poczatku z oporami, zadne z nas nie bardzo chcialo o tym gadac, mieszac tego z 'nami'. Ale bylo to nie do unikniecia, sytuacje w domu odbijaly sie na naszych nastrojach i koniec koncow trzeba bylo zaczac mowic o tym jak jest. Zwiazalismy sie na tyle, ze nie dalo sie tak poprostu tego przemilczec. Opowiadalismy sobie nawzajem o swych sytuacjach i oboje sie wkurwialismy na te sytuacje, siebie i wspolmalzonkow. Bylo to pomocne, bo motywowalo to jakichs tam zmian i dzialalo terapeutycznie. Ani ja ani on nigdy sie nikomu nie zalilismy i nagle odkrylismy, ze czasem fajnie jest to wszystko z siebie wyrzucic i byc wysluchanym i zrozumianym. Kiedy tylko byla potrzeba rozmawialismy tak by sobie nawzajem ulzyc. Lecz wiekszosc czasu spedzalismy tylko ze soba, nie mieszajac osob trzecich.

Jak wspomnialam, jakies 2 miesiace po pierwszej randce udalo nam sie wyrwac na calodniowa randke. Pojechalismy na piekne lono natury z zamiarem opowiedzenia sobie swych historii zyciowych. Nie moglismy spac z podekscytowania. Wszelkie tego typu informacje zachowalismy na ten dzien wiec napiecie narastalo. Tak sie tez stalo. Pojechalismy i caly dzien przegadalismy opowiadajac o sobie i zamieniajac sie w sluch. Juz na tym etapie ufalismy sobie calkowicie, jakbysmy znali sie od wiekow. Moglismy powiedziec sobie wszystko i tak tez zrobilismy. Prawie wszystko, tyle na ile nam starczylo czasu, reszta byla dopowiadana pozniej. Emocje byly nieziemskie. Okazalo sie, ze mozemy byc jeszcze blizej siebie niz do tej pory. D stwierdzil potem, ze to chyba po tym pierwszym dniu, przepelnionym emocjami i romantyzmem, zaczal czuc, ze juz nie ma odwrotu. Zaczal sie zastanawiac kim ja jestem i co ja z nim zrobilam. 'Czarownica czy co?' - glosno myslal. Wczesniej nie bylo odwrotu, bo tak bardzo chcielismy sie poznac, ze nie dalo sie oprzec tej potrzebie, potem nie bylo odwrotu, bo sie lepiej poznalismy.
Chyba na drugi dzien gdy znow sie spotkalismy w warsztacie, D wyznal mi, ze mnie kocha. Sam nie wiedzial co sie dzieje. 'Czy mozna kochac prawdziwie po 8 tygodniach?' - pytal. Stwierdzilam, ze mozna i po tygodniu, zalezy na kogo sie trafi i czy sobie na to pozwolimy. My sobie pozwolilismy i stalo sie. Takze wyznalam mu milosc. Czulam, ze mnie kocha, wszystko na to wskazywalo, ale jakos chyba nie chcialam w to uwierzyc. Wiedzialam, ze lepiej by bylo gdyby do tego nie doszlo. Ale uczuc nie da sie kontrolowac, sterowac nimi. Sa i juz. Nie mamy nic do gadania. Bylam w lekkim szoku gdy D wyznal, ze mnie kocha. Tylko dlatego, ze nie chcialo mi sie wierzyc, ze taki facet jak D moze mnie pokochac. Co on we mnie widzi? Lecz bylam w siodmym niebie. Kochalismy sie prawdziwie i tak poprostu, za to jakimi jestesmy.

Wiecie co sie dzieje jak sie wezmie byka za rogi? Lepiej nie puszczac. Podobnie, w walce z tygrysem najlepiej go chwycic z calych sil za ogon i tez lepiej nie puszczac. Bylismy dla siebie nawzajem tymi bykami lub tygrysami. Musielismy sie trzymac nawzajem, bo gdyby ktores z nas puscilo, byk by stratowal i rozdarl rogami, a tygrys pozarl. Gdyby wtedy ktores z nas postanowilo 'puscic' i te relacje zakonczyc, bo zrobilo sie groznie, oboje bylibysmy rozdarci na strzepy jak po ataku byka lub tygrysa. Z ta roznica, ze gorzej, bo od srodka. Lub, ujmujac inaczej, dopoki sie trzymalismy wszystko bylo w porzadku. Gdyby ktores z nas puscilo ten ogon lub rogi, byc moze nastapila by zamiana z lagodnej bestii w bestie zaciekla i zadna krwi. Potem okazalo sie, ze nawet to trzymanie za rogi lub ogon wymaga niezlej gimnastyki i nie jest proste. Bo nawet bycie razem nie jest bezbolesne.
Tak to jest  jak spotkaja sie dwa byki lub tygrysy.

Czarna Kawa

2 komentarze:

  1. Z niecierpliwością czekam na kolejny wpis! :)
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciesze sie, bedzie juz jutro :-) Takze pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń