środa, 3 sierpnia 2016

Byka za rogi

(Bede uzywac litery A jako swojego imienia).
Nadszedl czwartek. Praktycznie wogole nie spalam. Czulam i wiedzialam, ze to bedzie TEN dzien. To dzis sie wszystko rozegra. 'No, moj drogi D, nadciaga kataklizm tylko Ty jeszcze o tym nie wiesz.' - pomyslalam szykujac sie rano do wyjscia. Byl piekny sloneczny choc dosc chlodny dzien. Przyodzialam seksowna bielizne, ponczochy (nigdy nic nie wiadomo), wbilam sie w  obcisla sukienke, zakiet i obcasy. Naturalny makijaz, zero cieni do powiek (jakos sie z nimi nie dogaduje), jedynie tusz jest moim przyjacielem. Szminka tez jakos tak tylko czasem wpada i zaraz wypada.
Znow mam robote z samego rana i trzeba tam jechac ponad godzine. A potem ponad godzine by wrocic. Oszacowalam, ze jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem, bede z powrotem po 11 rano. Idealnie, bo o godz. 12 D idzie na lunch i zamyka biznes na godzine. A po 1 znow mam robote i znow nie dam rady go odwiedzic. Jedyna szansa miedzy 11 a 12. Cienki przedzial, ale jak bede na czas to jest nadzieja.
Plan A jest taki, ze podjezdzam pod warsztat, wchodze i mowie co mam mowic. A co jesli akurat jakis klient tam bedzie? Nie bedzie juz innej mozliwosci, glupio byloby tak poprostu wyjsc bez slowa. Wtedy wejdzie w zastosowanie plan B, czyli poprosze D by poszedl ze mna do samochodu, bo cos skrzypi i piszczy. A tam juz powiem co mam powiedziec.
Jade najpierw do pracy, rozmyslam po drodze jak to bedzie, ale luz, nie stresuje sie. Robota wykonana zgodnie z planem, mieszcze sie w czasie, ale musze sie pospieszyc by zdazyc przed jego lunchem. Grzeje wiec nieco szybciej niz ustawa przewiduje (delikatnie mowiac), m.in. po to by nie miec czasu na negatywne myslenie i zmiane zdania. Nie moge sie juz wycofac, nie zdzierze nastepnego tygodnia niepewnosci i zbierania sie na odwage. Nie ma mozliwosci odwrotu, drzwi zamkniete na amen. Tylko naprzod. Muza na full by zagluszyc to co zbedne i lykam mile za mila, jestem coraz blizej, co chwile sprawdzam czas. Uda sie jesli nie utkne w jakims korku. Nie jest to godzina szczytu wiec powinno byc ok. Po drodze wyprzedzam stary samochod, dokladnie taki sam jaki ma D, tylko inny kolor. 'Dobry omen' - mysle sobie - 'choc w tym przypadku wklad do kitu.' - smieje sie do siebie i smigam dalej. Obliczam, ze bede u D ok. 11.20. Wystarczy, zdaze mu powiedziec co chce przed lunchem. Potem moze sobie isc cos zjesc jak da rade. 'Ok Panie D, twoje godziny sa policzone. Albo moje. Sie zobaczy.' - mysle sobie, zdeterminowana na maksa.

Jestem coraz blizej i im blizej tym serce mocniej wali. Jak ustoje na nogach i nie zemdleje to bedzie niezle. Zaczyna mi dech zapierac jak wjezdzam na droge wiodaca prosto do warsztatu. Raz kozie smierc, musze to zrobic. Wejde i powiem co mam powiedziec, nie ma to tamto. Najwyzej mnie wywali z hukiem. Kula mnie to. Zwalniam przed warsztatem, samochodu kolegi nie ma. Wogole cisza, drzwi warsztatu zamkniete, nie widac nikogo. Droga wolna. Jezu, nie ma odwrotu, teraz juz musze. Oby byl w srodku, bo jak go nie bedzie to sie chyba osune przy drzwiach i mnie tam znajdzie jak wroci. Parkuje przed warsztatem. Nie ma czasu do stracenia, teraz musze wyjsc z samochodu. Jak bede w nim siedziec i myslec to sie rozmysle. Trzesac sie zaciagam reczny, gasze silnik. Komorke zostawiam w samochodzie zeby nie zaczela dzwonic w najmniej stosownym momencie. Wychodze, ledwo daje rade wcisanc guzik pilota. Podchodze do drzwi warsztatu na miekkich nogach, szumi mi w glowie, ledwo wiem gdzie jestem. Jak na autopilocie chwytam za klamke, otwieram drzwi, co znaczy, ze jest w srodku. O Boze. Wchodze i widze go siedzacego na podlodze przy jakims samochodzie z rekami pokrytymi czarnym smarem. O Boze... zasycha mi w gebie.

- Czesc! - wykrztusilam z siebie.
- Znow cos nie tak z drazkiem zmiany biegow? - pyta D.
- Nie, z samochodem wszystko ok, to ze mna cos nie tak... - 'Jezus Maria', mysle sobie.
- No nie wiem czy w tym bede mogl pomoc, a co sie dzeje? - pyta jakby nigdy nic.
'Oj, nie masz pojecia jak bardzo moglbys pomoc... Dobra, teraz albo nigdy' - pomyslalam i wzielam gleboki wdech.
- Zastanawiam sie, czy... czy moglbys mnie pocalowac? - 'Ja cie sune, powiedzialam to! Co za ulga! Jakby 5-cio tonowy glaz spadl mi z serca. Stalo sie. Slowo sie rzeklo. A co bedzie dalej, nie wazne. Grunt, ze to powiedzialam.' - nie moglam w to uwierzyc. Zaszumialo mi i zakrecilo mi sie lekko w glowie, pociemnialo przed oczami, ale ustalam.
- Co? Pocalowac?! Nieeee...! - wystrzelil z maksymalnym zdziwieniem.
- Ok, dobra - wbilam oczy w podloge i zrobilo mi sie nieco smutno. Ale ok, nie ma sprawy, nie to nie.
- Pocalowac??? Dlaczego? Za co? - D zrobil mine pt. "A o co chodzi?", a mnie zatkalo z leksza.
'Ze co? Za co? Nie mam pojecia za co. Jak to 'za co'? Potrzebuje na szybko plan C, tego nie przewidzialam. Ja tu na prawde mam do czynienia z kolkiem z grubsza ciosanym. Ok, spoko, dam rade sie wytlumaczyc. Powiedzialam A to powiem B. Trzeba isc za ciosem, byle naprzod.' Znow, gleboki wdech i jak krowie na rowie ....:
- Bo... bo... khem... bo sie w tobie zauroczylam.
D nadal siedzial na tej podlodze, a wygladal jak zdziwiona sowa. Wpatrywal sie we mnie przez chwile bez slowa i w oslupieniu.
- Zauroczylas sie? We mnie?! - jego oczy otworzyly sie jeszcze szerzej.
- Tak.
- No coz... to szkoda... - stwierdzil ze wspolczuciem.
- Ech... No tak... - westchnelam i pomyslalam, ze chyba pora sobie pojsc.
- I chcialas pocalunku?
Zdolalam na to jedynie skinac glowa
- Ale jak to tak? - przygladal mi sie i mozna bylo wrecz uslyszec jak jego szare komorki biegaja w ataku paniki.
- Nie wiem... - zrobilo mi sie wstyd - chyba musze sie udac do lekarza... - zaczelam sie powoli wycofywac do wyjscia gdy D wstal z podlogi. Nadal mi sie przygladal z wielkimi znakami zapytania w oczach.
- Masz racje, to niezbyt dobry pomysl - dodalam.
- No ja mysle! - stwierdzil z pewnoscia w glosie.
Chcialam wyjsc, ale nie umialam. Po pierwsze, nie moglam uwierzyc, ze to tyle, ze nic z tego, przybilo mnie to, a po drugie, czulam sie jakbym wrosla w podloge i miala olowiane nogi, nie umialam sie ruszyc. Stalam tam przez chwile jak kupa nieszczesnej, zalosnej glupoty, nie majac odwagi spojrzec mu w oczy, a on sie na mnie patrzyl i sie przygladal. Milam ochote zapasc sie pod ziemie.
- Nie wiem... - D zastanawial sie glosno i zaczal sie za czyms rozgladac.
- Czego nie wiesz?
- Nie wiem... to takie dziwne jest...
- No, moge sobie wyobrazic.
- We mnie??? Zauroczylas sie we mnie?!
- No tak...
- Ale jak? Dlaczego? Co ja takiego zrobilem?
- Nic, nie wiem jak, poprostu zauroczylam sie i juz. Nie wiem jak to sie stalo... - mowialm coraz ciszej.
- Nie wiem... dziwne, dziwne... nie wiem A, nie sadze... moze ci przejdzie? - mowil krecac sie to tu to tam, szukajac czegos. Stalam tam bez slowa, wodzac za nim wzrokiem, nie bardzo wiedzialam co mam z soba zrobic. W koncu chwycil jakas szmate i zaczal wycierac w nia rece pozbywajac sie wiekszosci smaru.
- Czekalam ponad rok i nie przeszlo. - mowilam prawie pod nosem. Popatrzyl na mnie bezradnie.
- Zobacz jak ja wygladam - stanal rozkladajac rece trzymajac szmate w jednej z nich. Zachichotalam, bo wygladal jak brudny tenor w operze.
- Nie przeszkadza mi to.
- Nie przeszkadza ci?!
- Nie, wogole, mam gdzies, ze jestes brudny.
Stal i przygladal mi sie przez chwile. Czulam i juz wiedzialam, ze teraz to juz tylko kwestia czasu. Ale nic na sile.
- Wiesz, ze tyle mi brakuje - tu pokazal mi palcami jakies pol centymetra - zeby zamknac drzwi na klucz?
- To zamknij - wyszeptalam.
- He?
- No to zamknij - powiedzialam glosniej z bezczelnym spojrzeniem.
Patrzyl mi w oczy przez chwile, a ja usmiechnelam sie szelmowsko wzruszajac ramionami. Poszedl do biura po klucze, zamknal drzwi, odlozyl klucze, a ja czekalam by zobaczyc co zrobi dalej.
Stanal przede mnia w bezpiecznej odleglosci, jakies 3m, i patrzyl. Tez mu sie przygladalam. Pytanie teraz kto wykona pierwszy ruch. Patrze na niego i widze jak sie meczy, juz ma zrobic krok w moim kierunku, ale nie, boi sie, waha. Zastanawia sie co jest grane, o co chodzi. Stwierdzilam, ze chyba musze mu pomoc w podjeciu decyzji. Podeszlam powoli do niego, na mniej bezpieczna odleglosc, coraz blizej. Mogl sie wycofac w kazdej chwili, ale nie zrobil tego. Podeszlam bardzo blisko, patrzac mu w oczy, juz bez strachu, ogarnal mnie blogi spokoj. Nie tyle pewnosc, co spokoj, co ma byc to bedzie. Polozylam dlonie na jego klacie, przytrzymalam lekko za kolnierz kombinezonu roboczego (zeby nie uciekl) i pocalowalam go lekko w usta. Stal lekko sparalizowany wiec pocalowalam go po raz drugi by sie nieco rozluznil. Odwzajemnil pocalunek i moje marzenie zaczelo sie spelniac. Calowalismy sie powoli i delikatnie przez chwile po czym objal mnie w talii, tak by nie pobrudzic, objelam jego ramiona i pocalunki staly sie bardziej namietne. Swiat mi lekko zawirowal, czas przestal istniec. Mialam wrazenie, ze to jakis naiwny sen. Nie wiem jak dlugo to trwalo, nie mialo to znaczenia, ale dosc dlugo.
- To takie dziwne... - powtarzal D.
- Wiem, dla mnie tez.
Odszedl troche na bok, zerknal przez okno czy ktos sie nie kreci przed warsztatem. Podeszlam blizej drzwi, tak by nikt nie mogl nas zobaczyc przez okno z zewnatrz. Stanelismy naprzeciw siebie, teraz juz w bardzo niebezpiecznej odleglosci.
- O co tu chodzi? Dlaczego? - pytal D.
- Poprostu sie zauroczylam, musialam cos z tym zrobic. Nie wiem dlaczego.
- Czy to tak sie zalatwia w Polsce? Czy to twoj sposob?
- Nie wiem jak sie to zalatwia w Polsce i nie jest to w moim stylu, nigdy wczesniej nic takiego nie zrobilam. W tym przypadku nie moglam tego tak zostawic wiec...
Mialam jeszcze cos dodac, ale nie zdazylam, bo D chwycil mnie nagle w talii, przycisnal do siebie i namietnie pocalowal. Gdy sie juz od siebie oderwalismy spytal:
- Ale dlaczego ja? Dlaczego ktos taki jak ty chce miec cokolwiek wspolnego ze mna?
- Nie wiem dlaczego D, nie wiem jak ci na to odpowiedziec. I wcale nie jestem jakims zjawiskiem...
- Jestes piekna kobieta i...
- Nie jestem, nigdy tak o sobie nie myslalam.
- A powinnas, bo jestes.
- Oj tam... - poczulam sie tym troche przygnieciona - Zawsze cie lubilam, zawsze mi sie podobales, ale nagle cos mnie 'wzielo' i koniec. Zapewniam cie, ze dlugo z tym walczylam.
- Jak dlugo?
- Ponad rok. - powtorzylam, zeby byla pewnosc, ze to nie od wczoraj.
- To szmat czasu.
- No...
- I tak bardzo cie 'wzielo'? - spytal przyciszonym glosem.
- Uhm... - trudno bylo mi opisac jak bardzo.
- Trudno w to uwierzyc, jestem tylko brudnym mechanikiem, co ty we mnie widzisz?
- Widze super faceta, widze bardzo duzo. Co z tego, ze brudny mechanik? Wlasnie fajnie, podziwiam cie za to co robisz.
- Eee tam, nic takiego - zawstydzil sie nieco.
- Byc moze dla ciebie nic takiego, a mnie to imponuje.
- Spojrz na mnie, caly brudny jestem. Malo tego, wybralas moment, w ktorym jestem tak brudny jak to tylko jest mozliwe. - faktycznie, mial nawet czarna smuge ciagnaca sie od skroni do policzka.
- Nie przeszkadza mi to.
- Nie przeszkadza ci...
- Nie.
- Jestes piekna, atrakcyjna kobieta... wlasciwie nie, teraz jak z toba rozmawiam i patrze na ciebie to mysle, ze jestes przesliczna. Dlaczego...
- Nie przesadzaj.
- Nie przesadzam A. Powinnas wiedziec co ludzie mowia, nie jeden facet dalby sobie reke uciac...
- Ta... i co z tego... - bylam co najmniej zaklopotana - Ale dzieki za komplementy.
- Dlaczego ktos taki jak ja? Nie mam nic do zaoferowania. Jestem nikim.
- Nieprawda. Dla mnie jestes kims.
- Jest miedzy nami duza roznica wieku, jest mnostwo lepszych, mlodszych facetow, a ty przyszlas tutaj?
- Nie szkodzi, mlodszy nie znaczy lepszy. - nastapila chwila wymownego milczenia.
- Czy chodzi o kase? Nie mam kasy.
W tym momencie na filmach facet dostaje w twarz, ale rzeczywistosc jest nieco inna; tak naprawde to mnie tym rozsmieszyl.
- Hehe... nie, nie o kase chodzi. Nie chce zadnej kasy, starcza mi.
- Czy to jest ustawione? Ukryta kamera? Nagrywasz to? Gdzie masz komorke? - odchylil palcem brzeg kieszeni w moim zakiecie i zajrzal do niej.
- Haha, nie mam jej tu, zostawilam w samochodzie zeby nie przeszkadzala. - rozbawil mnie swa podejrzliwoscia.
- Czego oczekujesz? Nie wiem  dziwne to jest jakies! - wygladal na poirytowanego.
- Niczego nie oczekuje. Nie mam zadnych oczekiwan. Poza tym, to tez zalezy od ciebie... Jestes na mnie zly?
- Nie, nie jestem zly, jestem w szoku.
- Przepraszam, ze tak z zaskoczenia.
- No, jak cholera z zaskoczenia. To napewno! Poza tym jestem zonaty!
- Wiem, a ja mezata. - wbilam wzrok w malego pajaka na scianie.
- Cos sie stalo miedzy toba a B? Nie jestes szczesliwa?
- B nie ma z tym nic wspolnego - nie chcialam za bardzo o tym mowic.
- Jest dla ciebie niedobry?
- Nie... nie o to chodzi. Jest w tobie cos co mnie doprowadzilo do tego stanu i juz.
- Nie mam pojecia co to moze byc.
- Hmmmm.... Poprostu jestes soba, jestes jaki jestes i wlasnie to mnie przyciaga. - bylo tych powodow wiecej, ale nie dalo sie tak od razu wszystkiego wyluszczyc.
- To czego bys chciala? Romansu?
- No, czemu nie? Ale wiedz, ze nie mam najmniejszego zamiaru mieszac ci w zyciu. Nie chce ci niczego rozwalac.
- Ja tez nie chce mieszac w twoim. Czyli spotykamy sie gdzies tam, a potem ja wracam do zony, a ty do meza i juz.
- Dokladnie tak.
- Uhm... a co jesli sie okaze, ze nie moge zyc bez ciebie?
- Szczerze mowiac, tego nie bralam pod uwage, nie mam tak wysokiego mniemania o sobie. Kimze ja jestem zebys nie mogl zyc beze mnie?
- No wlasnie, nie wiem kim jestes... - stwerdzil wymownie.
- Mozesz sie dowiedziec jesli chcesz.
D zamilkl na chwile jakby wazac wszystkie za i przeciw.
- Musze przyznac, ze mnie intrygujesz.
- To chyba dobrze.
- Och, nie wiem czy dobrze. A co jesli ktos nas nakryje?
- Mysle, ze tego da sie uniknac, musimy byc ostrozni. A nawet jesli to trudno.
- Jestes gotowa na takie ryzyko? Masz sporo do stracenia.
- Tak, zaryzykuje.
- Jestem tego wart?
- Mysle, ze jestes.
- Nie znasz mnie.
- To cie poznam i sie przekonam.
Mialam ochote znow go pocalowac wiec zblizylam sie do niego w tym celu.
- Jestem taki brudny...
- Nie obchodzi mnie to.
- Upapram ci sukienke.
- Uhm... to bedzie upaprana - szepnelam i pocalowalam go delikatnie.
- Boje sie troche - wyznal D.
- Ja tez, ale nie powstrzymuje mnie to.
- To, ze tu przyszlas... musialo wymagac nie lada odwagi.
- Tak, zbieralam ja przez jakis rok.
- Musze sciagnac ten kombinezon.
- Nie trzeba... - stwierdzilam i D objal mnie i mocno przycisnal do siebie i calowalismy sie namietnie. Unioslam noge i zalozylam ja na jego udo. Polozyl dlon na moim udzie i calowalismy sie bez opamietania.
- No i patrz! O rany! Cala cie pobrudzilem! - faktycznie przod sukienki byl niezle umorusany, moja noga takze.
- Oj tam, nie przejmuj sie, wypierze sie.
- To zejdzie?
- Jestem pewna, ze tak.
D chwycil jakis recznik i zaczal mnie wycierac jeszcze bardziej wszystko rozmazujac.
- Patrz co sie narobilo, tylko to pogorszylem. Jak ty teraz wrocisz do domu?
- Spoko, dam sobie rade, powiem, ze sie wywalilam. Nic sie nie stalo.
- Nic sie nie stalo? Niezla wywrotka. - zasmial sie - Co ja narobilem, poczekaj, sciagne ten kombinezon. - jak powiedzial tak zrobil i odwesil go na haku.
- Od razu lepiej. Te ciuchy - wskazal na siebie - tez sa brudne, ale nie az tak.
Mowiac to podszedl blizej i juz nie zdazylam nic powiedziec, bo tak mnie chwycil w talii i przycisnal do siebie, ze nie wiedzialam co sie dzieje. Trzymajac mnie mocno przeszedl ze mna pod drzwi od biura i przycisnal do nich calujac mnie namietnie. Ledwo lapalam oddech. 'Boze! Co za facet!' - pomyslalam - 'to sie nazywa calowanie'.
- Czy teraz lepiej? - szeptal miedzy pocalunkami - Czy o to chodzilo?
- Uhm... - byl to jedyny dzwiek jaki zdolalam z siebie wydac - Znacznie lepiej. Znaczy prawie... - dodalam po dluzszej chwili calowania.
- Prawie? - i znow posypala sie seria namietnych pocalunkow, przy czym tym razem wyladowalam na scianie prawdopodobnie zgniatajac biednego pajaka.
- Teraz lepiej?
- Cudownie. Musze przyznac, ze calujesz pierwsza klasa. Bylam pewna, ze tak wlasnie jest.
- Staram sie, ciesze sie ze stanalem na wysokosci zadania.
- Zdecydowanie tak.
Stalismy tak chwile, przytulajac sie, smiejac i calujac lekko.
- Ale z ciebie przystojniak. - powiedzialam mu to co od dawna chcialam powiedziec, ale brakowalo mi odwagi.
- Ja? Przystojniak? Przestan. I nieogolony jestem.
- Uwielbiam twoj kilkudniowy zarost.
- Tak? To sie nie gole.
- Jak najbardziej, poprosze nie jesli to mozliwe.
- Zalatwione. Chcialbym cie lepiej poznac A. Wiesz, nie lubie tak spotkac sie i zero rozmowy, nie chce tak. Lubie pogadac.
- Ja tez. I tez bardzo chcialabym cie lepiej poznac. Nie wyobrazam sobie tego inaczej.
Ponownie zasypal mnie cudownymi pocalunkami, tym razem powedrowal na policzki i szyje. Jego rece tez zaczely wedrowac w rozne miejsca, w tym pod sukienke. Polozyl dlon na moim udzie i zaczal ja przesuwac w dosc niebezpiecznym kierunku. Byla to pora by powstrzymac jego zapedy. Wzielam go za te niesforna reke i odlozylam ja w bezpieczniejsze miejsce czyli na talie.
- Mysle, ze wystarczy na dzis. - szepnelam mu do ucha.
- Mmmmm... skoro tak mowisz... - zgodzil sie lekko zawiedziony - Musze tylko cos sprawdzic. - oznajmil i zanim sie zorientowalam szybko uniosl brzeg sukienki by sprawdzic co sie pod nia kryje. Zdolal zobaczyc koronke ponczochy i brzeg koronkowych majtek zanim oburzona naciagnelam sukienke na miejsce.
- Hej! - zakrzyknelam.
- O moj Boze! - westchnal i lekko ugial nogi.
- Cos nie tak? - spytalam niewinnie.
- Czy ty chcesz bym zszedl na zawal?
- Jestem pewna, ze damy sobie rade.
- Ty na pewno tak, nie wiem tylko co ze mna.
- Nic sie nie boj. Bedzie ok.
- Ale A, uwierz mi, ja nie mam wielkiego doswiadczenia, nie mialem do czynienia z wieloma kobietami, boje sie, ze cie rozczaruje.
- Nie plec glupstw, mnie nie chodzi o seks. Nie ma to dla mnie wiekszego znacznia. Jestem pewna, ze sie nie doceniasz. Ale mniejsza z tym, przede wszystkim chce cie poznac.
- Ja ciebie tez. Bardzo. Chcialbym spedzic z toba wiecej czasu, ale teraz musze isc do domu i nakarmic psy. Fatalnie to brzmi, ale nikt tego za mnie nie zrobi.
- Nie ma sprawy, ja tez musze uciekac, mam jeszcze dzis troche pracy. To jest twoja pora lunchu, musisz cos zjesc.
- Nie sadze bym dal rade. Kiedy cie znow zobacze?
Zaczelam szybko kalkulowac kiedy bede mogla sie z nim spotkac.
- Mysle, ze najprawdopodobniej za 2 tygodnie. Przyszly tydzien mam zawalony, ale zobacze ci sie da zrobic. Zadzwonie jak tylko bede mogla sie spotkac.
- Ta, akurat... pewnie juz cie nie zobacze.
Pod wplywem impulsu podeszlam do niego, polozylam dlonie na jego policzkach, spojrzalam gleboko w oczy i powiedzialam lagodnie, ale stanowczo:
- Jesli mowie, ze sie spotkamy to sie spotkamy. Jesli nie w przyszlym tygodniu to w nastepnym. Poprostu nie moge ci obiecac kiedy dokladnie, bo mam juz nagrana robote i nie chce lamac obietnicy. Ale zadzwonie na pewno. Byc moze ktos cos odwola...
- Ok, zobaczymy...
- D, podjelam decyzje i przyjde.
- Ok, spotkamy sie kiedy bedziesz mogla.
- Zapewniam cie, ze dam znac przy pierwszej lepszej okazji. Badz cierpliwy.
- Nie jestem w tym dobry, ale postaram sie. Potem, gdyby sie dalo, chcialbym cie gdzies zabrac na caly dzien zebysmy mogli spedzic wiecej czasu razem, poznac sie, pogadac. Chcialabys?
- Nawet nie wiesz jak bardzo tego chce. - powiedzialam z radoscia i myslalam, ze mi serce wyskoczy z ekscytacji. Ledwo wierzylam w to co uslyszalam. Wogole we wszystko co sie wlasnie stalo bardzo trudno bylo uwierzyc.
- Ok, cos wymyslimy. Teraz niestety musze leciec. Daj znac jak bedziesz mogla sie spotkac, wiesz gdzie mnie znalezc.
- Ma sie rozumiec. A teraz buziak na pozegnanie. Odezwe sie.
- Mam nadzieje...
- Jakze bym mogla sie nie odezwac? Po tym wszystkim? - nie bylo wogole takiej opcji. Musialabym nagle pasc trupem.
- Nie wiem...
- Ale ja wiem. Narazie D, do zobaczenia.
- Ok. Do zobaczenia.

Wsiadlam do samochodu i odjechalam jak na haju. Nie moglam w to wszystko uwierzyc. B w tym dniu pracowal wiec moglam sie swobodnie ogarnac i wyprac sukienke. Potem usiadlam na chwile i zaczelam to wszystko trawic. Wydawalo mi sie, ze wpadne do D, powiem co trzeba, pogadamy 10 min i tyle. Okazalo sie, ze spedzilam u niego ponad godzine. Bylam w szoku, pelni szczescia, troche w strachu, a przede wszystkim mialam wrazenie, ze to byl sen. Szczegolnie, ze najpierw powiedzial 'nie' i wygladalo na to, ze ponioslam kolejna porazke. Lecz z 'nie' zrobilo sie 'tak', a z 'tak' zrobilo sie 'musze cie poznac', 'kiedy cie znow zobacze?' i 'odezwij sie' i 'zabiore cie gdzies na caly dzien'. A wszystko to w ciagu godziny. Pomijajac wszelkie moralne zakazy, z ktorymi zaczelam sie pozniej rozprawiac, mialam prawo sobie pogratulowac. Tak, pogratulowac. Czulam sie jakbym zdobyla caly swiat w godzine. Potem okazalo sie, ze dokladnie tak sie stalo. Jednak cena za ten caly swiat okazala sie wyzsza niz wszystkie osmiotysieczniki swiata razem wziete. Ale o tym, i o tym co bylo dalej w nastepnych wpisach.

Czarna Kawa

2 komentarze:

  1. obiecałem że zajrzę :) i zajrzałem :) sporo tego. Biorę zię za czytanie.
    http://kochamjanaprawde.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Troche wczesniej zaczelam ale jeszcze mozna nadgonic. :)

    OdpowiedzUsuń