środa, 19 kwietnia 2017

Kwietnia ciag dalszy

Pierwsze dwa tygodnie kwietnia spotykalismy sie codziennie, nie bylo to proste ale udalo sie. W drugi weekend udalo sie nawet urwac na pare godzin i spedzic czas na lonie natury. Nawet pogoda dopisala.
Potem byly swieta, ktore jakos znioslam. Bylam bardziej zajeta drobnym malowaniem i poprawianiem wygladu schowka w kuchni niz swietami. W dupie mam takie swieta. Jedynie w niedziele uznalam ze niech B przyjdzie na obiad, rzuce kawalkiem miesa i niech syn ma jakies tam swieta. Mogl sie rozlozyc z tata na kanapie i wszyscy ogladalismy Hotel Transylvania zajadajac sie czekolada. Napilam sie wina do obiadu i przysnelam w fotelu na chwile i takie byly moje swieta. Przynajmniej syn byl zadowolony wiec to jest big plus.

Poniedzialek byl wolny wiec sie nie moglismy spotkac, udalo sie tylko chwile pogadac. Tym razem D znosil swieta z trudem. Nie brzmial zbyt wesolo. Tez zabijal czas majsterkowaniem i praca w ogrodzie wyobrazajac sobie jak by moglo byc... I patrzac, a raczej starajac sie nie patrzec, jak zona napycha sie czym popadnie i wpieprza jego czekolade po kryjomu a potem mowi 'ja tylko kawalek wzielam' i probuje z niego robic idiote. Albo mowi: 'otworz to jajko czekoladowe, zjem swoja polowke'. Powiedzial zeby cale zezarla, co sie bedzie rozdrabniac. Jej setna dieta cud i tak juz poszla w pizdu, bo przytyla zamiast schudnac.

'Musialem uslyszec twoj glos' - powiedzial przez tel.

We wtorek z rana, przed praca, musialam wstapic do warsztatu na 5min tylko po to bysmy mogli sie przytulic i tym razem by to D poczul sie lepiej. Ze mna bylo nie najgorzej.

W tym tygodniu Pulcheryja ma urlop wiec spotkania sa utrudnione bo moze wpasc do warsztatu w kazdej chwili, a jak nie ma tam D to dzwoni do usraniej smierci. Mimo to udalo nam sie wczoraj zjesc lunch u mnie, a dzis D udalo sie przyjsc do mnie rano gdy Pulcheryja pojechala na jakies zakupy. Oczywiscie dzwonila jak byl u mnie bo go nie znalazla w warsztacie i zmyslil jakas historie o tym gdzie pojechal i po co. Akurat skonczylismy sie kochac wiec nie przeszkodzila specjalnie. Heeee....

D przyszedl dzis, usiedlismy przytuleni na kanapie i D zaczal mnie calowac namietnie.
- Musze isc na gore A, chocby po to by sie przytulic, poczuc cie cala.
- Oczywiscie kochanie, choc, idziemy.
Poszlismy do sypialni, rozebralismy sie i w samej bieliznie wskoczylismy do lozka. Wtulilismy sie w siebie, objal mnie od tylu, a ja przywarlam calym cialem do niego. Bosko.
- Boze, jak cudownie. - stwierdzil.
- Tego nam bylo trzeba przez swieta.
- Nie moge nawet za duzo o tym myslec. Dola dostane.
- Lepiej cieszyc sie chwila.
- Nie wiem co robic, czy tylko sie tulic czy cos wiecej.
- Jak chcesz kochanie.
- Tak trudno sie oprzec, ale potem boli. I tak trudno sie oprzec jak widze ten seksowny kark, ramiona, dotykam cie...
Ledwo skonczyl i juz sie kochalismy. Nie dalo sie tego nie zrobic. Szczegolnie przed dlugim weekendem w rozlace. Lecz widzialam bol w jego oczach.
- Przytul sie prosze, musze miec cie blisko. - mowil.
- Jestem z toba i przy tobie kochanie. Nawet jesli jestesmy osobno to i tak jestesmy razem.
- Boze, jak ja cie kocham - powiedzial gdy przytulalismy sie po.
- Czuje to, w kazdej komorce.
- Musze ci cos powiedziec.
- Slucham.
- Jesli odejde nagle, kopne w kalendarz i nie dostane szansy spotkania sie z toba i wszystko co robimy teraz wyjdzie na jaw, bo wszystko co mam od ciebie zostanie znalezione, chce zebys wszystkim powiedziala o nas. Prawde o tym jak sie kochamy i jak byc powinno. Mozesz isc i zapukac do drzwi [jego domu] i powiedziec jak bylo. Mozesz nawet w lokalnej gazecie opisac, nie obchodzi mnie co ludzie beda o mnie myslec. Wole zeby znali prawde.

Lza mi sie zakrecila w oku.

- Jak odejdziesz to napewno nie bedzie cie to obchodzic.
- Mozesz zrobic co chcesz. Nie mysl ze ja bym nie chcial czy cos. Wrecz przeciwnie. I mam to gdzies co ludzie pomysla o niej.
- Ona bylaby ta biedna poszkodowana.
- Niezupelnie, jesli prawda o niej wyjdzie na jaw.
- Mam badzieje ze nie pojdziesz sobie bez pozegnania, nieladnie tak.
- Postaram sie ale wiesz ze gwarancji nie ma. Chcialem tylko zebys to wiedziala.
- Ok, bede pamietac jakby co. Nie moge za bardzo o tym myslec, bo zas dola dostane.

Jutro rano spotkamy sie gdzies poza domem dla bezpieczenstwa. Krazownik Pulcheryja krazy. A popoludniu D wyjezdza juz do syna i wraca w niedziele. Zobaczymy sie dopiero w poniedzialek. Zona nalegala by zostac tam do poniedzialku ale D sie wykrecil. Potem ona ma wolny poniedzialek i wtorek wiec zobaczymy jak bedziemy mogli sie spotkac.
Poki co sie trzymam i mam zamiar wyjechac z synem w weekend gdzies w cholere zeby nie tkwic w 4 scianach.

- I bede dzwoni i pisal smsy kiedy tylko bede mogl. Biore zapasowa naladowana baterie do naszej komorki. - zapewnil.
- Poprosze. Nie dam rady bez tego.

Czarna Kawa

Rozmowy z dusza, cz. 4

Nastepne dni, tygodnie, miesiace...

- D ci sie podoba, prawda?
- Zaczyna mi sie podobac za bardzo. Wiesz co? Szukam czegos przez co przestalby mi sie podobac i nie moge nic znalezc.
- I nie znajdziesz. Wiem co mowie. Poznaj go lepiej w ten 'standardowy' sposob.
- Ale jak? Co mam mu powiedziec? 'Hej, chcialabym cie lepiej poznac'? Zenada. Dajmy sobie spokoj, przejdzie mi.
- Nie przejdzie.
- Przejdzie, dam sobie tydzien, dwa i przejdzie.

Po dwoch tygodniach...

- Nie przejdzie! Nie przejdzie! - skandowala Dusza.
- Przez ciebie nie moge przestac o nim myslec. Ale przejdzie, poczekam jeszcze.

Po miesiacu...

- Nie przeszlo, nie?
- Kurde, nigdy mnie tak dlugo nie trzymalo. Zawsze pare dni, tydzien, moze dwa i spokoj. Ty chyba nie chcesz zeby przeszlo.
- Oczywiscie,  ze nie. Czekam az sie poddasz.
- Dlaczego?
- Bo chce doswiadczyc bliskosci z jego Dusza poprzez ciebie.
- Ale dlaczego akurat z jego?
- Bo jest wyjatkowa, ciagle do siebie wracamy, przyciagamy sie. Pamietasz jak go zobaczylas po raz pierwszy?
- Pamietam. Czas stanal w miejscu. Lub przestal istniec.
- Dokladnie tak bylo. Czas tak naprawde nie istnieje, nie taki jak w ludzkim pojeciu. Spotkanie z nim, z jego dusza pozwolilo ci to odczuc. A ja wreszcie moglam tego doswiadczyc przez ciebie. Piekne uczucie...
- To prawda... ale to dlaczego wtedy nic nie mowilas, nie dzialalas?
- Mowilam, poczulas ze czas stanal w miejscu i czulas moja radosc, energia zawirowala.
- Tak bylo... - zamyslilam sie.
- A potem znow posluchalas Rozsadku.
- No tak, pamietam jak pomyslalam: 'Wow, co za facet... ale ech tam, zejde na ziemie, jestem z B' i na tym sie skonczylo.
- No wlasnie. Wybralas inna sciezke.
- Ale skad mialam wiedziec ze to ty? To sie dzieje za szybko, jedno male odczucie i ja mam sie zorientowac o co chodzi?
- Wszyscy teraz wszedzie pedza. Nie maja czasu na refleksje i zatrzymanie sie i wglebienie sie w odczucia. Sa one odrzucane i biegniesz dalej, do nastepnych zajec.
- No w sumie tak. No dobra, ale zaraz, chwila. Jak to ma byc. Ty chcesz doswiadczac go przeze mnie, wciagasz mnie w to wszystko i masz gdzies to ze ma zone? Ze to ja bede musiala swiecic oczami jakby cos? Masz gdzies wszelkie normy moralne?
- Znow te fakty... normy... jestem ponad to. Tam skad pochodze nie ma norm moralnych. Jest milosc, ta prawdziwa. Normy moralne to wymysl czlowieka, substytut milosci. Zasady jakie wymyslil czlowiek by czuc sie bezpieczenie gdy braknie milosci. A te ludzkie twory zawodza, Dusze nie podporzadkowuja sie normom moralnym ani zadnym innym.
- No tak...
- Ale to osobny dlugi temat.
- Chyba nie umialabym sie teraz na tym skupic. Ale zaraz, przeciez do tej pory jakos zylas ze mna bez niego. Nie doswiadczajac jego Duszy, znaczy.
- I cale to 'zycie' prowadzilo do niej.
- To troche przesadzone jest.
- Czyzby?
Cale zycie, wydarzenie po wydarzeniu, decyzja po decyzji, przelecialo mi przed oczami. Ciezko bylo zaprzeczyc.
- Czego zawsze pragnelas, chcialas? Znalazlas to?
- Nie, nigdy. Prawda jest ze wszystkie wydarzenia,  decyzje prowadzily mnie tutaj. Nigdy nie czulam ze Polska to moj dom. Moja rodzina, dom rodzinny, owszem, ale nie Polska. Rownie dobrze moglam sie urodzic w Afryce. Polska nigdy nie byla dla mnie miejscem docelowym. Tak myslalam od dziecka, odkad zdalam sobie sprawe z istnienia innych krajow.
- Jak myslisz, dlaczego?
- Bo chcialas byc z D?
- Tak.
- Czyli jestem jakas marionetka dla ciebie? Srodkiem transportu? Nie mam nic do powiedzenia?
- Oczywiscie ze masz. Mozesz zdecydowac inaczej.  Wiele razy decydowalas inaczej.
- Ale kazda decyzja nie zgodna z toba prowadzi do ciemnej dupy. Tez mi wybor. To tyranstwo jest. Zamordyzm.
- Ja to ty, a ty to ja. Problemem jest ze wciaz sie oddzielasz, udajesz ze mnie nie ma i ze skladasz sie tylko z Rozsadku. Bo otoczenie tego oczekuje. Przyznalas, ze gdy mnie sluchasz dzieje sie szczescie. To jest zamordyzm? Tyranstwo? Jestes szczesliwa jak mnie sluchasz wiec w czym problem? Oczywiscie, ze mozesz mnie nie sluchac, ale wtedy nie mam wplywu na to co sie dzieje...
- Tak, tak, wiadomo co wtedy. Ciemna strona ksiezyca.
- Sama widzisz.
- Jeszcze pozniej do tego wroce, bo cos mnie w tym wkurza, ale to potem.
- Ok. Ja mam czas.
- To napewno. Czyli twierdzisz ze wszystko prowadzilo do D?
-Tak.
- Jezu, to za wiele jak dla mnie. Pewnie jak go poznam to okaze sie ze jest dupkiem, bo tak to juz jest w moim zyciu, i tyle bedzie z twoich teorii i wszystko wroci do normy.
- Wiesz ze nie jest dupkiem.
- Wlasnie ze nie WIEM. CZUJE tylko ze nie jest.
- Dla mnie to to samo. Czuc i wiedziec.
- Dla mnie nie.
- Jeszcze nie.
- Moze kiedys bedzie.
- Jest tylko ze w to nie wierzysz.
- Dziwisz sie? W dzisiejszych czasach, gdy wszystko musi byc czarno na bialym, empirycznie zbadane i udowodnione? A wszystko poza tym to widzi mi sie?
- Mnie nic nie dziwi. Ale mozesz to zmienic u siebie i dla siebie. Daj mu jakis sygnal, zagadaj.
- A dlaczego ty nie dasz? Jego Dusza wie ze tu jestes to dlaczego nie ma sygnalu z jego strony?
- D jest za bardzo pograzony w swoim Rozsadku. Nie slucha i zaglusza sygnaly od swojej Duszy.
- Acha, to z pewnoscia uwierzy, ze ty chcesz z nim byc. Powiem mu: 'Wiesz, moja dusza chce byc z twoja wiec choc, bedziemy razem albo cos.' Jasne, wszystko czego pragne to byc uznana za czuba, dac okazje D by opowiadal wszystkim we wsi kawal o tym z jakim to ufo mial do czynienia.
- Wiadomo ze nie wszystko nie zawsze mozna mowic.
- To niby jak mam zagadac? Na piwo zaprosic? Prosze cie. Dajmy se spokoj.
- Nie... to nie wyjdzie. On nie przepada za piwem.
- O prosze, to wielce ulatwia sprawe. Nawet nie moge sie z nim zakumplowac, widuje go raz na ruski rok. A wymyslanie pretekstow to nie w moim stylu.
- Daj mu jakies sygnaly nastepnym razem jak sie z nim zobaczysz. Wiesz, te takie kobiece.
- Ta, zamacham mu rzesami jak jakas panienka. Dzizes... do czego to dochodzi. A co jesli on bardzo kocha swoja zone?

Milczenie. Mowilo ono wiecej niz tysiac slow.

Czarna Kawa

czwartek, 6 kwietnia 2017

Rozmowy z dusza, cz. 3

Na drugi dzien...

- Zaufac ci?
- Acha.
- Nie wiem... boje sie.
- Sprobuj.
- Hmmm....
- Wiesz dobrze, ze chcesz sprobowac.
- No chce, ale sie boje.
- Czego?
- Ze mnie zawiedziesz.
- A jak sie czujesz jak myslisz o posluchaniu mnie?
- Dobrze. Milo. Bezpiecznie. Ale cos powoduje ze sie tez boje.
- Bo zaczynasz myslec zamiast czuc. Jak myslisz i probujesz to racjonalizowac to sie zaczynasz bac. Jak dajesz sie poniesc odczuciu - strach znika.
- Mowia ze tylko glupcy sie nie boja.
- Boja sie ci ktorzy duzo mysla a malo czuja.
- Hmmm.... dobra... sprobuje.
- Super.
- Ok, przyznaje, ze jak pomysle o D to od razu czuje ze go znam.
- Znasz. A co czujesz?
- Spokoj, dobro, pewnosc, zaufanie, bezpieczenstwo a nawet milosc. Meskosc. Jest bardzo meski. Prawdziwy mezczyzna.
- Wlasnie.
- Ale jak mam byc tego pewna? Ze to nie tylko moje 'zwidy'. Ze nie wmawiam sobie tego?
- Tu nie chodzi o te szeroko pojeta pewnosc oparta na faktach. To jest Rozsadek. Ustalilismy, ze on zawodzi. Rozsadek mowi o tym co widzisz, nie o tym co czujesz.
- Nie rozumiem.
- Odrzuca odczucia jako 'widzi mi sie', ustala jakies fakty, ktore nie koniecznie sa tym czego szukasz i potrzebujesz i wmawia ci ze to jest to czego szukasz.
- No... cos w tym jest. Tak bylo. I wyszlo do dupy.
- Bo caly czas zagluszalas czucie.
- Zgadza sie. Czyli mam caly czas wierzyc temu co czuje?
- Zdecydowanie tak.
- O Boze...
- Co?
- To trudne jest.
- Bo cale zycie robilas odwrotnie. Musisz sie przestawic.
- Ja cie sune....
- Co?
- To dlatego wszystkie moje dotychczasowe zwiazki byly o kant kuli?
- Oczywiscie ze tak.
- Ja pierdziele... gdybym kierowala sie tym co czuje a nie tym co mysle, byloby zupelnie inaczej.
- Uhm...
- Ale musisz przyznac, ze czasem kierowalam sie odczuciem.
- Czasem tak.
- Jak np wybralam kierunek studiow. To byl strzal w 10. I nie mialo to nic wspolnego z Rozsadkiem.
- Tak, to byl dobry wybor.
- No. Albo jak jezdzilam konno jak wariatka - piekne czasy.
- Super bylo. Bo mnie posluchalas.
- No. Albo jak poczulam, ze musze zakonczyc zwiazek z A, a potem z drugim A. Co za blogosc to byla.
- Dzieki mnie.
- Albo jak zdecydowalam sie wyjechac do UK. Nie moglam sie powstrzymac. Najlepsza decyzja mojego zycia.
- Dzieki.
- O zesz w morde...
- Widzisz co sie dzieje jak mnie sluchasz?
- Widze. Szczescie sie dzieje.
- Ot i co.

Czarna Kawa

środa, 5 kwietnia 2017

Rozmowy z dusza, cz. 2

Kilka miesiecy pozniej...

Trzeba bylo zrobic przeglad rejestracyjny. Umowilam sie, pojechalam. D zaproponowal ze mnie odwiezie do domu bo lalo i bylam z dzieckiem. Wrocilam do domu i zaczelam cos robic w kuchni. I zaczelo sie. Zaczela sie rozmowa. Wtedy jeszcze nie do konca wiedzialam z kim lub z czym, ale zaczelo mi switac, ze to glos z najglebszych glebi. Dzis twierdze ze to Dusza, wszechwiedzaca, zrodlo wszelkich odpowiedzi na wszystko.

- Ten D... fajny jest - mowi Dusza.
- No... fajny. I co?
- Nic, fajny.
- No ok, fajny. Biore sie do roboty.
- Ok.
Po dluzszej chwili:
- I przystojny jest.
- No jest.
- W twoim typie.
- Zgadza sie.... wez przestan, daj spokoj juz. Biore sie za obiad.
- Ok.
Za jakis czas:
- Lubisz go.
- Lubie. I co?
- Nic... Fajny, przystojny, w twoim typie, lubisz go...
- Oj tam, oj tam, heeee... bardzo smieszne.
Milczenie.
- Hahaha, taaa, dobre. Co jeszcze wymyslisz? - pytam.
- Nic nie wymyslam, takie sa fakty.
- Porypalo cie? Mnostwo jest fajnych, przystojnych, w moim typie... no moze nie to ostatnie. Tych jest malo. Ale on ma zone! A ja dziecko i meza!
- Meza?
- No tak... meza mozna wyciac. Ok, ale on ma zone! A ja dziecko! Nie, nie wiem czy mozna go wyciac... nie... tak... nie...
- Wiesz dobrze czy tak czy nie.
- No w sumie tak...
- Nie, nie w sumie. Tak czy nie?
- TAK! TAK! Zadowolona?
- Tak. Ustalone.
- Tak, taka prawda. Wyciac. Taki maz to nie maz. Do dupy jest.
- A D jest fajny.
- Pierdzielisz, nie znam go.
- Znasz.
- Ze co?
- Tzn. ja go znam ale to tak jakbys ty go znala.
- Ta, przeciez go widze 2 razy w roku. Co ty pieprzysz?
- Przestan myslec, zacznij czuc.
- Ale... ale to szalenstwo, musze myslec.
- Byc moze o tym jak zrobic obiad. Przypala sie.
- O kurwa! Przez ciebie! Zawracasz mi dupe tym czary mary.
Milczenie. Skonczylam przypalac i usiadlam.
- D jest super!
- NIE ZNAM GO!
- ZNASZ GO!
- Niby jak?
- Poczuj go.
- To jakies szalenstwo.
- A gdzie cie twoj Rozsadek zaprowadzil?
- Hmmm....
- No gdzie?
- Do dupy. Do ciemnej dupy.
- Ha! Otoz to! Jestesmy w domu.
- Rozsadek mnie zawiodl. Rozczarowal. A potem opuscil.
- Taki on juz jest. Chcesz z nim dalej gadac?
- Nie, mam go dosc. Ok, to co chcesz mi powiedziec?
- Ze go znasz, poczuj go.
- No... faktem jest, ze czuje jakbym go znala.
- Nie jakbys. Ty go ZNASZ.
- To nieco radykalne. Skad ta pewnosc?
- Ja i jego Dusza spedzilismy kawal czasu razem, ze tak to ujme. Ladnych kilka zyc.
- To tez dosc radykalne, jak ja mam w to wierzyc?
- Zaufaj mi.
- Ha! Zaufac! Tobie! Bo masz jakies widzi mi sie oparte na niczym? Na powietrzu? Mam ci zaufac?
- Nie musisz jesli nie chcesz. Masz do wyboru. Mnie lub Rozsadek. Nic poza tym.
- Zajebisty wybor. Rozsadek ktory jest debilem lub ty... uluda jakas.
Milczenie.
- He! Niedorzecznosc... ide spac. - i poszlam, mamroczac pod nosem.

Czarna Kawa

Rozmowy z dusza, cz. 1

4 i pol roku temu...

Zrobilam zakupy i chowam wszystko do szafek. Zupelnie bez sensu i z nikad imie i nazwisko D pojawia mi sie w glowie. Nie, nie slysze zadnych glosow. Poprostu. Pojawia sie jak jakas nagla mysl. D.... ignoruje. Znowu. D..... ignoruje. Cos lub ktos nie odpuszcza i cisnie jeszcze dobitniej: D....!!! Bylo to juz tak natretne ze stanelam na srodku kuchni i mamrocze do siebie:
- Co jest kuzwa?! Co D...? O co chodzi do cholery? Co z tego ze D.....? Zaraz... czy termin przegladu nadciaga? Nie.... nie, to za kilka miesiecy. Bez sensu.

Przestalo. Wrocilam do swoich spraw.  Wieczorem pomyslalam o tym chwile: 'Co to bylo? Dlaczego D.... ni z gruszki ni z pietruszki? Ledwo go znam.'

Czarna Kawa

Ciag dalszy

Jechalam dzis rano do pracy, podziwialam piekne widoki. Zawsze czulam radosc mogac podziwiac takie krajobrazy. Ale nie ostatnio i nie dzis. Patrze na te widoki i mnie skreca, bo nie moge sie spakowac i wyjechac na weekend z kochajacym mezem i dzieckiem/dziecmi. Bo nie mam zycia takiego jakbym chciala. Dlaczego nie moglam spotkac takiego D we wlasciwym czasie i miejscu? Skreca mnie bo nie moge wyjechac na piekny weekend z D.
Z reguly pograzam sie w myslach i cichym warczeniu silnika jadac samochodem. Ostatnio zadko slucham muzyki. Irytuje mnie w kolko to samo durne wycie. I z reguly podskakuje wystraszona jak D nagle zadzwoni. I z reguly mowie: 'Znow mnie obudziles'. Tak bylo i dzis. Powrocilismy do wczorajszej rozmowy i znow sie rozkleilam, bo za kazdym razem jak pomysle o tym co mnie dusi i meczy i zaczynam o tym mowic  - rycze albo dostaje szalu. D tez sie rozkleil i przepraszal 100 razy za to jak ja sie czuje. A ja tlumaczylam, zeby nie przepraszal, ze to nie jego wina, ze sie pokochalismy, ze tak do siebie pasujemy, ze znalezlismy to czego zawsze szukalismy i nie moglismy przejsc obok tego obojetnie. Ze nie nasza wina ze tak nas stworzono, ze jestesmy jacy jestesmy i nie umiemy sie bzyknac i pozegnac. Ze nie mam zalu do niego tylko do mojego zasranego zycia. Do moich wlasnych wyborow i decyzji. Ze to jak sie czuje nie jest lista zazalen do niego tylko wyjasnieniem mojego samopoczucia/nastroju.
D czuje sie winny, a ja obarczam wina siebie i moje pieprzone zycie. Ale nie da sie o tych rzeczach gadac przez telefon, trzeba sie spotkac.
Spotkalismy sie po mojej pracy, u mnie. Apetyt nam odebralo, a to sie nie zdarza czesto. Zaczelismy od przytulenia sie, usiedlismy na kanapie i rozmawialismy. D drzal caly, bal sie ze to koniec. Pytal ze lzami w oczach czy chce to zakonczyc, czy chce sie rzadziej spotykac, czy moze chce bysmy byli tylko przyjaciolmi, czy zaluje ze przyszlam do niego i poprosilam o pocalunek. Na wszystko padla odpowiedz 'nie, na litosc boska, gdybym cokolwiek z tego chciala to bys natychmiast o tym wiedzial'. Spytalam o to samo. Odpowiedzial 'nie, jakze bym mogl, nie byloby mnie tu teraz'. No wlasnie, a ja mialabym moc?
- Tak bardzo sie balem ze cie stracilem, ze nie bedziesz chciala sie ze mna juz widziec - lzy mu kapaly.
- Jakze bym mogla? Nie umiem tak D. Co innego gdybysmy sie pozarli, nawrzucali sobie. Nie pasowali do siebie, robili sobie swinstwa i na zlosc. Wtedy byloby latwo. Nie chce cie widziec i juz. A tak? Mam cie nie widziec bo cie za bardzo kocham? Jakim cudem mialabym poczuc sie lepiej? Ledwo przezywam dni bez ciebie, a co mialabym zrobic wogole bez ciebie? Bog mi swiadkiem ze jesli cie braknie z jakiegos powodu to bede koczowac pod drzwiami psychologa az mnie wpusci. Bo nie dam rady. Teraz ledwo zipie, a co dopiero jakby cie braklo. Nie, kochanie, nie stracisz mnie. Chyba ze przez swoja glupote, a to ci nie grozi. Uspokoj sie teraz, caly drzysz. - przytulilam go mocno i wycalowalam.
Nienawidze sie za to ze moje doly doprowadzaja go do takiego stanu. Ale nie umiem przed nim udawac, ze czuje sie ok. Jest jedynym facetem ktory ma mnie od A do Z, wszystko. Jedynym przed ktorym nie umiem nic schowac, udawac. Moglabym ubrac sie w zbroje, przytroczyc maczuge, dwa miecze, mlot, topor, dwie tarcze, dwie kopie, sztylety, zasiasc na wielkim i ciezkim rumaku i zaprzasc go do armaty. Potem stanac przed D pewna ze moge sie za tym wszystkim schowac. I co sie dzieje? Najpierw wszystko ze mnie spada, jak na kreskowce, nagle, z wielkim hukiem, a male elementy zbroi turlaja sie brzeczac, potem okazuje sie ze armata byla z gliny i deszcz ja wlasnie rozpuscil, a na koniec spadam z konia zsuwajac sie powoli na bok, bo popreg byl nie dopiety. A kon pierdzi i patrzy na mnie z mina pt. 'Jezu, co za wstyd'. Tak sie czuje jak chce ukryc swoje doly i smutki przed D.
Poryczelismy razem i na przemian i nam ulzylo. Do nastepnego razu. Dalismy rade cos zjesc, sklecilam jakies klapsznity na szybko.
Jutro bede sie widziec z D tylko na chwile. Musze siedziec z synem w domu i czekac na pewna dostawe. Korzystam jednak z tej okazji ze nie potrzebuje samochodu i rano odstawiam go do D celem wymiany odblasku i zarowek migaczy. Nie bylo kiedy bo samochod byl potrzebny.

Czarna Kawa

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Boli

Spotkalismy sie w niedziele, tylko na chwile. Wtedy to po raz kolejny naszla mnie ta mysl, ktorej nienawidze: 'Po co to? Po co sie spotykac na chwile? Jaki jest tego sens? Gdzie i do czego to prowadzi? Do niczego.' Wrocilam do domu i bilam sie z uczuciami i myslami. Chce sie spotykac z D, spedzac z nim czas, ale gdzie to zmierza? Nigdzie. Codzienne spotkania, telefony, od czasu do czasu wieczorne wyjscia i  calodniowe wycieczki. To juz nie starcza, za malo. Naturalna koleja rzeczy jest zyc razem, mieszkac. A to sie nie stanie. Im dluzej jestesmy w zwiazku tym jest mi trudniej to zniesc. Myslalam, ze sie przyzwyczaje. Nie zupelnie. Czasem da sie to zniesc, a czasem jest to nie do zniesienia. Kiedys bylo jakos latwiej, teraz zaczyna byc tego za wiele. To tak jakby ktos wykrecal mi stopniowo reke patrzac ile jeszcze wytrzymam, zatrzymujac sie przy kazdym 'podkreceniu' ale nigdy sie nie cofajac. Pyk o jeden stopien - spoko, wytrzymala. Pyk - tez spoko znosi. To jedziemy dalej. Pyk - o, zacisnela zeby. Pyk - wykrzywila sie z bolu. Pyk - zajeczala z bolu. Pyk - teraz na prawde boli. Pyk - kuzwa, ale rypie, w zyciu bym nie pomyslala. Pyk - juz nie moge, ale musze wytrzymac. Pyk - dobra, dam rade. Pyk - nie, kurwa, nie dam rady, rycze w rekaw D. Pyk - znajde ostatki sil, te pochowane po kieszeniach, wszelkie rezerwy, te o ktorych nie wiedzialam, zapomniane i zakurzone, zardzewiale z pajeczynami, wyskrobalam je paznokciami i zebrala sie szczypta. Musi starczyc. Rozciagne to jakos i rozsmaruje cienko jak cieple maslo na kromce. I wytrzymam bo chce.

Dzis rano spotkalismy sie na godzinke. Myslalam, ze moj kryzys przejdzie, ze bedzie lepiej jak sie z nim zobacze. Ale nie bylo. Zobaczylam go i pyyyyyk.... zabolalo jeszcze bardziej. Bo go widze a nie moge z nim byc. Rownie dobrze moglby byc zawsze za szyba. Jak jakas wymarzona rzecz na wystawie sklepowej bez mozliwosci zakupu. Uczucie to jest coraz mocniejsze. Moge dotknac, zobaczyc, nacieszyc sie chwile ale nie miec.
Czasem nie ma juz radosci przy spotkaniu. Jest za to smutek, a potem poczucie pustki. Jakbym go stracila na zawsze. Nie do zniesienia. Wykreca mnie to. Nie tylko ramie, ale cala od srodka.
Dzis rano walczylam by sie nie rozkleic. Zaczal opowiadac co tam w pracy i nawet udalo mi sie sluchac. Staralam sie jak moglam. 
- Co jeszcze chcialabys uslyszec?
- Nie mam pojecia co chcialabym uslyszec. - odpowiedzialam przybita patrzac przed siebie. Nie umiem przed nim udawac.
- Mam sie zamknac? - od razu wiedzial o co chodzi.
- Nie, nie, mow dalej. - wolalam by to on mowil.
Opowiadal dalej, a ja czulam jak mi w gardle gula staje, tak jak to sie dzieje na chwile przed placzem. Kurwa, nie, nie moge. Walcze z gula ktora pojawia sie i znika z 5 razy. W koncu chyba stwierdzila ze nic nie wskora i poszla w cholere, ale zdazyla dac znac brodzie by zaczela drgac a oczy zaczely robic sie wilgotne. Kurwa. Nawet wlasnego ciala nie moge kontrolowac. Mam tu przed soba faceta ktorego kocham nad zycie i nie moge z nim byc jak nalezy. Moglam byc z wszelkimi dupkami jakich w zyciu spotkalam, do wyboru do koloru, ale nie z tym wlasciwym. O nie, milosc i szczescie to za wiele dobra w moim zyciu. Zbyt wielkie wymagania. I nie w modzie. Dzis sie kasy wymaga, domow, samochodow. W zla epoke trafilam chyba. Milosci i szczescia nie ma na skladzie. Moge popatrzec na wystawe i jeden egzemplarz ale jest napis 'brak towaru'. Slucham D i te wszystkie mysli biegaja mi po glowie. W koncu sie udalo i te wyskrobane i rozciagniete resztki sil starczyly. Tak mi sie wydawalo gdy D powiedzial:
- Okazuje sie ze na weekend do syna pojedziemy nie w piatek ale w czwartek i chyba zostaniemy do poniedzialku zamiast do niedzieli. 
PYK. Staram sie kontrolowac bol ale czuje ze tych sil juz bardziej nie rozciagne.
- Acha...
- Poniedzialek jest wolny wiec pewnie bedzie chciala [zona] tam zostac dluzej, ale nie wiem jeszcze.
- Ten miesiac staje sie coraz lepszy... - mowie cicho i z trudem sie kontroluje.
- Wiem...
Sil brako. Lzy zaczely kapac. 
- Wiem, niektore tygodnie sa do bani.
- Nie, nie chodzi o lepsze czy gorsze tygodnie, chodzi o ogol, jest mi coraz ciezej D.
- Zauwazylem ze tak jest. 
- Ja nie zyje, ja funkcjonuje. Jestem jak zombi. Co to za zycie?
- Co chcesz zrobic? 
- A co mam zrobic? Nie umiem i nie chce tego przerwac. Co by nie zrobic to jest do bani. Utknelam i wale glowa w mur. Po raz kolejny. Gorsze tygodnie czy weekendy tylko sie dokladaja ale zrodlem problemu jest co innego, dobrze wiesz. - mowilam przez lzy.
- Wiem. - przytulil mnie. - chcialbym miec taki przelacznik ktory wszystko zmieni.
Wyrzucilam z siebie pare rzeczy, o ktorych tu napisalam. 
- Nic nie da sie zrobic, mozna jedynie o tym pogadac. - stwierdzilam. - A i to nie zawsze, nie ma czasu, nie ma okazji...
- A czy to pomaga?
- Na jakis czas. Do nastepnego razu. Przynajmniej tyle.
Pogadalismy ale tylko o czubku gory lodowej. Wiecej jutro jak bedzie mozliwosc.
D tez przez to wszystko dostal dola. 'Mam wrazenie ze sprawiam ze jestes bardziej nieszczesliwa niz szczesliwa'. - powiedzial potem przez tel. Sama juz nie wiem. Nienawidze sie rozklejac bo to go doluje, przez to watpi w siebie. 
Pewnie pogadamy, przytulimy sie i bedzie lepiej do nastepnego razu. 

Czarna Kawa