sobota, 9 lipca 2016

Master Plan i Mission Impossible

Tak jak wspomnialam, przez ponad rok mialam istny roller-coaster. W jednym dniu moglam przechodzic wszelkie skrajnosci, od totalnej rezygnacji (D ma mnie w dupie), poprzez snucie roznych planow (bo nie mam pewnosci w niczym) i przekonywanie sie, ze chyba zgubilam wszystkie klepki i powinnam odpuscic (ale nie potrafie zapomniec), po postanowienie, ze wykonam taki plan, ktory nie pozostawi watpliwosci (ja pierdziele). Jak tylko sobie wyobrazilam siebie wykonujaca ten plan to mi sie slabo robilo. Jaki by mial nie byc, musial zmierzac bezposrednio do celu, a to wiazalo sie z mega ryzykiem jakiego poki co nigdy w zyciu nie podjelam. Lecz zanim moj plan dojrzal uplynelo sporo wody w rzece.

W miedzyczasie, moje ostatnie fisko mialo miejsce w marcu i nie sadzilam, ze sie z nim zobacze do nastepnego marca. A jednak mialo byc inaczej.
Latem pojechalam na 2 tygodnie do Polski (juz wtedy czulam sie za daleko od D, beznadziejne uczucie), pozostawiajac B w UK (hurrra! co za ulga), a tam postaralam sie o ladna opalenizne. Moj plan mial wieksze szanse na powodzenie przy ladnym wygladzie i pewnosci siebie.
Doslownie na drugi dzien po powrocie okazalo sie, ze maska w samochodzie nie domyka sie jak nalezy. Trzeba bylo pomajstrowac przy zamku by sie zamknela. Pierdola taka, ale mysle sobie, moze by tak to wykorzystac i odwiedzic D? Kuszacy pomysl. Na drugi dzien zadzwonilam do niego z pytaniem czy moge podjechac, bo zatrzask cos nie teges. Powiedzial, ze jak najbardziej wiec jade, trzesac sie na mysl zobaczenia go. I kombinuje znowu jakby tu zagadac. Przyjechalam i pech chcial, ze jego kolega-pomocnik byl tam z nim tego dnia. W sumie odetchnelam z ulga, bo mialam wymowke by nie podrywac. D sprawdzil zamek, posmarowal linke jakis smarem i poradzil by poprobowac pare razy przez kilka dni i jak nadal bedzie szwankowal to mam sie zglosic do poprawki.

"Z jednej strony " - myslalam sobie - "mam pecha, ze ten jego kolega tam byl, z drugiej odczuwam pewna ulge gdy nie mam okazji by zagadac, poderwac. To moze by tak wogole dac sobie spokoj i odczuc permanentna ulge?" Pare razy wlasnie tak probowalam zrobic. Dac sobie spokoj, zapomniec, nie stresowac sie i nie przejmowac. I czulam sie z tym ok przez pare minut, w porywach moze pol godziny. Po czym mysli o D wracaly ze zdwojona sila by mnie zwalic z nog. Przekonywalam sie jak moglam:
- przeciez zonaty,
- nie znam go,
- duzo starszy (nie wiedzialam wtedy jeszcze jak duzo),
- ja mezatka (ten argument mnie rozsmieszal, rownie dobrze moglam sie mianowac astronautka),
- wogole bez sensu.

Ale argumenty te niestety nie mialy sily przebicia.

Powoli docieralo do mnie, ze to mi nigdy nie da spokoju, ze zadne argumenty 'przeciw' nie dzialaja. Nigdy w zyciu czegos takiego nie przezywalam. Owszem, mialam jakies zauroczenia, ale, jak pragne podskoczyc, nie trwaly dluzej niz pare dni, moze tydzien. Przechodzily jak bol glowy. Z tego co pamietam, chyba tylko dwa razy w zyciu przejelam inicjatywe by cos zaczac z placia przeciwna. Raz sie udalo i bylo milo, a raz, wieki temu, zaprosilam jakiegos chlopaka na studniowke i dostalam takiego kosza, ze mi przeszlo szybciej niz predkosc z jaka go dostalam. Tak wiec sytuacja z D byla dla mnie nowoscia.

Odbylam rozmowy z przyjaciolmi wspomniane w poprzednim wpisie i rozmowy te nadaly tempa akcji, a byl to juz poczatek nastepnego roku (styczen, luty). Rada W bym sie zdecydowala czego chce dzwonila mi w uszach. Bylam tak zakrecona w tym co czulam i czego chcialam, ze naprawde nie bylo to proste. Chcialam wiele, ale nie wierzylam w realnosc tego czego chcialam. Musialam poswiecic temu troche czasu i zaglebic sie w tym czego chce, o czym marze i co jest w miare mozliwe, a co nie. Marzenia marzeniami, ale zeby cokolwiek zaczac trzeba bylo jakos to konkretnie przekazac, zakomunikowac.

Czego chce? - chce go lepiej poznac, pogadac, spedzic z nim troche czasu, chce romansu.
O czym marze? - o pocalunku, marze by mnie pocalowal, objal i przytulil, a czy cos wiecej? Nie
                            wiem, okaze sie, teraz nie ma to dla mnie znaczenia.
Czego pragne? - poczuc jego cieplo, jego opiekunczosc z bliska, bo z daleka to czuje ja caly czas.
Co jest realne? - jesli wogole bedzie chetny to moze jakis romansik, spotkanie sie gdzies? Moze
                          zostane pocalowana? Jakas kawa, piwo?
Co jest nierealne? - jakies wypady gdzies razem raczej nie wchodza w gre, latwo wpasc, jakas milosc
                               tez raczej jest nierealna, dlaczego taki facet jak D chcialby wogole sie ze mna
                               zadawac?
Co nie wchodzi w gre? - nie mam zamiaru rozwalac jego malzenstwa, bycie razem na dobre nie
                                       wchodzi w gre (to trzeba ustalic na wszelki wypadek).

Od czego zaczac? Jak to przekazac by nie bylo nieporozumien? By sie w koncu zorientowal o co mi chodzi?
Mysle sobie, jesli pojde do niego i powiem, ze chce go poznac, ze chce romansu, bedzie to takie 'sztywne', dziwne, pewnie nastapi klopotliwa cisza i jeszcze bardziej zenujaca rozmowa. A potem byc moze wszystko rozejdzie sie po kosciach i tyle z tego bedzie. Jest to jakis plan, ale bardzo awaryjny chyba.
Powiedziec mu, ze sie w nim zauroczylam? Wysmieje mnie. Albo nadal nie 'zatrybi', bedzie myslal, ze to zart albo obroci to w zart i znow nic z tego nie bedzie.
Wogole wszelka rozmowa 'na ten temat' wydawala sie nieskuteczna, niewystarczajaca.

Czego w glebi duszy, serca, pragne najbardziej? Pocalunku. Marze o nim. Marze o tej bliskosci, dotyku. To moze by tak do niego pojsc i poprostu powiedziec, ze chce by mnie pocalowal? Jezu! Jak mam niby to zrobic? Praktycznie go nie znam, on nie zna mnie i ja mam go poprosic o pocalunek?! Szalenstwo jakies. Nieeee... bzdura.
Myslalam o tym dzien w dzien, przerabialam w glowie rozne wersje wydarzen i rozne mozliwosci. Jakby go podejsc?
Nie wazne jak wiele pomyslow przychodzilo mi do glowy, zaden z nich mi nie pasowal, nie zadowalal mnie. Tylko jeden plan przebijal wszystkie inne i tylko jeden byl na tyle 'mocny' by do niego dotrzec. Ale tez nie za mocny by go nie wystraszyc. Tylko jedna mozliwosc zgadzala sie z tym czego chce i czego pragne. A byl to wlasnie pocalunek. Jedyny Master Plan jaki mial dla mnie sens to pojsc do niego i spytac czy moglby mnie pocalowac. Albo powiedziec, ze chce pocalunku, albo poprostu 'pocaluj mnie'. Chociaz nie, lepiej moze powiedziec: 'czy moglbys mnie pocalowac?'.
Plan ten wydawal mi sie tak absurdalny i wariacki, ze powaznie zastanawialam sie nad swoim zdrowiem psychicznym. Moze powinnam isc do lekarza? Z drugiej strony, czemu nie? Najwyzej powie nie i po klopocie. Jedno jest pewne, nie bedzie watpliwosci i nie ma mozliwosci by nie zrozumial o co chodzi. Chyba.
Lecz ryzyko jest duze. Co jesli kaze mi sie wynosic? Wielka rzecz, tylko ego ucierpi. I byc moze bede musiala zmienic mechanika jesli powie mi, ze nie zyczy sobie mnie wiecej widziec. To sie da jakos zalatwic.
A co jesli okaze sie swinia i rozpowie po ludziach? To juz moze byc nieciekawe. Ale nie, nie jest taki, gdzies tam wiedzialam, ze nie nalezy do tego rodzaju ludzi.
A co jesli ktos nas przylapie? Nie przylapie, sa sposoby by tego uniknac. Jemu tez bedzie zalezalo by nikt nic nie wiedzial.
Plan ten wydawal sie idealny, ale jakim cudem mialam sie na to odwazyc? Zapominam jezyka w gebie jak go widze, a tu mam go spytac czy moze mnie pocaluje? Mission Impossible.

Nadciagal marzec, a wraz z nim termin przegladu. Pare tygodni wczesniej drazek zmiany biegow zaczal nieco ciezko chodzic i skrzypiec. Czasem trzeba bylo sie wysilic by zmienic bieg. Moglam z tym pojechac do D, ale sie balam. Majac taki plan jaki mialam balam sie, ze jest on wypisany na moim czole. Jak tylko go zobacze zrobie sie cala czerwona i nie bede mogla wykrztusic slowa. Nie czulam sie na silach by do niego jechac z powodu drazka zmiany biegow. Pomyslalam, ze przeglad za niedlugo, wtedy bede zmuszona by sie z nim zobaczyc i wtedy tez moze to naprawic.

Nadszedl czas by zadzwonic i sie umowic na przeglad. Tak tez sie stalo, umowilam sie i postanowilam zrealizowac moj plan. Udalo sie? Oczywiscie, ze nie. Dlaczego? Bo braklo mi odwagi. Odstawilam samochod, potem go odebralam i juz juz mialam cos powiedziec, juz sie zbieralam w sobie, ale... nie. Nie moglam. Nie dalo sie. Strach mnie paralizowal. Nie tyle przed odrzuceniem, ale chyba przed jego reakcja, tym co sobie o mnie pomysli, wypowiedzenie tego wydawalo sie kompletna niemozliwoscia.
Przeglad zostal zalatwiony, nawet specjalnie nie pogadalismy, bo nie mial czasu. Pojechalam do domu zawiedziona soba. "Nie dam rady, to nierealne. Moge sobie snuc plany i miec pomysly, ale jak juz tam jestem i go widze to ogarnia mnie paraliz. Strach bierze gore." - myslalam sobie.

Musialam wrzucic na luz, pogodzic sie z tym, ze nie dam rady. Poddac sie i juz. Tak bedzie lepiej. Dalam sobie spokoj na reszte dnia. I do poludnia dnia nastepnego. W tym czasie 'odpuszczenia sobie' czulam sie przybita i zrezygnowana. "Jestem daremna" - myslalam sobie. Ale okazalo sie, ze przerwa ta byla tylko po to by naladowac baterie i juz nastepnego dnia popoludniu rozwazyc ponowna probe. Nie umialam przestac o nim myslec, porazka mnie nie wyleczyla.
Odkrylam, ze drazek zmiany biegow nadal jest jaki byl. Albo nic z nim nie zrobil (nie wspomnialam mu o tym mankamencie) albo zrobil i nie pomoglo. Byl wiec pretekst by sie z nim znow zobaczyc. Pewnego dnia zebralam sie w sobie, postanowilam podjechac i sprobowac mu powiedziec to co zamierzalam. Albo przynajmniej cos w tym stylu.
Ubralam sie nieco seksy i przyjechalam do warsztatu, powiedzialam co i jak i pojechalismy zrobic rundke by poczul te biegi. Skrecil miedzy jakies domy, a ja kombinuje co mu powiedziec i jak. Mialam ochote powiedziec 'zabierz mnie gdzies, nie wazne gdzie, gdzies na koniec swiata'. Mialam to na koncu jezyka, ale... sie nie odwazylam. Biorac pod uwage jego reakcje powiedzialby pewnie 'podrzucic cie gdzies?' A ja bym zaczela walic glowa w deske rozdzielcza. Widzialam to oczyma wyobrazni.
Myslalam o tym by mu powiedziec zeby sie zatrzymal i wtedy zeby mnie pocalowal. Ale bylismy miedzy domami, ktos by pewnie widzial, zle miejsce. Tak czy siak, odwagi znow zabraklo.
Wrocilismy do warsztatu i D powiedzial, ze sproboje cos z tym zrobic, naoliwic, nasmarowac, ale musi zakupic stosowny produkt. Spytal kiedy by mi pasowalo podjechac i zostawic samochod na chwile. Musialam sprawdzic w swoim kalendarzu kiedy mam jakis luzniejszy dzien. Siedzielismy w samochodzie i ku mojemu zaskoczeniu zaczal mnie pytac czym sie zajmuje, jak sie nauczylam angielskiego itp. Wyluzowalam sie troche, pogadalismy milo chwilke i umowilismy sie na naprawe na przyszly tydzien. Ale nie bylam w stanie nic wiecej mu powiedziec. Pomyslalam tez, ze nie jest zle, ze przynajmniej on cos zagadal.
Potem nadszedl czas na naprawe tych biegow wiec znow, zbieram sie w sobie, koncentruje, mysle sobie, musze teraz, musze cos zrobic, powiedziec mu. Pojechalam, naprawil, odbieram samochod i co? I juz mialam powiedziec, mialam to na koncu jezyka i.... nic. Nie dalam rady, poprostu porazka. Juz nawet nie probowalam zadnych innych 'metod' i 'gierek' jak to W okreslil. Stwierdzilam, ze to musi byc albo Master Plan albo nic.
Wrocilam do domu wsciekla na siebie i zrezygnowana. Teraz nie mialam juz nawet pretekstu by sie z nim znow zobczyc. Kaplica. Znow dalam sobie chwile odpoczac, zajac sie innymi sprawami, moze przejdzie. Nie przeszlo. Teraz postanowilam sobie, ze pojade do niego bez pretekstu i jedynym powodem bedzie 'zgwalcenie' go. Skupie sie tylko i wylacznie na tym i jak juz tam przyjade to nie bedzie odwrotu. Bede musiala powiedziec to co zaplanowalam.

Uda sie? Musi sie udac. Musze to zrobic, chocby nie wiem co. Nie mam innego wyjscia. Zycie sobie robi ze mnie jaja i przyciska do muru. Albo wezme byka za rogi albo bede sobie plula w brode do konca zycia. A taka wizja mi nie pasowala. Nalezalo sobie wyznaczyc dzien i poprostu to zrobic.

Czarna Kawa

czwartek, 7 lipca 2016

Kola ratunkowe

Mam paru zaufanych przyjaciol, z ktorymi moge podzielic sie wszystkim. W grupie tej jest nawet jeden facet, a wiadomo, ze nie ma to jak cenna opinia faceta.
Nadszedl czas na konslutacje. Najpierw zasiegnelam opinii W, meskiej strony. Zlozylam raport z tego co sie dzieje, weszlismy na jakis komunikator i odbylismy dwie lub trzy konkretne rozmowy w tym temacie na przestrzeni dluzszego czasu. W najpierw doszedl do wniosku, ze D nie wyglada na zainteresowanego. Owszem, nie, bo wyglada na to, ze nawet nie przyszlo mu do glowy, ze mogloby miedzy nami do czegos dojsc.

- Z drugiej strony - mowi W - nie wiem jak mozna nie byc zainteresowanym kims takim jak ty.
- Dzieki bardzo - mowie - ale wcale nie musze byc w guscie kazdego. Chyba mnie nieco przeceniasz.
- Ja bym sie nie zastanawial, wiesz o tym...
(W od zawsze bardzo by czegos chcial, ale z mojej strony zawsze byly uczucia jedynie platoniczne).
- No wiem...
- Wtedy jak zamknal te drzwi na klucz to powinnas byla cos zrobic.
- Ale kurde, zrozum, nie mialam pojecia, ze je zamknal, bylam odwrocona plecami. Potem bylo za pozno, spietralam.
- Skoro tak mowisz... on tez spietral, zamiast cie wziasc i... ten...
- No wlasnie... Ale myslisz, ze bylby chetny?
- Jesli nie jest chetny to znaczy, ze cos z nim nie tak. Albo dupa z niego nie facet. Daj sobie spokoj.
- No wlasnie chcialabym, ale nie potrafie. Musze wiedziec na 100%. Ale jak? Daje sygnaly, zagaduje i nic.
- A ty jestes dziewczynka czy kobieta?
- No... kobieta... chyba... chcialabym tak myslec...
- To sie zachowuj jak kobieta.
- No przeciez staram sie...
- Zawracasz glowe, bawisz sie w jakies gierki, piaskownica.
- Acha.... to co, mam wjesc i powiedziec mu 'bierz mnie'?
- Nie wiem, zalezy czego chcesz. Musisz zdecydowac czego chcesz i siegnac po to. Poki co nie bardzo wiadomo czego chcesz, facet wydaje sie w porzadku, ale nie jest duchem swietym, skad ma wiedziec. Nie wiem jak, kobiety maja swoje sposoby.
- No tak... racja, faktycznie moze to tak wygladac.
- Nie moze tylko tak wlasnie jest.
- Ok, musze sie nad tym zastanowic.
- No, zdecyduj sie i poprostu siegaj po to. Taka dupa jak ty nie powinna miec z tym najmniejszego problemu. Mozesz miec kogo chcesz.
- Och, ty znowu swoje, nie o dupe zawsze chodzi.
- A o co?
- No wiesz... uczucia jakies, ja nie chce seksu... to znaczy nie tak poprostu, od razu, nie o to mi chodzi.
- To zdecyduj o co. Ale jesli liczysz na jakies uczucia i milosc to mozesz sie przeliczyc. Nie licz na to.
- Nie licze, chce sprawdzic co sie da, a co nie. Jakis romans bylby fajny, ale nie zakladam z gory co bedzie, musze go wyczuc.
- Martwie sie...
- O co?
- O ciebie.
- Dlaczego?
- Zebys na tym nie ucierpiala.
- Nie, spoko, nie boj nic, dam sobie rade. Jak bedzie chcial tylko seksu to mnie to nie interesuje. Nie chce mi sie w to bawic. Ale wlasnie chce wiedziec co moze byc, a co nie.
- I tak sie martwie... z jednej strony chcialbym zeby nic z tego nie wyszlo, a z drugiej, no coz, zycze powodzenia.
- Dzieki, zobaczymy co bedzie, dam znac.
- No ja mysle.

W dal mi duzo do myslenia. Mial racje, musze sie zdecydowac czego chce, sprecyzowac to i dzialac zgodnie z tym czego chce. Ale czego ja tak naprawde chce od tego faceta? W ma racje, sama nie wiem czego chce i oczekuje od D, ze bedzie wiedzial, glupota. Trzeba wydoroslec i zapomniec o tych podchodach, nie dzialaja.
Przytoczona tu rozmowa z W jest takim podsumowaniem i esencja kilku rozmow jakie odbylismy. Bylo to juz po prawie roku od mojego Podejscia nr 3 opisanego w poprzednim poscie. Przez ten rok odbylam jeszcze kilka drobnych prob, nadal bez rezultatow. Wspomne o tym w nastepnym wpisie.

Skonsultowalam sie takze z moja przyjaciolka, A, bystrzakiem w sprawach damsko-meskich. Bylo raczej krotko i wezlowato. Uznala, ze D albo nie jest zainteresowany i mam sobie dac spokoj albo to dupa i nalezy go 'zgwalcic'.

- Tyle to ja tez wiem - mowie - optuje za gwaltem, tylko jak?
- Normalnie, rzucasz sie na goscia i tyle.
- Eeee... wystraszy sie i ucieknie.
- No, moze tak byc wnioskujac z tego co sie dotychczas wydarzylo, a raczej nie wydarzylo.
- Trzeba chyba jakos delikatniej...
- Hmmm... to powiedz mu o co chodzi.
- Zwariowalas?! Chyba bym sie pod ziemie zapadla, spalila ze wstydu, wogole, nie zdobede sie na to.
- No to nie wiem, konwencjonalne metody nie dzialaja. Ja bym olala goscia.
- Chcialabym, ale nie potrafie. Probowalam. Nie daje mi spokoju, nie moge przestac myslec, koszmar jakis. Musze cos zrobic. Moze musze dostac kopa w dupe i wtedy mi przejdzie.
- Tak, to mozliwe. Nie wiem jak, ale musisz konkretnie, z grubej rury.
- No, musze pomyslec.
- Ok, powodzenia, cokolwiek bedzie, jestem po twojej stronie. Daj znac.
- Dzieki kochana, jestes wielka.

Po tych rozmowach i pewnych przemysleniach obraz zaczal mi sie klarowac i powoli wylanial sie plan dzialania. Inny, prowadzacy prosto do celu. Jesli uda mi sie go zrealizowac zlikwiduje to wszelkie watpliwosci.

Czarna Kawa

środa, 6 lipca 2016

Podejscie nr 3

Minelo troche czasu zanim doszlo do zakupu nowszego pojazdu, chyba prawie miesiac, bo zalatwianie czegokolwiek z B to droga przez meke i koszmar. Nie chce mi sie nawet na ten temat pisac, bo ja nie o tym tutaj. Dosc powiedziec, ze zanim on dupe ruszy to ja juz mam 10 rzeczy zalatwionych.
W tym czasie zastanawialam sie co D o mnie mysli, czy wogole mysli? Byc moze mysli, ze sama nie wiem czego chce, zawracam glowe, raz daje jakis sygnal, a potem sie wycofuje, udaje, ze nic sie nie stalo. Tak tez o sobie myslalam, ze zawracam gitare. Ale z drugiej strony, nie mozna powiedziec, ze D sie przepracowywal, oprocz tego zamkniecia drzwi, ktore ledwo zauwazylam, dlaczego nie ma dalszej inicjatywy? Jesli ma na cos ochote dlaczego nie da znac? Bo tez sie boi? Niesmialy? Zmienil zdanie? Zrezygnowal? W koncu jest zonaty, ja mezatka wiec czego sie tu spodziewac? Nie mam do czynienia z takimi sytuajami na co dzien wiec sorry, ale nie jest to dla mnie jakas rutyna. Nie wiem co robic, co myslec, okolicznosci nie sprzyjaja za bardzo.
Ale jednak zamknal te drzwi na klucz... i odwaga go opuscila, kurde, moglam mu jej dodac jakos... nie dawalo mi to wszystko spokoju.
Pomyslalam sobie, ze teraz wiele okazji i szans nie bedzie. Nabede nowszy samochod, ktory juz nie bedzie sie tak psul, przeglad pewnie tak szybko nie bedzie potrzebny i nie bedzie pretekstow by sie z nim zobaczyc. Ale nic to, poczekamy, zobaczymy. Nadal wierzylam w sile podrywu i sygnalow. Stwierdzilam, ze moze powinnam go jakos osmielic. Dam mu szanse, podjade z nowym nabytkiem celem sprawdzenia i zobaczymy.
Na tym etapie moje 'zauroczenie' dalo mi juz tak w kosc, ze juz ciezko mi bylo wytrzymac. Musialam dac mu jakis wyrazniejszy znak, powiedziec cos co wyraznie ujawnialo moje intencje. Stwierdzilam, ze powiem cos do czego bedzie musial sie ustosunkowac i dzieki temu dowiem sie co mysli albo czy optowalby na 'cos'. Nie spoczne dopoki nie bede wiedziala na 100% czy ma mnie gdzies czy tez nie. Mialam juz dosc zagadek i rozgryzania go. Powiem cos (co to bedzie zalezy od tego o czym bedziemy gadac) co spowoduje, ze albo zacznie sie dziac cos konkretnego albo dam sobie spokoj na amen. Jesli sie okaze, ze ma mnie w dalekim powazaniu to sie wylecze w trybie natychmiastowym z wszelkiego odurzenia i pomrocznosci jasnej. Chyba wlasnie potrzebuje kubla zimnej wody i po sprawie.
Nie bede ukrywac, ze taka zagadkowosc D mnie intrygowala, motywowala do konkretniejszych krokow. Sek w tym, ze gdybym wiedziala na 100%, ze facet nie chce miec ze mna nic wspolnego to bym w zyciu sie nie narzucala. Ale tu nic nie bylo oczywiste, ani, ze 'tak', ani, ze 'nie'. Nie ma nic gorszego niz niepewnosc. Musialam wiedziec albo nigdy nie da mi to spokoju i na lozu smierci bede sie zastanawiac co by bylo gdyby. O nie, tak byc nie moze.
Koniec koncow samochod zostal zakupiony, odebralam go jakos w sobote i nie moglam sie doczekac poniedzialku. Poniedzialek nadszel i zadzwonilam do D z samego rana:

- Czesc D, jak sie masz?
- Czesc, w porzadku, co u ciebie?
- Tez ok, w koncu mam samochod.
- O, to dobrze, co masz?
- (tu podalam co i jak)
- Brzmi dobrze, chcesz zebym na to zerknal?
- Tak, poprosze, moge podjechac teraz jesli masz czas. - z trudem opanowalam drzenie w glosie i jakanie sie.
- Jasne, podjedz to rzuce okiem, przejade sie nim.
- Dobra, bede za 10 min.
- Ok, do zobaczenia.

Samochod byl wlasnie po pierwszym przegladzie rejestracyjnym, ale to nie mialo znaczenia. Nie ma to jak ocena zaufanego fachowca. Boze, mysle sobie, znow go zobacze i tym razem musze powiedziec cos znaczacego, konkretnego, bo jak nie to kaplica. Probowalam opanowac nerwy, ale i tak sie cala trzeslam. Wlasnie miala nastapic diagnoza sytuacji, woz albo przewoz. Albo cos sie stanie, albo bedzie wielkie nic i tylko wstyd. Za 10 minut okaze sie co dalej. Spoko, dostane kosza i po bolu. Wielka rzecz.
Jade. Co ma byc to bedzie. Dojechalam na miejsce, wysiadlam, D wyszedl z warsztatu, przywitalam sie z usmiechem, oznajmil, ze najpierw sie przejedzie. Wsiadlam wiec na miejscu pasazera i dalam mu kluczyki. Ruszylismy by zrobic jakies kolko, gadka szmatka, nic takiego. Siedzialam tam i kombinowalam jak kon pod gorke by mu cos powiedziec, ale nie wiedzialam co i tez braklo mi odwagi. Nie bylo zabardzo kontekstu i nie chcialam tak ni z gruszki ni z pietruszki. D tez nie wydawal sie zbyt rozmowny tego dnia co nie ulatwialo sprawy.
Przyjechalismy do warsztatu, D otworzyl drzwi, wjechal samochodem na podnosnik, wzial latarke i zaczal ogladac podwozie. O czyms tam jeszcze rozmawialismy, ale nic takiego i nic co bym mogla wykorzystac w wiadomym celu. Stwierdzil, ze wszystko ok, sprawdzil poziom plynow, a ja czulam jak czas ucieka i okazja tez.

- Kiedy ma termin przegladu? - spytal.
- Za rok, w marcu.
- A, czyli mial teraz przeglad robiony?
- Tak... - zrobilo mi sie glupio - okazalo sie, ze jest nowy przepis, ze jak termin przegladu wypada w czasie do 6 miesiecy od zakupu to dealer musi go zrobic i termin przesuwa sie na za rok. - wyjasnilam zamiast powiedziec: 'tak, ale chcialam sie z toba zobaczyc wczesniej niz za rok'. Ale oczywiscie ja to ja, nie jestem mistrzem zagadywania i podrywu, to na bank.

D wyjechal samochodem z warsztatu, wyszlam tez na zewnatrz, zaczal zamykac wrota i mowi:

- Wyglada na to, ze wszystko ok wiec do zobaczenia w marcu.

Pomyslalam, ze albo teraz albo nigdy, nie moge czekac rok, tak sie nie da. Raz kozie smierc, zebralam sie w sobie i mowie prawie mdlejac:

- Dziekuje za pomoc, ale, szczerze mowiac, nie wyobrazam sobie nie widziec cie przez rok. - Bosze, powiedzialam to, a teraz zgine od uderzenia miecza. Ale bylo mi juz wszystko jedno. Stalo sie, slowo sie rzeklo. Czekam na wyrok.
To co nastepnie uslyszalam wprawilo mnie w takie oslupienie, ze szok nie opuszczal mnie przez wieki cale.
D usmiechnal sie lekko i powiedzial jakby nigdy nic:

- Mysle, ze bedzie ok przez rok. Nie robisz az tyle mil by cos sie mialo dziac. Lecz nie bede tego bral do siebie jesli cie nie zobacze do marca. Narazie!

Po czym zniknal za drzwiami, a ja zaniemowilam i w oslupieniu odjechalam. "Ze co? O czym on gada? Co ilosc mil ma z tym wspolnego? Co on powiedzial? Ze nie bedzie tego bral do siebie? To znaczy ma to gdzies. Ale jaki bezczelny! Ze niby sie nie obrazi jak mnie nie zobaczy do marca! Co za ironia! Impertynent jeden!" - gadalam do siebie w samochodzie i gotowalam sie z wscieklosci. "Mogl przynajmniej jakos inaczej to powiedziec, a nie 'nie bede tego bral do siebie jak cie nie zobacze do marca'. Chamstwo! I co ma ilosc mil do rzeczy?! Wogole bez sensu. A tak wogole, moj drogi," - gadam nadal do siebie - "to sytuacja sie zmienila i teraz wlasnie sadze mile jakich malo, bo zmienilam prace i jezdze jak potluczona po calym kraju wiec sie zdziwisz."
Bylam w szoku pomieszanym z oslupieniem i furia i nie wiedzialam co myslec. Weszlam do domu, walnelam drzwiami (B nie bylo w domu), klucze polecialy lotem blyskawicy na polke i zaczelam chodzic po domu jak nakrecona. W koncu pomyslalam, ze musze sie uspokoic, bo to sie kupy dupy nie trzyma. Po pierwsze, D nie jest impertynenckim chamem, bo znam go troche przez te pare lat i wiem, ze nie jest. Bywal troche oschly, ale nie chamski ani jakis wredny. Po drugie, czy on aby napewno skumal o czym ja mowilam? Cos mi mowilo, ze nie. Ze poprostu myslal, ze tak gadam w zwiazku z samochodem, ze nie wyobrazam sobie, ze samochod nie nawali przez rok (dosc niezwykle) i ze go przez rok przez to nie odwiedze. Wiec odpowiedzial, ze raczej nikle szanse by nawalil i, ze przeciez sie nie obrazi jak sie nie zglosze do jakiejs naprawy. To by mialo sens. Ale nie mialam zadnej pewnosci, nie wiedzialam co o tym myslec. Cos co mialo wszystko wyjasnic namieszalo mi w glowie jeszcze bardziej. Masakra. Musialam sobie to poukladac na spokojnie.

Tak tez zrobilam i doszlam do wniosku, ze ta cala sytuacja i rozmowa nie wyjasnila niczego, bo byla jednym wielkim nieporozumieniem. Facet wogole sie nie skapnal o co chodzi! "Ale ciezki przypadek! Ciezki kaliber." - pomyslalam sobie - "Kurka wodna, ciezki kaliber moze wymagac ciezkiej amunicji... Ale tym bardziej, D stal sie jeszcze bardziej interesujacy!"

Niemniej jednak mialam niezly metlik. W zyciu nie mialam tak ciezkiego orzecha do zgryzienia. Co za facet!

Potrzebowalam oswiecenia, nadeszla pora na wykorzystanie kola ratunkowego, telefonu do przyjaciela, a konkretnie przyjaciol dwoch. A to zawazylo na tym co bylo dalej. O tym w nastepnej czesci.

Czarna Kawa

niedziela, 3 lipca 2016

Podejscie nr 2

Wyruszylam gdzies rano samochodem, a bylo dosc mrozno. Podczas jazdy samochod zaczal nagle gasnac. Odpalilam ponownie, znow zgasl. I tak chyba ze 3 razy na krotkim odcinku. Zapalila sie kontrolka silnika i stwierdzilam, ze to nie ma sensu, daleko nie zajade, a jak nawet zajade to moge nie wrocic i dopiero bedzie cyrk. Wygladalo mi to na wtrysk paliwa. Oznaczalo to tylko jedno, nalezy jakos dojechac do warszatu D. Az mi sie slabo zrobilo na sama mysl i glosno przelknelam sline, bo z jednej strony chcialam sie z nim widziec zawsze i wszedzie, a z drugiej paralizowala mnie sama mysl o tym. Zaskoczyla mnie troche ta sytuacja, ale nic to, trzeba sie z nim zobaczyc i opanowac treme. Jade wiec jak ten czub z wlaczonymi awaryjnymi, gasnac, odpalajac i wyklinajac na przemian. Dojechalam jakos, D wyszedl z warsztatu, spytal co sie dzieje wiec wyjasnilam. Mial akurat jakichs klientow w warsztacie wiec tylko zostawilam mu kluczyki i poszlam do domu.
Zadzwonil za niedlugo, powiedzial, ze sprawdzil nieco silnik i mysli, ze to wtrysk paliwa, ale zeby byc w 100% pewnym moze wziasc samochod na diagnostyke i sprawdzic. Bo jesli to wtrysk to naprawa moze sie nie oplacac. Zgodzilam sie na taki uklad. A poniewaz mogl to zrobic dopiero za 2 dni (kolejka) to tez postanowilam zostawic samochod u niego, nie bylo sensu tym jezdzic i utknac na srodku ulicy. Spytal, czy jest w samochodzie cos co jest mi potrzebne. A ja, zanim pomyslalam, powiedzialam, ze nie. Ale glupia jestem... moglam miec pretekst by sie z nim zobaczyc. Nic to, poczekamy te 2 dni, zobaczymy.
Faktycznie, zadzwonil za 2 dni rano. Mialam go oczywiscie w komorce wiec odbieram:

- Czesc D, co tam slychac?
- Czesc, u mnie ok, ale z samochodem nie bardzo.
- Kurcze, tak myslalam...
- Bylem z nim na diagnostyce i mimo, ze jechal ok tym razem to jednak wyglada to na wtrysk paliwa, na 99%.
- No, tak wyglada. Ile by kosztowala naprawa?
- Trzeba liczyc minimum 1000 funtow. Gdyby to robic tak solidnie i porzadnie to nawet i 3000.
- O ja cie... eeee.... to chyba raczej nie...
- Szczerze mowiac, samochod nie jest tego wart.
- To jedno, a drugie, ze i tak nie mam tyle kasy na zbyciu. Poza tym nie ma sie nad czym uzalac, bo i tak myslalam o zmianie. Psuje sie co chwila...
- Jesli i tak chcesz zmieniac to lepiej dac sobie z tym spokoj. Kupic cos nowszego, bardziej ekonomicznego.
- Tak tez zrobie.
Pogadalismy chwile o tym co najlepiej kupic, okazalo sie, ze wlasnie polecal mi model ktory mialam na mysli.
- To mozesz odebrac ten samochod dzisiaj jesli dasz rade.
- Tak, tak, bede tam za niedlugo i stocze go do domu, z gorki jest. Moge podskoczyc za pol godziny, bedziesz?
- Tak, powinienem byc, zadzwon po drodze, zeby sie upewnic, ze gdzies nie wyszedlem.
- Ok, to do zobaczenia.
- Narazie.

Dziwnym troche wydawalo mi sie dzwonienie by sie upewnic, ze jest, nigdy wczesniej nie musialam, zaczelam cos tam podejrzewac. Mialam tez cicha nadzieje, ze cos w koncu sie ruszy, ze cos sie miedzy nami zacznie dziac. Liczylam troche na jego inicjatywe, a ja zamierzalam dac jakies przyzwolenie, zalezy na co, ma sie rozumiec.
Podeszlam do warsztatu, drzwi sie otworzyly i wyjrzala usmiechniela twarz D.

- Czesc! - mowie.
- Czesc, co taka zdyszana?
- Ach, uszkodzilam sobie kolano i boli, przeszkadza. Musialam przeforsowac podczas biegania - faktycznie mialam z nim problem od paru tygodni.
- Zdarza sie, tez mnie czasem cos lapie tu i tam, choc nie wygladam jakbym odwiedzal silownie.

No i oczywiscie, zamiast rzucic jakims komplementem typu 'nie potrzebujesz silowni' to mnie sparalizowalo i jedyne na co sie zdobylam to debilny usmiech. Potem przeszlismy do gadki na temat samochodu, co kupic i jak. Gadalismy tak i caly czas sie zastanawialam co zrobic, jakby tu... ale tez nie chcialam sie narzucac, uznalam, ze do niego nalezy nastepny krok jesli chce... Ale jemu tez barklo odwagi i smialosci, widac bylo, ze sie bije z myslami. W ktoryms momencie skapnal sie, ze zostawil wlaczony silnik w jakims samochodzie.

- Poczekaj chwilke, wylacze to zanim sie zaczadze tutaj.

Patrzylam na niego podziwiajac jego fajny usmiech, ladne zeby, i ten seksowny parodniowy zarost, ktory mu tak pasowal i dzialal na mnie piorunujaco. Co za facet... Pogadalismy jeszcze chwilke.

- Dobra, mysle, ze lepiej bedzie jak juz sobie pojde, pewnie masz sporo pracy. - pomyslalam, ze moze sie ruszy jak zaczne wychodzic.
- Nawet nie, nie ma nawalu.
- O, a to ciekawy model. Co to? - wskazalam na stary, zabytkowy samochod wychodzac z biura, zerknelam na tylek, bo sie nie znam - a, (odczytalam marke) - Wiedzialam, ze to jego, ale pomyslalam, ze jeszcze zagadam chwilke.
- To moj (tu podal rocznik, okazalo sie, ze tylko rok mlodszy ode mnie, o zgrozo).
- Fajny.
- Taki tam, do zabawy na lato. W zimie nim nie jezdze.
- No raczej, szkoda by bylo. Ok, spadam.
- Daj znac jakbys potrzebowala pomocy przy zakupie nowego, moge podjechac, doradzic.
- Jasne, bede pamietac, dziekuje za pomoc. - i juz mialam pchnac drzwi i wyjsc.
- Poczekaj, otworze - mowi D.
Mysle sobie, spoko, dam sobie rade, ale stoje i czekam. Poszedl do biura, okazalo sie, ze po klucze, bo... zamknal te drzwi na klucz... Zaczal je otwierac, a mnie cisnelo sie na usta pytanie dlaczego je zamknal na klucz. Ale nie, jak zwykle sparalizowalo mnie, balam sie konsekwencji i odpowiedzi na pytanie. Udalam, ze sie nie skaplam o co chodzi i wyszlam.

- To narazie, dzieki, do zobaczenia!
- Narazie, czesc!

Wsiadlam, odjechalam i jakos dojechalam. "Kurna!" - mysle sobie - "Ale spieprzylam! Wiadomo po co zamknal te drzwi. Nie zebym miala od razu przejsc do sedna, ale byla taka okazja zeby cos zaczac... glupia, durna, ciemna!" Ale bylam wsciekla na siebie. I na D tez, bo zamiast sie ruszyc i przejsc do jakiegos dzialania... ech, nastepna okazja stracona. Trudno, teraz trzeba sie skupic na szukaniu nowszego samochodu. Wiedzialam, ze niestety nie bede mogla poprosic D o pomoc, bo B bedzie musial decydowac o zakupie ze mna i nie wytrzymalabym psychicznie takiego napiecia.

Plan byl taki, by kupic samochod i poprosic D o sprawdzenie go.

Czarna Kawa

sobota, 2 lipca 2016

Pierwsze koty za ploty

Taka walka wewnetrzna trwala ponad rok, do samego konca probowalam o nim zapomniec, choc tez wiedzialam, ze proby te sa daremne. To tak jakby probowac zignorowac fakt, ze ktos mnie stuka mlotkiem po glowie 100 razy dziennie.
Przez ten rok szukalam okazji by go zobaczyc, na ulicy, przejazdem, zeby tylko spojrzec na jego twarz. Dzien wydawal sie lepszy gdy udawalo mi sie go zobaczyc. Nie bylo tego wiele, moze kilka razy. Nie bylo latwo natknac sie na D gdy wiekszosc czasu spedzal w warsztacie.

Postanowilam takze wziasc sie nieco za siebie celem korzystniejszego prezentowania sie. Nalezalo zrzucic pare kilo, nie zeby jakas tone, ale nie czulam sie zbyt dobrze we wlasnej skorze wiec tak byc nie moglo. Nie ma nic gorszego niz wstydzic sie samej siebie. Wiedzialam, ze moge to osiagnac, ze moge wygladac znacznie lepiej wiec czemu nie. Gdyby nawet mial mnie gdzies to zawsze to jakas motywacja i pretekst by utrzymac ksztalt i forme. Nie zebym sie jakos strasznie zapuscila, ale tez zdecydowanie nie mialam motywacji i powodu by sie mega starac. Po ilus latach starania sie olalam wszystko, takze wyglad. Ale nadszedl czas na zmiany. Zaczelam zdrowiej sie odzywiac, duzo warzyw, owocow, swieze ziola, naturalne soki, sztuczny cukier zredukowany praktycznie do zera, minimalna ilosc chleba. Jestem miesozerna wiec wartosciowe kawaly miesa lub ryby musialy byc. Zaczelam odbywac dlugie, szybkie spacery (zawsze jakas okazja by go zobaczyc), ktore wkrotce przerodzily sie w bieganie polaczone z szybkim marszem. Mialam swoj utarty dystans, jakies 8km, ktory pokonywalam bez wymowek. Przewaznie 3 razy w tygodniu, czasem czesciej jak czas pozwalal. Deszcz, snieg, im gorsze warunki tym lepiej, wiecej kalorii sie spalalo. Zaciskalam zeby i chocby skaly sraly. Nie mam tu rownych terenow, wszedzie z gorki lub pod gorke wiec na efekty nie trzeba bylo dlugo czekac. Waga leciala elegancko w dol, miesnie nog i brzucha zaczely sie pieknie rzezbic, czulam sie znakomicie. Zaczelam dobierac ciuchy, ktore wyrazaly moja osobowosc i podkreslaly co trzeba. Maz stwierdzil, ze sie zmienilam. Powiedzialam tylko, ze w tym wieku pora zadbac o siebie, potem bedzie za pozno. Polknal to i sam zaczal sie lepiej odzywiac. "Tak, moj drogi, nadchodza zmiany, ale nie dla psa kielbasa. Jeszcze bedziesz sie slinil i prosil. A tak wogole, to sie nie zmienilam tylko pokazuje to co dawno zaroslo mchem, bo ty zawsze miales to gdzies." - pomyslalam sobie i snulam dalsze plany zwiazane z D.

Tak jak wspomnialam, nadeszla okazja by sie z nim zobaczyc. Bylam zdeterminowana by dac mu jakis sygnal, a rownoczesnie stremowana, balam sie jego reakcji. Pomyslalam, ze cos tam zgadam, od slowa do slowa, zobaczymy jak bedzie. Umowilam sie wczesniej, ze odstawie samochod z samego rana. Podjechalam pod warsztat,  weszlam by dac mu kluczyki, ale wisial na telefonie. Gdy skonczyl powiedzialam 'Dzien dobry D' tak miekko i seksownie jak sie dalo, na co lekko zaniemowil. Nastenie wzial ode mnie kluczyki, rzucil tylko, ze zadzwoni jak bedzie gotowe i wypadalo mi sobie pojsc. Wyszlam wiec, myslac sobie, spoko, dzis jeszcze sie zobaczymy.
Popoludniu zadzwonil, ze gotowe, poszlam po samochod, ale okazalo sie, ze jego kumpel-pomocnik byl tam z nim tego dnia wiec nie bylo wiekszych szans na podryw. Nie mialam wiele czasu na zastanawianie sie co dalej, w sumie to pomyslalam, ze chyba sobie odpuszcze tym razem. Nie bede przeciez otwarcie podrywac zonatego faceta przed jego kumplem. Ale cos mnie tknelo, ze tak powiem.
Weszlam do warsztatu, zblizam sie do drzwi biura, ktore otworzyl mi przed nosem D mowiac 'czesc'. 'Czesc' - odpowiedzialam i jedyne na co moglam sie zdobyc to dluzsze i glebsze i wymowniejsze niz ustawa przewiduje spojrzenie mu w oczy, ktore i tak bylo krotsze niz chcialam, bo kumpel D stal za jego plecami i obawialam sie, ze sie zorientuje w czym rzecz. Wcale go to nie speszylo, takze patrzyl z rownym zaangazowaniem, a gdy przeszlam w glab biura on zostal stojac tam z tymi drzwiami w garsci az do ockniecia sie. Chyba doznal lekkiego paralizu. Prowadzilismy pogawedke na rozne tematy, przy czym D nie mowil zbyt wiele. Faktem jest, ze jego kumpel ma gadane. Po chwili pozegnalam sie i wyszlam, wsiadlam do samochodu i juz mam odjezdzac gdy widze katem oka, ze D podchodzi do mnie. Zrobilo mi sie nieco cieplo, 'o kurcze, co teraz', mysle sobie. Uchylilam drzwi by zobaczyc co powie, ale najpierw nic nie powiedzial tylko wbil wzrok w moje oczy tak jak ja to zrobilam w biurze. I tak patrzyl mi w oczy dosc intensywnie i przez dluzsza chwile, a ja robilam wszystko co w mojej mocy by nie wymieknac i wytrzymac jego spojrzenie. Udalo sie, ale zaplacilam za to trzesacymi sie rekami, przyspieszonym oddechem i jakaniem sie. Lekki atak paniki znaczy. Nastepnie powiedzial:
- Sorry, ale ten uchwyt na komorke spadl.
- A... eee... co? A! Uchwyt! Spoko, ciagle spada, hehe.... przymocuje sobie...
- Ok. To narazie. - i poszedl sobie.
- Narazie, dzieki! - rzucialam za nim, zamknelam drzwi i mega ostroznie odjechalam, bo w tym stanie nie bardzo wiedzialam gdzie jestem i gdzie zmierzam. 'Ja pierdziele, 'uchwyt spadl', nie mial nic lepszego do powiedzenia?! 'Przymocuje sobie', idiotka ze mnie tez zajebista. Ale to spojrzenie... Boze trzymaj mnie... Boze... co ja teraz zrobie. Co ja narobilam! Ale nic to, co ma byc to bedzie. Kulac to. W dupie tam.' - z takimi myslami dojechalam do domu, weszlam i probowalam udawac, ze nic sie nie stalo. Udalam sie na gore by sie uspokoic i by oddech i serce wrocily do normy. Nie mialam zadnego bliskiego terminu ponownych odwiedzin D, ale byla zima i wiedzialam, ze ten samochod nie bedzie jej znosil zbyt dobrze. No i mialam racje, uplynely jakies 3 miesiace i znow znalazl sie pretekst by odwiedzic D. A o tym juz jutro.

Czarna Kawa