niedziela, 14 sierpnia 2016

Jak jest dzis?

Spotykam sie z D od ponad 2 lat. Od samego poczatku udaje nam sie wyskoczyc na calodniowa wycieczke z reguly w kazdym miesiacu. Czasem to D wybiera miejsce i wszystko organizuje, a czasem ja. Doszly do tego romantyczne kolacje, tez z reguly raz na miesiac, czasem rzadziej, zalezy kiedy mozemy. Krepuje mnie nieco, ze D placi za kolacje, czasem uda mi sie go przekonac do tego, ze ja stawiam. Ale on tego nie lubi. Lubi za to poczuc sie jak facet i zaplacic za kolacje. Bo poczucie meskosci bylo w nim skutecznie i przez lata tlamszone. Nasze wieczorne wyjscia to takze okazja do wystrojenia sie. D ma okazje by sie ubrac inaczej i czysto co mu zawsze sprawia frajde i jest przy tym tak mega przystojny, ze po tych 2 latach nadal mi szczeka opada i pekam z dumy. Ja za to wciskam sie w sexy sukienke i obcasy lub pseudo-skorzane, obcisle spodnie i obcasy dzieki czemu D sie czerwieni i czuje sie jak mezczyzna :)

Jak jest teraz? Na dzien dzisiejszy? Kochamy sie mocniej niz kiedykolwiek i zastanawiamy sie czy da sie jeszcze mocniej. Spedzamy czas ze soba z taka sama radoscia i podekscytowaniem jak za pierwszym razem. Uwielbiamy swoje opowiesci z pracy i nie tylko, dowcipy, teksty i poczucie humoru. Jesli mamy okazje do spotkania sie lub zadzwonienia do siebie - okazja zostaje wykorzystana do granic mozliwosci. I ciagle malo. Nigdy nie ma, ze juz wystarczy, ze mamy dosc, ze trzeba odpoczac. Pewnie, ze czas dla siebie tez jest i sie liczy i jest potrzebny, ale 3/4 tego czasu wolelibysmy spedzac ze soba. A nie zawsze sie da. Weekendy staly sie nudne i nie do zniesienia, bo rzadko mozemy sie spotkac w weekend. Na szczescie i on i ja lubimy swoja prace wiec dni tygodnia to dla nas jak weekend dla innych. Odpoczywamy, robimy to co lubimy robic i spedzamy czas ze soba. Weekend ze wspolmalzonkiem pod jednym dachem rowna sie z jakims koszmarem emocjonalnym.

Dzis mialam okazje rozmawiac z D przez telefon dwa razy. Maz w pracy wiec weekend o tyle lepszy. D jechal rano realizowac swoja pasje wiec gadalismy pol godziny gdy byl w drodze tam, a potem pol godziny gdy wracal. Kazda okazja sie liczy. I choc widzielismy sie w piatek i gadalismy krotko wczoraj to dzis nie moglismy sie nagadac. Zawsze cos do przedyskutowania, skomentowania, obsmiania sie. Nigdy sie nie nudzimy.

Ale wlasnie. Na dzien dzisiejszy sprawa rozwodowa za niedlugo dojdzie do skutku, wszystko jest na dobrej drodze i powinno pojsc gladko. Maz jeszcze mieszka ze mna. Wszystko staramy sie zalatwic ugodowo w sposob cywilizowany ze wzgledu na syna. Gdyby nie on, juz dawno bysmy o sobie zapomnieli. Gdy podjelismy decyzje o rozwodzie, uzgodnilismy, ze to on sie wyprowadza, a ja z dzieckiem zostaje tu gdzie jestem. Zlozyl podanie o mieszkanie i na nie czeka. Nie mial gdzie sie tak poprostu wyprowadzic, poza tym jako matka nie chcialam by mieszkal Bog wie gdzie, a syn mialby byc tego swiadkiem. Na mieszkanie czeka juz rok, mial dwie oferty, ale byly do bani. Przez ten rok nie moge sie doczekac az sie wyprowadzi. Emocje przez jakie przechodze i historie jakie z nim mam to temat na pare osobnych wpisow. Desperacja pomieszana z rozpacza i dolami. Tak bardzo chce zeby juz sie wyniosl, ze nie da sie opisac. Im dluzej tkwie w tej sytuacji tym czesciej dostaje potwierdzenie, ze decyzja o rozstaniu byla jedyna sluszna. Ale jest nadzieja, bo wlasnie w zeszly piatek dostal kolejna oferte mieszkania i ta wydaje sie jak najbardziej wlasciwa. Mamy ogladac to mieszkanie we wtorek wiec sie okaze jak wyglada w srodku. Boze, oby to bylo to. Jesli nie to chyba sie zalamie. B oczywiscie najpierw mial sto powodow by tego nie brac (jest nie dokladnie tam gdzie chcial) wiec dalam mu do zrozumienia, ze lepiej niech wezmie, bo na tam gdzie chce to moze sobie i 5 lat czekac, a ja sobie nie zycze z nim mieszkac przez nastepne iles lat. Poza tym rozwod tuz tuz, jak on to sobie wyobraza, mieszkac razem po rozwodzie?! W zyciu. Poprostu jest mu za dobrze i za wygodnie. No i teraz nagle zaczyna sobie zdawac sprawe, ze ja sobie jaj nie robie. Myslal, ze wymiekne. Jak zwykle nie ma pojecia z kim ma do czynienia. Ale to osobna bajka. Jesli to mieszkanie jest ok od srodka to wystawiam mu pudla z jego zakurzonymi gratami i tyle. Adios. A nastepnie zaczynam remont i urzadzam swoje gnizadko tak jak ja tego chce. Jesli wezmie to aktualnie oferowane lokum, a ja juz dopilnuje zeby wzial, to poprostu bede potrzebowala jakis tydzien na uczczenie tego.
Syn doskonale wie co sie dzieje i o co chodzi i poki co, nie ma problemu, rozumie i jest spokojny, taki jak zwykle. I tez nie moze sie doczekac az odzyska swoj pokoj, bo aktualnie spi w nim tata. A syn ze mna. No tak byc tez nie moze.

Acha, no i uzgodnilismy takze, ze samochod zostaje ze mna, bo bez niego nie moge pracowac, a jak nie moge pracowac, to syn bedzie zyl w biedzie i o zajeciach pozaszkolnych moze zapomniec. B nie jest moze idealnym ojcem (kto jest?), ale syna kocha i rozumie ze jego dobro zalezy od mojego dobra. B nie potrzebuje samochodu do pracy w zwiazku z tym stwierdzilsmy, ze kupi sobie rower, ktorym tez moze dojezdzac do pracy jesli mu sie nie chce tluc autobusem. Da mu to jakas niezaleznosc, a jak bedzie chcial wziasc syna na wycieczke samochodem to prosze bardzo, nie mam nic przeciwko. Tym bardziej, ze pozyczka na samochod jest na jego nazwisko i zobowiazal sie to nadal splacac, a ja place za paliwo, ubezpiecznie, podatek, przeglady i naprawy. Ile place to nie musi wiedziec, hehehe, i tak sie tym nigdy nie interesowal wiec jego strata. Wyszlo to od niego i bylabym glupia gdybym odmowila, ale jesli tylko bedzie podskakiwal to sama sobie to splace. Nie potrzebuje jego laski. Rower zamowiony, do odbioru w sobote. W koncu, bo historia rowerowa tez jest na dlugi zimowy wieczor. Wogole wszelkie historie z B w roli glownej nie sa krotkie. U niego nie ma czegos takiego jak szybko zalatwiona sprawa. Nie w jego swiecie.

Pewnie ciekawi jestescie czy mam darmowe naprawy? Niezupelnie, nie jest ze mna az tak zle. Za pierwsza naprawe, gdy juz randkowalismy (lusterko strzaskane przez genialnego meza), zaplacilam w 100%, normalna stawka. Nie przyjmowalam nic innego do wiadomosci. D tez nie nalegal, bo wyszloby na to, ze place w naturze. Dosc zakrecona sytuacja. Potem jednak D doszedl do wniosku, ze on nie potrafi tak sciagac ze mnie kasy jak z normalnego klienta (bo juz nie jestem 'normalnym' klientem). Za serwisowanie chcial jakas minimalna stawke, ale dalam mu wiecej, a za naprawy w sumie jeszcze nie wiem, bo nie bylo nic do naprawy odkad mam nowszy samochod. Ale mowil, ze zaplace tylko za czesci. Fakt, byla zmiana opon i chcial tylko kase za opony, ale tez zaplacilam mu wiecej. W razie napraw bede nalegac by placic wiecej niz tylko za czesci, ale pewnie nie bedzie chcial o tym slyszec. Ale zawsze spotykamy sie gdzies tam posrodku. Wilk syty owca cala.

My wogole mamy stala cene na praktycznie wszystko co dla siebie robimy. Wynosi ona milion pocalunkow. Taka cene mu podalam po raz pierwszy gdy cos mu tam kupilam przy okazji, nie pamietam co to bylo, i tak zostalo. Np. dolewka oleju silnikowego kosztuje mnie milion buziakow. Jakies krople na przeziebienie mu kupilam i naleznosc tez wyniosla million buziakow.  Normalnie usta puchna. Od paru dni zastanawia sie czy kupic sobie rower. Na ostatniej wycieczce zorganizowalam wypozyczenie rowerow i urzadzilismy sobie przejazdzke i mial mega rogala. Ma okazje kupic niezly model na 50 funa od jednego ze swoich klientow. Dzis gadalismy o tym przez telefon:
- Tak sie zastanawiam, kupic, nie kupic? Bede mial czas by na nim jezdzic? I gdzie? Bede musial go zapakowac do samochodu i pojechac gdzies na przejazdzke. - zastanawial sie.
- Zawsze to jakas wymowka by sie wyrwac z domu. Potem ja kupie jakis dla siebie, zapakujemy na twoja pake i w dluga... - smialismy sie - Zawsze mozesz sobie w weekend pojezdzic. Albo po pracy, po okolicy. Zrelaksowac sie. No nie wiem, jak uwazasz, 50 funa nie majatek, rowery tanie nie sa wiec jest okazja.
- No wlasnie, facet mowil, ze dal 400 funa za niego i nie uzywal zbyt wiele.
- No to musi byc jakis porzadny, dobra oferta.
- Mowilem jej (zonie) o tym, powiedziala, ze sie pewnie zabije i ze przeciez nie jezdzilem na rowerze wieki cale. - usmialismy sie, bo przeciez jezdzilismy 2 tygodnie temu. - Powiedzialem 'A skad wiesz, moze dam sobie rade?'.
- Typowe, nie? Sama dupy nie ruszy, ale ciebie bedzie zniechecac i bedzie na 'nie'.
- Powiedziala, ze bede glupio wygladal.
- Tak, wiec wszyscy rowerzysci glupio wygladaja? A ona wyglada mega madrze w rozmiarze XXXXXXL, siedzac na kanapie caly dzien i zyjac zyciem fejsa i jedzac czipsy. Myslicielka sie znalazla. - bo jego zona nalezy do tych 'wiekszych', delikatnie mowiac.
- No wlasnie, otoz to. Ech... szkoda gadac. - przyznal D - Tak wiec mysle, bede uzywal tego roweru czy nie.
- Sluchaj, mam propozycje. Ja tam mysle, ze nie ma szkody w zakupie i sprobowaniu. Jest okazja, kup, pojedziesz pare razy i zobaczysz. Jak ci sie spodoba to ok, jak nie, albo jak ci sie znudzi, dasz znac, ja go od ciebie odkupie za 50 funa i bede miala dla siebie. Co ty na to?
- Ok, decyzja podjeta, kupuje. Skonczylem sie zastanawiac. Ale nie ma tak, taki biznes to nie biznes. Ten rower bedzie cie kosztowal znacznie wiecej niz milion buziakow.
- D, prosze cie, buziaki buziakami, ja ci dam 50 funa jak bedziesz mial go dosc i potem mozemy sie calowac. Nie denerwuj mnie.
- Dobra, dobra, uzgodnimy to pozniej.
- Wlasnie, nie bardzo jest co uzganiac. Po pierwsze, ty go wyprobuj, moze sie okazac, ze ci sie spodoba.

Tak to ubijamy interesy. Konczy sie na tym, ze sie zastanawiamy kto komu jest winien milion buziakow.

Dam znac co i jak.

Czarna Kawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz