sobota, 9 lipca 2016

Master Plan i Mission Impossible

Tak jak wspomnialam, przez ponad rok mialam istny roller-coaster. W jednym dniu moglam przechodzic wszelkie skrajnosci, od totalnej rezygnacji (D ma mnie w dupie), poprzez snucie roznych planow (bo nie mam pewnosci w niczym) i przekonywanie sie, ze chyba zgubilam wszystkie klepki i powinnam odpuscic (ale nie potrafie zapomniec), po postanowienie, ze wykonam taki plan, ktory nie pozostawi watpliwosci (ja pierdziele). Jak tylko sobie wyobrazilam siebie wykonujaca ten plan to mi sie slabo robilo. Jaki by mial nie byc, musial zmierzac bezposrednio do celu, a to wiazalo sie z mega ryzykiem jakiego poki co nigdy w zyciu nie podjelam. Lecz zanim moj plan dojrzal uplynelo sporo wody w rzece.

W miedzyczasie, moje ostatnie fisko mialo miejsce w marcu i nie sadzilam, ze sie z nim zobacze do nastepnego marca. A jednak mialo byc inaczej.
Latem pojechalam na 2 tygodnie do Polski (juz wtedy czulam sie za daleko od D, beznadziejne uczucie), pozostawiajac B w UK (hurrra! co za ulga), a tam postaralam sie o ladna opalenizne. Moj plan mial wieksze szanse na powodzenie przy ladnym wygladzie i pewnosci siebie.
Doslownie na drugi dzien po powrocie okazalo sie, ze maska w samochodzie nie domyka sie jak nalezy. Trzeba bylo pomajstrowac przy zamku by sie zamknela. Pierdola taka, ale mysle sobie, moze by tak to wykorzystac i odwiedzic D? Kuszacy pomysl. Na drugi dzien zadzwonilam do niego z pytaniem czy moge podjechac, bo zatrzask cos nie teges. Powiedzial, ze jak najbardziej wiec jade, trzesac sie na mysl zobaczenia go. I kombinuje znowu jakby tu zagadac. Przyjechalam i pech chcial, ze jego kolega-pomocnik byl tam z nim tego dnia. W sumie odetchnelam z ulga, bo mialam wymowke by nie podrywac. D sprawdzil zamek, posmarowal linke jakis smarem i poradzil by poprobowac pare razy przez kilka dni i jak nadal bedzie szwankowal to mam sie zglosic do poprawki.

"Z jednej strony " - myslalam sobie - "mam pecha, ze ten jego kolega tam byl, z drugiej odczuwam pewna ulge gdy nie mam okazji by zagadac, poderwac. To moze by tak wogole dac sobie spokoj i odczuc permanentna ulge?" Pare razy wlasnie tak probowalam zrobic. Dac sobie spokoj, zapomniec, nie stresowac sie i nie przejmowac. I czulam sie z tym ok przez pare minut, w porywach moze pol godziny. Po czym mysli o D wracaly ze zdwojona sila by mnie zwalic z nog. Przekonywalam sie jak moglam:
- przeciez zonaty,
- nie znam go,
- duzo starszy (nie wiedzialam wtedy jeszcze jak duzo),
- ja mezatka (ten argument mnie rozsmieszal, rownie dobrze moglam sie mianowac astronautka),
- wogole bez sensu.

Ale argumenty te niestety nie mialy sily przebicia.

Powoli docieralo do mnie, ze to mi nigdy nie da spokoju, ze zadne argumenty 'przeciw' nie dzialaja. Nigdy w zyciu czegos takiego nie przezywalam. Owszem, mialam jakies zauroczenia, ale, jak pragne podskoczyc, nie trwaly dluzej niz pare dni, moze tydzien. Przechodzily jak bol glowy. Z tego co pamietam, chyba tylko dwa razy w zyciu przejelam inicjatywe by cos zaczac z placia przeciwna. Raz sie udalo i bylo milo, a raz, wieki temu, zaprosilam jakiegos chlopaka na studniowke i dostalam takiego kosza, ze mi przeszlo szybciej niz predkosc z jaka go dostalam. Tak wiec sytuacja z D byla dla mnie nowoscia.

Odbylam rozmowy z przyjaciolmi wspomniane w poprzednim wpisie i rozmowy te nadaly tempa akcji, a byl to juz poczatek nastepnego roku (styczen, luty). Rada W bym sie zdecydowala czego chce dzwonila mi w uszach. Bylam tak zakrecona w tym co czulam i czego chcialam, ze naprawde nie bylo to proste. Chcialam wiele, ale nie wierzylam w realnosc tego czego chcialam. Musialam poswiecic temu troche czasu i zaglebic sie w tym czego chce, o czym marze i co jest w miare mozliwe, a co nie. Marzenia marzeniami, ale zeby cokolwiek zaczac trzeba bylo jakos to konkretnie przekazac, zakomunikowac.

Czego chce? - chce go lepiej poznac, pogadac, spedzic z nim troche czasu, chce romansu.
O czym marze? - o pocalunku, marze by mnie pocalowal, objal i przytulil, a czy cos wiecej? Nie
                            wiem, okaze sie, teraz nie ma to dla mnie znaczenia.
Czego pragne? - poczuc jego cieplo, jego opiekunczosc z bliska, bo z daleka to czuje ja caly czas.
Co jest realne? - jesli wogole bedzie chetny to moze jakis romansik, spotkanie sie gdzies? Moze
                          zostane pocalowana? Jakas kawa, piwo?
Co jest nierealne? - jakies wypady gdzies razem raczej nie wchodza w gre, latwo wpasc, jakas milosc
                               tez raczej jest nierealna, dlaczego taki facet jak D chcialby wogole sie ze mna
                               zadawac?
Co nie wchodzi w gre? - nie mam zamiaru rozwalac jego malzenstwa, bycie razem na dobre nie
                                       wchodzi w gre (to trzeba ustalic na wszelki wypadek).

Od czego zaczac? Jak to przekazac by nie bylo nieporozumien? By sie w koncu zorientowal o co mi chodzi?
Mysle sobie, jesli pojde do niego i powiem, ze chce go poznac, ze chce romansu, bedzie to takie 'sztywne', dziwne, pewnie nastapi klopotliwa cisza i jeszcze bardziej zenujaca rozmowa. A potem byc moze wszystko rozejdzie sie po kosciach i tyle z tego bedzie. Jest to jakis plan, ale bardzo awaryjny chyba.
Powiedziec mu, ze sie w nim zauroczylam? Wysmieje mnie. Albo nadal nie 'zatrybi', bedzie myslal, ze to zart albo obroci to w zart i znow nic z tego nie bedzie.
Wogole wszelka rozmowa 'na ten temat' wydawala sie nieskuteczna, niewystarczajaca.

Czego w glebi duszy, serca, pragne najbardziej? Pocalunku. Marze o nim. Marze o tej bliskosci, dotyku. To moze by tak do niego pojsc i poprostu powiedziec, ze chce by mnie pocalowal? Jezu! Jak mam niby to zrobic? Praktycznie go nie znam, on nie zna mnie i ja mam go poprosic o pocalunek?! Szalenstwo jakies. Nieeee... bzdura.
Myslalam o tym dzien w dzien, przerabialam w glowie rozne wersje wydarzen i rozne mozliwosci. Jakby go podejsc?
Nie wazne jak wiele pomyslow przychodzilo mi do glowy, zaden z nich mi nie pasowal, nie zadowalal mnie. Tylko jeden plan przebijal wszystkie inne i tylko jeden byl na tyle 'mocny' by do niego dotrzec. Ale tez nie za mocny by go nie wystraszyc. Tylko jedna mozliwosc zgadzala sie z tym czego chce i czego pragne. A byl to wlasnie pocalunek. Jedyny Master Plan jaki mial dla mnie sens to pojsc do niego i spytac czy moglby mnie pocalowac. Albo powiedziec, ze chce pocalunku, albo poprostu 'pocaluj mnie'. Chociaz nie, lepiej moze powiedziec: 'czy moglbys mnie pocalowac?'.
Plan ten wydawal mi sie tak absurdalny i wariacki, ze powaznie zastanawialam sie nad swoim zdrowiem psychicznym. Moze powinnam isc do lekarza? Z drugiej strony, czemu nie? Najwyzej powie nie i po klopocie. Jedno jest pewne, nie bedzie watpliwosci i nie ma mozliwosci by nie zrozumial o co chodzi. Chyba.
Lecz ryzyko jest duze. Co jesli kaze mi sie wynosic? Wielka rzecz, tylko ego ucierpi. I byc moze bede musiala zmienic mechanika jesli powie mi, ze nie zyczy sobie mnie wiecej widziec. To sie da jakos zalatwic.
A co jesli okaze sie swinia i rozpowie po ludziach? To juz moze byc nieciekawe. Ale nie, nie jest taki, gdzies tam wiedzialam, ze nie nalezy do tego rodzaju ludzi.
A co jesli ktos nas przylapie? Nie przylapie, sa sposoby by tego uniknac. Jemu tez bedzie zalezalo by nikt nic nie wiedzial.
Plan ten wydawal sie idealny, ale jakim cudem mialam sie na to odwazyc? Zapominam jezyka w gebie jak go widze, a tu mam go spytac czy moze mnie pocaluje? Mission Impossible.

Nadciagal marzec, a wraz z nim termin przegladu. Pare tygodni wczesniej drazek zmiany biegow zaczal nieco ciezko chodzic i skrzypiec. Czasem trzeba bylo sie wysilic by zmienic bieg. Moglam z tym pojechac do D, ale sie balam. Majac taki plan jaki mialam balam sie, ze jest on wypisany na moim czole. Jak tylko go zobacze zrobie sie cala czerwona i nie bede mogla wykrztusic slowa. Nie czulam sie na silach by do niego jechac z powodu drazka zmiany biegow. Pomyslalam, ze przeglad za niedlugo, wtedy bede zmuszona by sie z nim zobaczyc i wtedy tez moze to naprawic.

Nadszedl czas by zadzwonic i sie umowic na przeglad. Tak tez sie stalo, umowilam sie i postanowilam zrealizowac moj plan. Udalo sie? Oczywiscie, ze nie. Dlaczego? Bo braklo mi odwagi. Odstawilam samochod, potem go odebralam i juz juz mialam cos powiedziec, juz sie zbieralam w sobie, ale... nie. Nie moglam. Nie dalo sie. Strach mnie paralizowal. Nie tyle przed odrzuceniem, ale chyba przed jego reakcja, tym co sobie o mnie pomysli, wypowiedzenie tego wydawalo sie kompletna niemozliwoscia.
Przeglad zostal zalatwiony, nawet specjalnie nie pogadalismy, bo nie mial czasu. Pojechalam do domu zawiedziona soba. "Nie dam rady, to nierealne. Moge sobie snuc plany i miec pomysly, ale jak juz tam jestem i go widze to ogarnia mnie paraliz. Strach bierze gore." - myslalam sobie.

Musialam wrzucic na luz, pogodzic sie z tym, ze nie dam rady. Poddac sie i juz. Tak bedzie lepiej. Dalam sobie spokoj na reszte dnia. I do poludnia dnia nastepnego. W tym czasie 'odpuszczenia sobie' czulam sie przybita i zrezygnowana. "Jestem daremna" - myslalam sobie. Ale okazalo sie, ze przerwa ta byla tylko po to by naladowac baterie i juz nastepnego dnia popoludniu rozwazyc ponowna probe. Nie umialam przestac o nim myslec, porazka mnie nie wyleczyla.
Odkrylam, ze drazek zmiany biegow nadal jest jaki byl. Albo nic z nim nie zrobil (nie wspomnialam mu o tym mankamencie) albo zrobil i nie pomoglo. Byl wiec pretekst by sie z nim znow zobaczyc. Pewnego dnia zebralam sie w sobie, postanowilam podjechac i sprobowac mu powiedziec to co zamierzalam. Albo przynajmniej cos w tym stylu.
Ubralam sie nieco seksy i przyjechalam do warsztatu, powiedzialam co i jak i pojechalismy zrobic rundke by poczul te biegi. Skrecil miedzy jakies domy, a ja kombinuje co mu powiedziec i jak. Mialam ochote powiedziec 'zabierz mnie gdzies, nie wazne gdzie, gdzies na koniec swiata'. Mialam to na koncu jezyka, ale... sie nie odwazylam. Biorac pod uwage jego reakcje powiedzialby pewnie 'podrzucic cie gdzies?' A ja bym zaczela walic glowa w deske rozdzielcza. Widzialam to oczyma wyobrazni.
Myslalam o tym by mu powiedziec zeby sie zatrzymal i wtedy zeby mnie pocalowal. Ale bylismy miedzy domami, ktos by pewnie widzial, zle miejsce. Tak czy siak, odwagi znow zabraklo.
Wrocilismy do warsztatu i D powiedzial, ze sproboje cos z tym zrobic, naoliwic, nasmarowac, ale musi zakupic stosowny produkt. Spytal kiedy by mi pasowalo podjechac i zostawic samochod na chwile. Musialam sprawdzic w swoim kalendarzu kiedy mam jakis luzniejszy dzien. Siedzielismy w samochodzie i ku mojemu zaskoczeniu zaczal mnie pytac czym sie zajmuje, jak sie nauczylam angielskiego itp. Wyluzowalam sie troche, pogadalismy milo chwilke i umowilismy sie na naprawe na przyszly tydzien. Ale nie bylam w stanie nic wiecej mu powiedziec. Pomyslalam tez, ze nie jest zle, ze przynajmniej on cos zagadal.
Potem nadszedl czas na naprawe tych biegow wiec znow, zbieram sie w sobie, koncentruje, mysle sobie, musze teraz, musze cos zrobic, powiedziec mu. Pojechalam, naprawil, odbieram samochod i co? I juz mialam powiedziec, mialam to na koncu jezyka i.... nic. Nie dalam rady, poprostu porazka. Juz nawet nie probowalam zadnych innych 'metod' i 'gierek' jak to W okreslil. Stwierdzilam, ze to musi byc albo Master Plan albo nic.
Wrocilam do domu wsciekla na siebie i zrezygnowana. Teraz nie mialam juz nawet pretekstu by sie z nim znow zobczyc. Kaplica. Znow dalam sobie chwile odpoczac, zajac sie innymi sprawami, moze przejdzie. Nie przeszlo. Teraz postanowilam sobie, ze pojade do niego bez pretekstu i jedynym powodem bedzie 'zgwalcenie' go. Skupie sie tylko i wylacznie na tym i jak juz tam przyjade to nie bedzie odwrotu. Bede musiala powiedziec to co zaplanowalam.

Uda sie? Musi sie udac. Musze to zrobic, chocby nie wiem co. Nie mam innego wyjscia. Zycie sobie robi ze mnie jaja i przyciska do muru. Albo wezme byka za rogi albo bede sobie plula w brode do konca zycia. A taka wizja mi nie pasowala. Nalezalo sobie wyznaczyc dzien i poprostu to zrobic.

Czarna Kawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz