niedziela, 14 sierpnia 2016

A co bedzie jak sie okaze, ze nie moge zyc bez ciebie?

Okazalo sie, ze pytanie D: 'A co bedzie jak sie okaze, ze nie moge zyc bez ciebie?' stalo sie rzeczywistoscia. Oboje nie moglismy zyc bez siebie. Zaczelismy sie zastanawiac czy zycie razem jest realne. Bede jeszcze pewnie o tym pisac, ale okazalo sie, ze nie za bardzo. Oczywiscie, nigdy nic nie wiadomo, nie wiadomo co sie czai za rogiem, nigdy nie mow nigdy, ale jedno jest pewne - nie jest to proste.
Nigdy nie myslalam, ze tak sie zwiazemy, ze bedziemy praktycznie nierozlaczni. W ciagu paru tygodni bylismy mocniej ze soba zwiazani niz ze wspolmalzonkami przez lata. Ok, mozecie powiedziec, ze pewnie nie znalismy sie az tak dobrze, nie mieszkalismy razem, nie mielismy okazji doprowadzic siebie nawzajem do szewskiej pasji. Czy aby na pewno? Wierze i wiem na 100%, ze jesli sie trafi na te wlasciwa osobe - nie ma watpliwosci. Nie musialam dokladnie poznawac D by wiedziec co w jego duszy gra. Ja to poprostu czulam, wiedzialam bez dowiadywania sie. Wystarczylo posluchac tego co mi serce lub dusza o nim mowily. Musialo istniec jakies 'polaczenie', o ktorym nie wiedzialam. Odkrywalam przed nim rzeczy o nim samym, o ktorych sam nie wiedzial (a ktore ja widzialam) lub o ktorych zapomnial. Podobnie bylo ze mna. D powodowal, ze moglam w koncu poczuc, ze zyje, rozlozyc skrzydla i byc soba. Gdybym miala uzyc metafory, to czulam sie jak ten labedz przez lata zaplatany w siec, myslacy, ze tak to juz jest, tak ma byc, ze nie wolno tych skrzydel rozkladac zbyt szeroko, bo to przeszkadza innym, a tu nagle pojawil sie D, ktory nawet nie musial tej sieci sciagac. Sprawil, ze poprostu zniknela, a ja odkrylam, ze rozkladanie skrzydel, machanie nimi i latanie jest ok, ze jednak istnieje ktos, komu nie tylko to nie przeszkadza, ale tez to uwielbia i nie moze wyjsc z podziwu i malo tego, chce sie przylaczyc i poczuc to samo. Oboje zylismy przez lata w ramkach ograniczen wyznaczonych przez wspolmalzonkow nie wiedzac nawet jak to sie stalo i co sie stalo. Tego nie mozna, tamtego nie mozna, to jest szalenstwem, tamto glupota, nie mozesz tak zrobic, nie mozesz tak mowic, no do kurwy nedzy!!! Dobrze, ze oddychac moge. A przepraszam, nawet to nie, bo jak sobie przy mezu wzielam glebszy oddech i westchnelam celem rozluznienia to bylo: 'Co tak wzdychasz, stekasz? Cos nie tak? Cos ci sie nie podoba?' Ja pierdole... Sorry za slownictwo, ale obawiam sie, ze jak do bede wracac do mojego malzenstwa to nie obedzie sie bez paru krotkich slow wyrazajacych wszystko. Ale teraz ujme wezlowato, ze zdalismy sobie sprawe, ze zyjemy w klatkach, wyciagani tylko wtedy jak trzeba cos zrobic. Nasi wspolmalzonkowie nigdy nie byli zainteresowani tym kim jestesmy, co nam w duszy gra. Pol biedy gdyby nas zostawili w spokoju i pozwolili sie realizowac, cieszyc zyciem, ale nie, postawili sobie za cel by przeszkadzac i byc kula u nogi i kwestionowac kazdy krok. Powoli i stopniowo dalismy sie zaszufladkowac, wlozyc w ramki zgodnie z ich wyobrazeniami zapominajac przy tym o sobie, poswiecajac sie, wrecz rezygnujac z siebie, wlasnego ja w imie bycia razem, w desperacji poszukujac milosci i robiac co sie da by zaistniala i majac ciagle nadzieje, ze tak sie stanie. I nie chodzi tu tylko o rezygnacji z jakichs pasji, hobby (to udalo nam sie wywalczyc), ale zwykle codzienne rzeczy. A tu nagle okazalo sie, ze jest ktos kto uwielbia nasze ja, kto przestepuje z nogi na noge z niecierpliwoscia aby dowiedziec sie jeszcze wiecej na nasz temat, kto chce nas znac na wylot, kto podziwia nas i akceptuje takimi jakimi jestesmy. Ktos przy kim mozemy byc soba bez obaw, ze zostaniemy skrytykowani lub przeciagnieci przez interogacje.

Jak widac, D bral pod uwage niebezpieczenstwo zbyt mocnego zwiazania sie lecz oboje myslelismy, ze to czysta teoria i abstrakt. Ok, zadne z nas nie chcialo by byl to tylko seks, ale jakies tam lepsze poznanie sie nie gwarantuje zakochania. Wrecz przeciwnie, zawsze istniala mozliwosc, ze jak go lepiej poznam to tak jak cala reszta, moze okazac sie kolejnym dupkiem. Albo on odkryje, ze nie ma nudniejszej kobiety pod sloncem niz ja. Wiecie jak doszlo do tego, ze ta teoria weszla w zycie? Oboje sie nie docenialismy. On myslal, ze jest nikim, zwyklym szarakiem, ktory nie ma nic do zaoferowania, przekonanym przez swa zone, ze jest dupkiem, glupkiem i nudziarzem, a ja bylam przekonana, ze jestem szara mysza, a to co mam do zaoferowania jest nikomu niepotrzebne i o dupe roztrzasc. Ku naszemu totalnemu zaskoczeniu okazalo sie, ze to co oferujemy sobie nawzajem jest dokladnie tym czego kazde z nas szukalo i pragnelo, ale oczekiwania te juz dawno wlozylismy miedzy bajki i zapomnieli o nich.

Powoli i stopniowo zaczynalo do nas docierac kim jestesmy i jak wazne jest to by sie tego trzymac. Jesli sie to komus nie podoba, trudno, nalezy sie rozejsc, a nie rezygnowac z siebie.
Ja to odkrylam I w koncu nastapil moment, w ktorym stracilam cierpliwosc do B i nie bylo powrotu. Tak juz mam, jestem cierpliwa i wyrozumiala do czasu. Gdy granica mojej cierpliwosci jest przekroczona, nie ma powrotu. W tym przypadku jest rozwod. D tez tak ma, jest mega cierpliwym facetem w stosunku do innych, ale jak juz ta cierpliwosc sie wyczerpie to kamien na kamieniu nie zostanie. Jeszcze jakas cierpliwosc mu pozostala i pare spraw, ktore go powstrzymuja od eksplozji. Ale jest tykajaca bomba zegarowa, a jego zona sie ta bomba bawi. Pewnego dnia sie pomyli...

Po raz pierwszy kochalismy sie jakis czas po pierwszym calodniowym wypadzie, pewnie jakies 3 miesiace od pierwszego spotkania. Zwlekalismy z wielkim trudem, ale chcielismy czekac. D chyba bardziej niz ja. Poprostu chcielismy aby bylo wyjatkowo i aby napiecie naroslo. I jak pragne podskoczyc, dobrze zrobilismy. Nie da sie ujac slowami tego co doswiadczylismy. Dosc powiedziec, ze nasz pierwszy raz byl inny niz normy przewiduja, bo ja sie rozkleilam (czulam, ze tak bedzie), a on nie wiedzial co sie stalo. Ogrom milosci i uczuc byl czyms wiecej niz moglam tak poprostu przyjac na klate. Nigdy czegos takiego nie przezylam. Za jakis czas byla zmiana rol. Te same uczucia i emocje zawladnely D i to on sie rozkleil. Ale tym razem wiedzialam dlaczego i nic nie musial mowic. A on zrozumial dlaczego ja sie rozkleilam.

Jak sie potem wielokrotnie okazalo, czesto gesto slowa sa zbedne, a przytulenie jest jedynym ratunkiem.

Czarna Kawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz