sobota, 22 lipca 2017

Rejs. W iluzje czy rzeczywistosc?

Przez dluzszy czas nie mielismy okazji gdzies sie razem wybrac, ciagle cos stalo na przeszkodzie. W biezacym miesiacu udalo nam sie to nieco nadrobic.
Ustalilam, ze w jedna z niedziel w koncu zrealizujemy moj plan na wycieczke - niespodzianke. Nie robilam jakichs wielkich planow, bo im wiecej planuje tym bardziej to nie wychodzi. Poszperalam po necie i znalazlam wycieczke stateczkiem po zatoce, dotarlam do rozkladu jazdy i okazalo sie ze pierwszy rejs doskonale wpasowuje sie w poczatek naszego dnia. Zastanawialam sie jak zorganizowac nasz lunch. Wziasc cos ze soba czy tez cos tam sobie kupimy? Jak na zyczenie przeczytalam na ich stronie ze mozna zrobic sobie poltoragodzinny przystanek na wyspie i pozwiedzac co tam maja, a potem zabrac sie na lad (czy tez wieksza wyspe zwana UK, poki co), nastepnym kursem. Doskonale. Mialam na skladzie grila jednorazowego uzytku, latem zawsze dobrze go miec, zorganizowalam kielbasy, cebule, chleb, ser i musztarde oczywiscie i lunch na wyspie gotowy. Jedynie piwa braklo, no ale bylismy zmotoryzowani. Byleby jakas pogoda w miare byla.
D nie mial pojecia gdzie jedziemy. Pytal tylko czy bedzie duzo wspinania sie. 'Nie, plasko jak to tylko mozliwe.' - oznajmilam. Spotkalismy sie rano, wskoczylismy w moj samochod i w dluga. Gdy juz dojechalismy do portu D nadal nie mial pojecia co jest grane i gdy mu powiedzialam ze odplywamy o 11.15 myslal, ze zartuje. Wydawalo mu sie ze pojdziemy na spacer po 'super ciekawym' porcie. Niedoczekanie. W koncu uwierzyl gdy zobaczyl bilety. Weszlismy na stateczek cali podjarani, z wielkimi rogalami.
- To jest normalnie zajefajne - stwierdzil i zaczelismy sie chichrac.
Woda byla w miare spokojna wiec rewolucje zoladakowe nam nie grozily. Oboje nie jestesmy specjalnie wytrzymali wiec przynajmniej nawet w tym bylibysmy blisko siebie.




Rejs przebiegal cudownie i podziwialismy widoki. Dowiedzielismy sie ze na wyspie nie ma nawet kawy wiec znow podziekowalam mojej intuicji za tego grila w plecaku. D zakupil dwie kawy na lajbie i po chwili bylismy na wyspie.



Cieszylismy sie jak dzieci. Zdazylismy juz zglodniec wiec najpierw poszlismy znalezc miejsce na grila. Rozlozylismy kocyk, po kilku probach udalo sie odpalic grila i ... zaczelo padac. Nie przeszkadzalo nam to. Bylo tak fajnie razem ze moglo sobie lac. Kocyk wkrotce powedrowal na nasze glowy i bylo bardzo przytulnie. Deszcz nie byl zbyt obfity wiec kielbaski wkrotce byly gotowe. Jedynie kawy zrobily sie zimne szybciej niz by sie chcialo. I chyba deszcz do nich wplynal pomimo pokrywek. To tez nam nie przeszkadzalo. Chyba bysmy nie zauwazyli ze pijemy sama deszczowke. Zjedlismy wszystko jak leci i nawet D nie marudzil, ze za duzo. Trudno nam bylo uwierzyc, ze to sie dzieje naprawde. Nie dane nam bylo, poki co, spedzac tak czas z ta druga osoba.
Mialam troche wody do zgaszenia grila, plus resztki kawowej deszczowki, ale chcialam jeszcze przyniesc wody i zgasic porzadnie, bo gril mial wyladowac w kuble na smieci. Wzielam wiec butelke i poszlam nad brzeg po wode. Prawie przy tym polamalam nogi bo kamienie byly cholernie sliskie. Zajelo mi to chwile ale udalo sie. Przy okazji wywolalam niezly harmider wsrod gniazdujach tam mew i tylko czekalam na jakis atak bombowy. Obylo sie bez tego. Posprzatalismy i poszlismy zwiedzac wyspe. Znalazlo sie tam duzo zakamarkow bardzo odpowiednich by zaspokoic zapotrzebowanie na pocalunki.
Nadszedl czas na zlapanie lajby i powrot, ktory byl jeszcze lepszy bo sporo zobaczylismy. Zdolalismy takze skonsumowac cala czekolade z orzechami.
Dotarlismy na brzeg, poszlismy na spacer i na dobra kawe z dobrym ciachem. Potem nastepny spacer.
Zblizal sie wieczor wiec trzeba bylo wracac. Z ciezkim sercem.
Te momenty sa najgorsze, gdy wracamy do swoich domow udajac ze bylo sie gdzies zupelnie indziej i probujac zamaskowac zapach grila na ciuchach. Powrot do rzeczywistosci? Fakt, czesto mamy wrazenie ze dzien razem to tylko piekny sen. Bo zyjac przez lata na pustyni to jest jak fata morgana oazy.  A moze ten rejs byl rejsem do rzeczywistosci? A ta niby brutalna rzeczywistosc jest naszym wlasnym tworem, stworzonym czesto na wlasne zyczenie, matrixem, do ktorego uciekamy, bo boimy sie zyc zgodnie z soba, z naszym rzeczywistym JA.
Tak wiec wracamy do domow i wyciagamy wszelkie zdolnosci aktorskie jednoczesnie zyjac tym czym glowa i serce przepelnily sie w ciagu wspolnego dnia. Czyms z czego nie chcemy zrezygnowac za zadne skarby. Bo to jest wlasnie nasze rzeczywiste JA.

Czarna Kawa

6 komentarzy:

  1. obrazki się mi nie wyświetlają :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojecia dlaczego. Jak wklejasz swoje?

    OdpowiedzUsuń
  3. wysłałem mailem "instrukcję"

    OdpowiedzUsuń
  4. więcej zdjęć!!!! foki to ja widziałem tylko w Zoo :) Piękna ta Anglia... i swoje instalacje z brzozy miałaś uwiecznić :P

    OdpowiedzUsuń
  5. A w zoo to i zyrafe widzialam. Na wolnosci to co innego. :) Beda. Do brzozy jeszcze nie doszlam :P

    OdpowiedzUsuń
  6. "Beda. Do brzozy jeszcze nie doszlam :P " i nic... :(

    OdpowiedzUsuń